A kończy dość… Meh?
Na początku czerwca rozpływałem się nad premierowymi odcinkami najnowszego sezonu The Boys. Wiecie, ten serial, gdzie grupka wku*wionych ludzi ma dość superbohaterów i postanawia ich roz*ebać wszystkich po kolei. Najlepszy pomysł na fabułę EVER. Już pierwsze minuty trzeciego sezonu Chłopaków pokazują zagorzałym fanom, że serial nie zamierza przystopować z pokręconymi akcjami i jechaniem po absolutnie wszystkim i wszystkich. Ale…
Zobacz również: Serce w mroku – recenzja serialu. Trochę Skandynawii, trochę Szekspira
Wraz z trzecim odcinkiem pojawiła się u mnie obawa dotycząca pracy scenarzystów. Obawa, która niestety znalazła utwierdzenie w dwóch następnych epizodach, a później także i w finale sezonu. O co chodzi? Ano o obranie drogi, która najpewniej zaważy na odbiorze tego serialu jako całości. Zacznijmy od tego, że dotychczas towarzyszyliśmy naszym bohaterom we właściwie każdej scenie serialu, przeżywając kolejne wydarzenia razem z nimi. W tym sezonie scenarzyści pozwolili sobie na nieco luźniejszą formę prowadzenia historii, to znaczy my, widzowie, wcale nie musimy być świadkami wszystkiego, co ma miejsce w serialu. Ot, deus ex machina. Co dostajemy w zamian? Z plusów – nieprzewidywalne zwroty akcji. Z minusów? Ano teraz wszystko może się zdarzyć, jeśli tylko scenarzyści sobie tego zażyczą.
Oczywiście, genialne epizody Bohaterogazm oraz Świeczka na dobranoc nieco przywróciły moją wiarę w jakość scenarzystów Boysów (co tam się dzieje, ło panie!). Ale tylko na chwilę. Tak skrupulatnie budowane napięcie, zapowiadające istną eksplozję (ekhm…) w finale sezonu, w moim odczuciu okazało się wyłącznie utrzymaniem statusu quo. Przydałoby się swoiste pier*olnięcie, wywrócenie wszystkiego do góry nogami – na Boga, to już trzeci sezon. I choć łudziłem się, że sezon czwarty naprawdę będzie ostatnim, wiele wskazuje na to, że twórcy rozciągną to co najmniej na trzy kolejne, by The Boys spotkał ten sam los co pozostałe dobrze sprzedające się seriale.
Zobacz również: Thor: Miłość i Grom – recenzja filmu. Do czterech razy sztuka
Obawiam się, że to moment niewykorzystanej szansy. Że The Boys w finale trzeciego sezonu powinni wyraźnie zaznaczyć, że zbliżają się do końca. Niby jest motyw o nieuchronnym zgonie jednego bohatera czy scena, będąca zapowiedzią kolejnego przekroczenia granic Ojczyznosława, ale… No właśnie – czekałoby mi się na to ze znacznie większymi wypiekami na twarzy, gdyby nie wspomniana deus ex machina, na którą zdecydowali się scenarzyści. I żebyście mnie nie zrozumieli źle – to wciąż obecnie jeden z najlepszych emitowanych seriali. Masa akcji i humoru, a do tego wyraziste i charakterne postacie. Ale formuła powoli zaczyna się nudzić. Homelander znowu odwala chore akcje, Rzeźnik dalej rzuca swoimi cuntami, a Chłopaki obrały sobie nowy cel do wyeliminowania… Ile można? Czas pokaże, co przyniesie przyszłość, ale na chwilę obecną mój entuzjazm mocno podupadł.
Konkluzja jest więc taka, że Lost miał najlepsze finały w historii telewizji. Kropka.