Jack White – Entering Heaven Alive – recenzja płyty

Jack White wydał już w tym roku album z premierowymi utworami. Fear Of The Dawn zasłużenie spotkał się z dużą przychylnością mediów (także naszą) oraz fanów rasowego, gitarowego grania. Co kierowało artystą, żeby w tak krótkim odstępie czasu (około 3 miesięcy) wydać kolejną płytę z nowymi piosenkami? Tego nie wiemy (moje dywagacje poniżej), pewne jest, że Entering Heaven Alive jest od swojej poprzedniczki dużo słabsza.

Zanim o płycie, to obiecane powyżej domniemania. Otóż obecnie rytm wydawniczy narzucają przede wszystkim platformy streamingowe ze Spotify na czele. „Fizyki” sprzedają się średnio, z kwestii namacalnych zostaje granie na żywo. I żeby móc grać jak najwięcej, trzeba przekopać się przez gąszcz nowości w serwisach. I taką walkę podejmują wszyscy – od gorących debiutantów po uznanych twórców. Dlatego, obserwując to zjawisko, nie dziwi już, że zwiększyła się regularność wydawania. I tak, mamy opisywanego dziś Jacka White’a, a przecież w październiku ukaże się kolejny w tym roku, zarazem aż dwupłytowy (!!!) album Red Hot Chili Peppers. Czy ta nadprodukcja służy muzykom? I tak, i nie. Ale to już na osobny dyskurs.

Zobacz również: Interpol – The Other Side of Make-Believe – recenzja płyty

Entering Heaven Alive przede wszystkim jest zupełnie inna niż Fear Of The Dawn. Na Fear królową jest gitara elektryczna, jej moc i monumentalność. Z kolei Entering Heaven Alive to zbiór akustycznych numerów. I ci, którzy dobrze znają twórczość White’a, mogą zdziwić się inspiracjami muzyka. Bo przecież zawsze podkreślał on swoje zakorzenienie w muzyce amerykańskiej – blues, americana, country. To, z czym się spotykamy na tym krążku, to oczywiście też styl retro, ale zdecydowanie… brytyjski. Słuchając Entering Heaven Alive mam skojarzenia z m.in. Led Zeppelin, The Beatles, T.Rex czy nawet Pink Floyd. Brzmi ciekawie, prawda? Na papierze (a raczej na ekranie monitora lub smartfona) wygląda super. W rzeczywistości jest jednak inaczej.

Zobacz również: Kwiat Jabłoni i Goście – Wolne Serca – recenzja płyty

Po prostu prawie cała płyta jest nijaka. Dosłownie, te 11 utworów przechodzi przez ucho jak woda przez palce. Choć słuchana przeze mnie wielokrotnie, nie pozostawia żadnego wrażenia. To co zapamiętałem, to pierwszy w kolejce A Tip From You To Mee, zaśpiewany z typową dla Pana Jacka zadziornością, ograny już, delikatny singiel Love is Selfish (chyba najbardziej amerykański) i Talking Me Back (Gently), który znamy już z Fear Of The Dawn, tu jednak w zupełnie innej, ale fajnej aranżacji. Jest jeszcze utwór, który jest według mnie fantastyczny i bardzo wyróżnia się na tle całości. To beatlesowski Help Me Along, z przepięknymi smykami i urokliwym refrenem.

Entering Heaven Alive to dla mnie szkice, dzieła niepełne. Daleko im do perfekcji, z której znany jest Jack White.

Plusy

  • Help Me Along
  • Szlachetne inspiracje

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Entering Heaven Alive to po prostu jeden wielki szkicownik (albo poligon doświadczalny)
Przemek Kubajewski

Dyrektor Akademii Menedżerów Muzycznych. Entuzjasta wszystkiego, co składa się na pojęcie 'popkultura'. Zawodowo zajmuje się marketingiem, PRem i sprzedażą w branży muzycznej (i nie tylko). Prywatnie fan gier video, piłki nożnej (głównie angielskiej) i książek o latach 90' (taki z niego boomer). Nie ma jednak na to za dużo czasu, bo przede wszystkim poświęca go swoim dzieciom. Zarówno zawodowo jak i prywatnie słucha dużo muzyki i bardzo lubi dzielić się spostrzeżeniami na jej temat z innymi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze