Są lata obfite, grube i spasione, ociekające tłuszczem (jak pamiętny rok 2018), a są takie jak ten, gdzie dzieje się w zasadzie niewiele, poza 2-3 dobrymi grami i 3-4 wielkimi zawodami. I to właśnie w takich latach szanse na zaistnienie mają tytuły indie, małe, niezależne gierki z pomysłem.
Jedną z takich małych, niezależnych gierek z pomysłem jest właśnie recenzowany tu The Company Man. Ale w przeciwieństwie do innych małych, niezależnych gierek z pomysłem (że wspomnę o Celeste, Hadesie czy Guacamelee), recenzowanemu tu tytułowi brakuje jeszcze dobrego wykonania.
Zobacz również: MADiSON – recenzja gry. Zawał gwarantowany
The Company Man skupia się wokół nowego pracownika pewnej korporacji, który dostaje od swojego przełożonego polecenie – chwytaj za klawiaturę! Splotem zdarzeń, zostajemy odesłani do firmowego piekła – do działu obsługi klienta… Pokonując kolejnych współpracowników i przełożonych, musimy dostać się na najwyższy szczebel korporacji – do biura samego CEO.
Z początku myślałem, że to będzie taka metroidvania, wiecie – wielkie, rozległe levele, masa ulepszeń, potężni wrogowie i zawiła fabuła na wiele, wiele godzin. Jakież było moje zdziwienie, gdy mniej więcej po godzinie gry zorientowałem się, że jestem już prawdopodobnie w jej połowie. Rozległe levele wypełnione były pustką, ulepszenia dostajemy tylko po walkach z bossami, a wrogowie są potężni tylko dlatego, że The Company Man nie przewiduje żadnych uników ani bloków. Ot, chodzisz, walisz swoją klawiaturą na przemian z atakiem magicznym (związanym z wysyłaniem maili – wiecie, kultura korpo), od czasu do czasu rozwiązując jakąś logiczną zagadkę, aż dojdziesz do bossa – i tak przez siedem plansz.
Zobacz również: Najlepsze gry dekady 2010-2019
Rozgrywka nudzi się wyjątkowo szybko, a jedyne czym gra się broni, to cyniczny, często absurdalny humor, wyśmiewający wszelkie korpo-tematy. Spotkamy nawet postać podobną do Dwighta z The Office, która każe się do siebie zwracać menadżer asystujący, a poziom Księgowość jest skuty lodem, bo ktoś zapomniał wyłączyć na noc klimatyzacji. The Company Man oferuje dużo takich smaczków zarówno w scenariuszu jak i swojej niezwykle ładnej stylistyce. Szkoda więc, że zabrakło tej kropki nad i w postaci ciekawszego gameplaya, ale, hej – jak na pierwszą grę, malezyjski producent, Forust Studio, wykonał kawał dobrej roboty. Liczę na sukces ich pierworodnego – oby pomogło to w rozwinięciu skrzydeł, bo w tej firmie tkwi potencjał!