Podpalaczka – recenzja filmu [DVD]

Z okazji premiery filmu Podpalaczka na DVD i Blu-ray, przypominamy recenzję tej ekranizacji powieści Stephena Kinga!


Podpalaczka Stephena Kinga dostała drugą kinową szansę – nowa adaptacja właśnie pojawiła się na wielkich ekranach. Niestety jednak nie zapowiada się na to, by miała osiągnąć większy sukces niż poprzedniczka. Krótko mówiąc, film pozostawia sporo do życzenia.

Podpalaczka w reżyserii Keitha Thomasa to druga już adaptacja noweli Stephena Kinga o tym samym tytule. W tej recenzji nie będę jednak przyrównywać jej do poprzedniczki, choć domyślam się, iż mają ze sobą trochę wspólnego – w tym między innymi mocno mieszane oceny. Postaram się również jak najrzadziej przyrównywać ją do oryginału, choć nie obiecuję, że mi to wyjdzie. Adaptacja powinna wytrzymać krytykę również jako niezależne dzieło, więc tak też spróbuję ją rozpatrzeć.

Zobacz również: Doktor Strange w Uniwersum Obłędu – recenzja filmu

Pierwotnie Podpalaczka jest historią o dziewczynce imieniem Charlie, która, ze względu na eksperymenty przeprowadzone na jej rodzicach, urodziła się ze zdolnością podpalania rzeczy siłą umysłu. Mała nie do końca potrafi to kontrolować, co szybko ściąga uwagę tajnych służb. Agenci specjalni postanawiają więc schwytać ją i wyszkolić, aby wykorzystać jej moce jako broń. Chcąc uchronić córkę przed życiem królika doświadczalnego, Andy McGee stara się uciec z nią jak najdalej. Dwoje kompletnie nieprzygotowanych do akcji uciekinierów jednak nie ma jednak szans wymknąć się siłom specjalnym – ich porażka to tylko kwestia czasu.

Fot. Kadr z filmu Podpalaczka (2022)

Do filmu zasadniczo można zastosować to samo streszczenie. Aczkolwiek mimo że główne założenia są te same, scenarzysta nie trzymał się książkowych wydarzeń. Imiona i – mniej więcej – role postaci też się zgadzają, ale to by było na tyle z podobieństw. Zasadniczą różnicą z kolei jest to, że, w przeciwieństwie do za długiej moim zdaniem noweli, tegoroczna Podpalaczka jest za krótka o dobrą godzinę, żeby jakkolwiek mieć ręce i nogi.

Zobacz również: Popkulturowy Przegląd Miesiąca – najciekawsze premiery filmów, gier i komiksów maja

Ano właśnie – film wygląda, jakby ktoś usiłował upchnąć go w półtorej godziny za wszelką cenę. Początek jest jeszcze w miarę okej (chociaż tłumaczenie eksperymentów na rodzicach Charlie krótkim, growym montażykiem wydało mi się trochę dziwne), ale środek filmu jest strasznie wybrakowany. Cała wielka ucieczka Andy’ego i Charlie sprowadziła się do jednej jazdy autostopem. Nie dano mi więc czasu, żebym przywiązała się do tych postaci, przez co trzeci akt w ogóle nie wybrzmiał emocjonalnie. Podobnie zresztą jak zakończenie, ale jego zdradzać Wam nie będę. Na recenzje spoilerowe jeszcze za wcześnie.

Co jeszcze na temat fabuły, prócz tego, że pędzi? No, generalnie niewiele. Większość to przechodzenie z punktu A do punktu B i odhaczanie kolejnych rzeczy, które muszą się stać, żeby reszta miała sens. Gnębienie Charlie przez rówieśników z klasy? Jest. Wybuch złości oraz utrata kontroli nad mocą w szkole? Jest. To lecimy dalej. Niech służby specjalne się o tym dowiedzą i wyślą agenta, żeby złapał małą. Właśnie tak. To teraz niech Andy zabiera córę i ucieka. Zrobione. I taki bardzo prosty ciąg przyczynowo skutkowy ciągnie się nieprzerwanie przez cały film. Bez wątków pobocznych albo chwili na poznanie bohaterów, bo po co? Taki schemat niby w miarę działa i kurioza fabularne się nie dzieją, ale w fotel to mnie z wrażenia nie wbiło. Wręcz przeciwnie – odrobinkę się miejscami nudziłam.

Zobacz również: Nieznośny ciężar wielkiego talentu – recenzja filmu. Orgazm dla fanów Nicolasa Cage’a

Sami w sobie bohaterowie – no, może poza Charlie – byli całkiem okej. Dosyć płascy, ale nie żenujący. I chociaż pewnie niewielu podzieli moje zdanie, to podobała mi się kreacja Andy’ego. Od początku dano mi do zrozumienia, że rodzicem idealnym to on nie jest, a moce Charlie zaczynają mu działać na nerwy. Wydawał się zmęczony ciągłym uspokajaniem córki i próbami wyjaśniania jej, że wcale nie jest potworem – czyli tym, co przez większość swojego czasu ekranowego robiła jego żona. W porównaniu z partnerką często wychodził na nieempatycznego gnoja, który woli dziecko straszyć niż normalnie je uczyć, ale jednocześnie też wcale nie chciał dla małej źle i chronił ją, kiedy trzeba – za wszelką cenę. I, szczerze mówiąc, ja to kupuję. Takie ambiwalentne przedstawienie radzenia sobie z trudnością, jaką jest wychowywanie żywej zapalniczki, wydaje mi się bardziej interesujące niż zrobienie z niego stricte dobrego albo złego rodzica.

Fot. Kadr z filmu Podpalaczka (2022)

Sama Charlie za to miejscami trochę mnie drażniła. Poprowadzono ją dosyć niekonsekwentnie, co najpewniej też jest winą za krótkiego metrażu. Już spieszę z wyjaśnieniem. Najpierw dziewczyna zarzeka się, że nikogo nie chce krzywdzić, żeby dzień później zostać ognistym Rambo wysadzającym ludziom głowy. To mogłoby mieć sens, ale nie w tak krótkim odstępie czasu. Gdyby jej ucieczka z Andym potrwała dłużej, tak jak w oryginale – tak chociaż z parę tygodni – to mała miałaby czas na jakąś uzasadnioną przemianę. Ale żeby w kilkanaście godzin z wrażliwej jedenastolatki zrobił się terminator? Nie wiem jak Wam, ale mnie tu coś nie leży.

Zobacz również: Co powinien zawierać dobry horror?

O reszcie bohaterów nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Vicky, Irv czy ta główna antagonistka, której imienia już nie pamiętam (a to chyba najlepiej o niej nie świadczy) po prostu sobie byli. Spełnili swoją funkcję, wykazali może jakieś dwie cechy charakteru i tyle. Działali bardziej jak narzędzia dla popychania fabuły niż prawdziwi ludzie. No, może o Rainbirdzie wypadałoby coś więcej opowiedzieć, ale ja naprawdę nie wiem co. Dla mnie był po prostu nijaki, a próby zagrania na emocjach pod koniec niczego nie zmieniły. Z całym szacunkiem, ale to już trochę za późno na budowanie relacji z widzem. Chciałabym też wiedzieć, jakie on właściwie miał moce. Niby miał czytać w myślach, a nagle umiał też w telepatię i udawanie cudzych głosów. Czemu?

Jest jeszcze jedna, powiązana z bohaterami rzecz, z którą tegoroczna Podpalaczka sobie nie poradziła: relacje międzyludzkie. A zwłaszcza relacje Charlie. Absolutnie nie wierzę w jej jakiekolwiek przywiązanie do rodziców. Niby mówi, że ich kocha, ale po matce za szczególnie nie płakała, a ojcu w pewnym momencie wręcz wprost powiedziała, że zamierzała go podpalić. Rzeczywiście, kochająca córka, nie ma co. A na jej kontakt z Rainbirdem to nawet szkoda strzępić klawiaturę. Ze strony Andy’ego i Vicky wygląda to troszeczkę lepiej, ale mimo wszystko nie czułam większej chemii między bohaterami. Ciekawe, czy gdyby jednak wydłużono ten metraż i dano im więcej czasu razem, to poszłoby lepiej…

Zobacz również: X – recenzja filmu. Slashery powracają?

Sekcję pastwienia się nad światem przedstawionym filmu uważam za zakończoną. Są tam jeszcze jakieś pojedyncze głupoty, ale nie ma sensu ich przytaczać – nie kopie się leżącego, jak to mówią. Czas więc na kwestie techniczne.

Na dobry początek może o aktorstwie, ponieważ tutaj było wcale nieźle – a przynajmniej według kogoś takiego jak ja, kto filmy i seriale ogląda raz na ruski rok. Panna Armstrong, alias Charlie, choć dostała dość niewdzięczną rolę, to poradziła sobie całkiem nieźle. Zdarzyło jej się zrobić jakąś dziwną minę, ale na ogół było w porządku. Zac Efron jako Andy był miejscami trochę sztywny, ale szybko do tego przywykłam, a że jego postać przypadła mi chyba do gustu chyba najbardziej (głównie przez wcześniej wspomnianą ambiwalencję), to wybaczałam mu chyba trochę więcej niż innym. Irv był w porządku, Vicky trochę sztuczna, ale ujdzie. Generalnie żadnego drewna aktorskiego chyba nie było. To już coś.

Fot. Kadr z filmu Podpalaczka (2022)

Chyba ostatnią już rzeczą, jaka jeszcze zwróciła moją uwagę, jest przedziwne kadrowanie niektórych ujęć, zwłaszcza na początku. Podczas rozmów często zamiast umiejscowić twarz mówiącego na środku, była ona spychana najbardziej w bok kadru jak się tylko da. Do tego często jest to ten zupełnie niezrozumiały bok – kiedy bohater jest zwrócony w lewo (z perspektywy widza), to z reguły umieszcza się go po prawej stronie ekranu. Nie w Podpalaczce. W Podpalaczce zamiast tego będzie przesunięty maksymalnie w lewo, tak, żeby wyglądał, jakby patrzył na coś zupełnie poza planem filmowym, a cała reszta kadru świeciła pustkami. W gratisie w takich klatkach często mieliśmy też poprzycinane czoła oraz brody bohatera, co jeszcze bardziej pogłębiało poczucie nienaturalności ujęcia. Nie podobało mi się to zupełnie i całe szczęście, że później z tego z grubsza zrezygnowano.

Zobacz również: Wiking – recenzja filmu. Sztuka w świecie popkultury

Podsumowując – fabuła jest średnia na jeża, aktorstwo okej, bohaterowie średni, efekty specjalne średnie, muzyka średnia (i po co był ten teledyskowy montaż przy Rainbirdzie?), kadrowanie dziwne. Generalnie wszystko w tym filmie jest co najwyżej średnie. Dlatego właśnie Podpalaczka dostaje ode mnie naciąganą piątkę na zachętę – seans był bezbolesny, na jakichś dwóch żartach się zaśmiałam, ale to tyle. Miałam dać połówkę więcej, ale potem przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz. To przecież miał być horror. A nie jest, ani trochę. Nie ma ani klimatu, ani poczucia zagrożenia, ani nawet żadnego jumpscare’a. Nic. Jeśli chcecie zobaczyć film sci-fi – możecie zaryzykować, nie będę zatrzymywać. Ale jeśli interesuje was horror, to nie ma sensu marnować czasu. Podpalaczka to niewypał.

Plusy

  • Andy zdecydowanie nie jest rodzicem idealnym, co w miarę nieźle działało - z takim dzieckiem nie da się tak po prostu udawać, że wszystko jest cacy

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Zdecydowanie zbyt krótki, historia potraktowana po macoszemu
  • Niewiarygodne relacje bohaterów, szczególnie Charlie
  • Strasznie dziwne kadrowanie, nawet taki filmowy laik jak ja by zauważył
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze