Vortex to typowy przykład filmu, który budzi emocje nie ze względu na tytuł, temat czy zwiastun, ale samo nazwisko reżysera. Gaspar Noe to gość honorowy wszystkich festiwali filmowych (również polskich), ale szersza publiczność może znać go głównie jako inspirację dla teledysku Kanye Westa (Wkraczając w pustkę) lub z rankingów “10 najbrutalniejszych scen gwałtu” (Nieodwracalne).
Gaspar Noe zawsze lubił znęcać się nad widzem. Ostre światła, pulsująca w głowie muzyka, kręcenie od tyłu lub do góry nogami – to standardowe narzędzia reżysera. W zasadzie jego jedynym przystępnym dla szerszej publiczności jest film o trupie tanecznej, która pod wpływem narkotyków tańczy i morduje się na zmianę. Tak, mowa o tym filmie skąpanym w samej czerwieni, z dziwnymi kątami kręcenia i dudniącą muzyką (Climax). Pojawia się tylko pytanie, jak ten opis ma się do niemal dokumentalnego filmu o parze emerytów zmagających się ze starością.
Zobacz również: Trzy tysiące lat tęsknoty – recenzja przedpremierowa filmu
W jednym z wywiadów 58-letni Noe zażartował, że powoli zmierza do dojrzałości. W tym przypadku jednak to „dojrzewanie” nie jest tylko artystycznym kaprysem. Problemy zdrowotne zmusiły reżysera do odstawienia wszelakich substancji psychoaktywnych, więc zmiana stylu wydaje się nieodwracalna. Vortex jest jednak najlepszym przykładem, że “inne” nie musi oznaczać “gorsze”. W swoim najnowszym filmie Noe odkłada na bok szaleństwo, erotyzm i brutalność. Zamiast analizować stany narkotycznych uniesień, zagłębia się w umysł osoby, która na skutek starości zaczyna go tracić.
Vortex przedstawia nam życie dwojga bezimiennych bohaterów. On jest wciąż aktywnym pisarzem, wierzącym w to, że może jeszcze stworzyć dzieło swojego życia. Ona – byłą psychiatrą, aktualnie zabłąkaną w zanikającej rzeczywistości. Reżyser śledzi ich dzienną rutynę niemal przyklejając kamerę do ich pleców. Ujęcia pary przemieszczającej się między pokojami oraz po ulicach Paryża ciągną się długimi minutami. Gaspar Noe w swoim filmie oszczędnie dobiera słowa. Zamiast pchać fabułę do przodu, oswaja nas ze swoimi bohaterami oraz placem zabaw, czyli starym mieszkaniem będącym zapiskiem całej ich historii. Nie próbuje jednak kryć tezy filmu oraz jego przebiegu. Już na samym początku, niemal sarkastycznie podaje nam audycję radiową, która w płytki sposób podejmuje temat radzenia sobie z żałobą. Następnie cytując prozę Edgara Alana Poe nie pozostawia w nas jakiejkolwiek nadziei, a głoszone w Nieodwracalne „Czas niszczy wszystko” ponownie nabiera znaczenia.
Zobacz również: Nie! – recenzja filmu. Kino nadal może być oryginalne
Nie można jednak nie zauważyć, że historia ta jest znana i została już opowiedziana wiele razy. Oscarowa „Miłość” Michaela Hanekego lub (zaledwie dwa lata temu) Ojciec z Anthonym Hopkinsem, podejmowały już problematykę utraty zmysłów na skraju życia. Gaspara Noego jednak nie da się zestawiać z innymi twórcami, za sprawą jego absolutnie wyjątkowej formy. Mimo, że sam nigdy się z tym nie zgadzał, reżyser idealnie wpasowuje się w nurt francuskiej ekstremy. Wychodzi poza jakiekolwiek normy ignorując techniki umilające widzowi seans. Tym razem reżyser zdecydował się na prostą technikę podzielenia ekranu na dwa obrazy, która staje się najważniejszym elementem całego filmu.
Przez większość czasu oglądamy jednocześnie jego i jej perspektywę tych samych wydarzeń. Nie ma w tym jednak pychy reżyserskiej. Noe bardzo świadomie używa tej techniki i buduje pewne nietypowe poczucie ciągłego niepokoju. Dwa światy kochanków wydają się ciągle rozmijać. Są oni rozdzieleni nawet w chwilach wzruszającej bliskości. Jest tu scena, w której reżyser niemal skleja ujęcia z dwóch kamer tworząc jedną panoramę z bohaterami siedzącymi po przeciwnych stronach ekranu. Iluzja jedności brutalnie umiera, gdy On próbuje przekroczyć granicę, a jego ciało nagle zostaje nienaturalnie przecięte przez różne perspektywy.
Zobacz również: Zbrodnie przyszłości – recenzja filmu. Creepypunk
Vortex jest przepełniony miłością do kina oraz sztuki. Zacząć należy od tego, że w głównych bohaterów wcielili się Dario Argento – bardzo uznany włoski reżyser kina grozy, znany przede wszystkim za Suspirię oraz legenda kina francuskiego Françoise Lebrun (Mama i dziwka). Sam bohater filmu jest bardzo związany ze sztuką i co chwila porusza temat swojej książki o snach i kinie. Noe również nie byłby sobą, gdyby nie wypełnił mieszkania bohaterów plakatami, książkami oraz kasetami wideo. W jednej z ostatnich scen można też usłyszeć utwór z filmu niedawno zmarłego Jean-Luc Godarda Pogarda – dzieła, które w pewien sposób traktuje o śmierci kina. Te detale właśnie uświadamiają, że film nie jest tylko historią o bezsensownym przemijaniu, a głębokimi przemyśleniami wrażliwego człowieka.
Każdy film Noego jest przede wszystkim wyjątkowym doświadczeniem. Mało kto powie, że chciałby któryś obejrzeć drugi raz, ale ciężko obok nich przejść obojętnie. Reżyser bardzo świadomie atakuje nasze zmysły niejednokrotnie przebijając czwartą ścianę, doprowadzając nasze ciała do granic wytrzymałości. Vortex wydaje się filmem przełomowym w jego karierze, przede wszystkim jednak daje nadzieję, że reżyser zachował cały swój wyjątkowy charakter.