Lightlark – recenzja książki. Booktok zawrzał!

Debiut Alex Aster wstrząsnął BookTokiem. Co ciekawe, nie wydarzyło się tak, ponieważ to wyjątkowo dobra książka. Powodem nie było też to, że jest to powieść wybitnie słaba. Stało się tak za sprawą promocji prowadzonej, oczywiście, na TikToku. Co reprezentuje sobą jednak sama treść? W końcu to właśnie ona jest najistotniejsza. Powiem wprost, ta książka to mokre marzenie nastoletniej książkary, którą byłam w gimnazjum, czyli twór z wattpadowskim vibe’em do kwadratu. 

Leciała przez nieskończoną kałużę gwiazd. 

Królestwa były tylko szprychami w kole, które obracało się i obracało, bez końca. A ona tkwiła gdzieś między nimi, tonęła, dusiła się, gasła. 

Czym jednak Alex Aster tak rozgniewała użytkowników TikToka? Otóż kłamstwem. Według niektórych drobnym, lecz kluczowym. Aster intensywnie na TikToku opowiadała o swoim debiucie i drodze, jaką przebyła, aby książka trafiła na półki księgarni. Była to piękna, wzruszająca historia o sile woli, walce z przeciwnościami losu i wydawnictwami, które odrzucały ją jedno po drugim przez 10 lat (autorka ma 26). Niestety nieprawdziwa.

Zobacz również: Księga nocy – recenzja książki. Strzeż (się) swojego cienia

Szybko wyszło na jaw, że Alex pochodzi z zamożnej rodziny z koneksjami, a wydanie Lightlarku nie było żadnym problemem z uwagi na środki i możliwości, jakimi dysponowali. Mówiąc dość oględnie, potencjalni czytelnicy, których zebrała wokół siebie Aster (a było ich niemało) poczuli się oszukani i zmanipulowani. Nie żebym im się dziwiła. Nie da się jednak nie zauważyć, że autorka osiągnęła to, co chciała. O książce było bardzo głośno, jej konto na TikToku jest naprawdę duże, a żeby tego było mało, sprzedała tę książkę za bardzo dobre pieniądze jeszcze przed premierą. Co więcej, zanim Lightlark w ogóle wydrukowano, prawa do ekranizacji także zostały sprzedane. To się nazywa sukces.

Odsuwając jednak na bok uprzedzenia, dramy i pewien niesmak w związku z powyższym, postanowiłam sprawdzić, co się za tym kwasem kryje. I nie jest źle. Aster napisała historię wciągającą, do połknięcia na raz, lub dwa, jeśli macie mniej czasu. Lightlark to powieść young adult z gatunku fantasy skierowana do czytelników 14+, acz przede wszystkim do fanów takiej literatury. Piękna okładka i tajemniczy opis kuszą niezapomnianą przygodą. Z przykrością jednak muszę przyznać, że Lightlark to pięknie opakowana wydmuszka. Autorka sięgnęła po wiele popularnych tropów, co samo w sobie nie jest złe. Problem jest gdzie indziej.

Zobacz również: Ruiny – recenzja książki. Hit czy cringe?

Lightlark. Magiczna wyspa dotknięta klątwą, na której co sto lat na śmierć i życie rywalizują władcy sześciu krain, aby przełamać ciążące na nich i ich ludzie przekleństwa. Isla Crown, królowa ludu Dzikich, bierze w tej grze udział po raz pierwszy. Wokół siebie ma władców długowiecznych, którzy byli już na niejednym Centennialu. Isla jednak ma plan i wiele sekretów. Nie ona jedna…

Autorka, niestety, nie zdołała tchnąć życia w wykreowany przez siebie świat. Pewne elementy momentami budziły wręcz śmieszność. Podział na poszczególne ludy, które różnią się historią, temperamentem, a przede wszystkim, mocą, jest interesujący. Nie jestem jednak w stanie w żadnej mierze pojąć idiotycznego pomysłu strojenia konkretnego ludu wyłącznie w jeden kolor ubrań. Natarczywie nawiedzała mnie wizja, w której poszczególne grupy paradują po wyspie, jak jacyś przebierańcy czy drużyny futbolowe. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ktokolwiek może tak funkcjonować dłużej niż kilka miesięcy, a większość z nich jest długowieczna. Sami władcy, na co dzień, jako jeden z podstawowych elementów swojego stroju, noszą korony. Kompletny absurd. Czy naprawdę każde z nich jest tak mało charakterystyczne, że nikt ich bez korony nie rozpozna? Nie wspominając o tym, że jest to mało wygodne i po prosty głupie.

– Ja też nie umiem zdecydować, co cieszy mnie bardziej. Wspomnienie mojego miecza dotykającego twojej szyi… czy też wyobrażenie twojego serca na moim talerzu.

Oczy Grima błysnęły z rozbawienia. 

– Ostrożnie, Pożeraczko Serc – wyszeptał, przysuwając się stanowczo za blisko i górując nad nią jak wieża. – Może po prostu ci je ofiaruję. 

Alex Aster zdołała w nawet ciekawy sposób przeformułować pewne tropy. Koncept klątw, przepowiedni, zwaśnionych rodów i samej magicznej wyspy Lightlark, uważam za udane, jednak nie da się nie zauważyć, że brakuje w nich treści. Wraz z rozwiązaniem kluczowych wątków, od razu rzuca się w oczy problem z konstrukcją, a konkretnie z tempem. Mamy tu prawie 500 stron, a wszystkie karty zostają odkryte na ostatnich 50. I ja, oczywiście, doskonale rozumiem chęć trzymania czytelnika w napięciu, aby zaskoczyć go w finale, ale moim zdaniem odkrywanie kart stopniowo, jedna po drugiej, byłoby z korzyścią dla tej historii. Tymczasem to, co wybrzmieć powinno, nie wybrzmiało, a motywy, na których w dużej mierze opartych było większość akcji, dosłownie się rozmyły.

Zobacz również: Skrzynia pełna dusz – recenzja książki. Balsam na jesienne dni

Wydaje mi się jednak, że Aster nie była zdolna rozegrać w taki sposób kart tak, aby czytelnik wszystkiego się nie domyślił. Ja sama domyśliłam się rozwiązań wielu wątków i bez pudła wskazałam przyczajone czarne charaktery. Skłamałabym mówiąc, że autorce ani razu nie udało się namieszać mi w głowie. Bynajmniej. Lightlark ma momenty, kiedy wątpiłam w swoje teorie za sprawą niespodziewanych zwrotów akcji. Ostatecznie jednak okazało się, że niepotrzebnie, bo tylko jeden z głównych wątków szczerze mnie zaskoczył. Nie mam za złe, bo z dwojga złego wolę przewidywalny finał, aniżeli zupełnie odklejony.

Wiedziała, że tego pożałuje. Jeśli Celest się dowie, zapewne poważnie przemyśli łączącą je przyjaźń. Isla wiedziała, że postępuje głupi i ryzykownie, ale postanowiła poszukać Mrocznego. 

Kim jednak jest główna bohaterka? Isla Crown jest piękna, mądra, sprytna, wygadana i kąśliwa. Ma osobowość, wyrazisty charakter i jest fantastyczną wojowniczką. Tak naprawdę to nie. A przynajmniej nie do końca. Isla istotnie znakomicie włada mieczem, jest pyskata i w ogóle inna niż wszystkie, jednak przede wszystkim jest dość irytująca. To dziewczyna młoda, niedojrzała, nieostrożna, a momentami zdaje się mało bystra. Masę błędów popełnia z pełną świadomością, że nimi są. Jej największe wady i ułomności ostatecznie okazują się być zaletami, a braki, jakie ma posiadać, tak naprawdę nigdy nie istniały.

Zobacz również: Extasia – recenzja książki. Gdyby nie feminizm…

Isla to klasyczna Mary Sue wyjęta z wattpadowskiego tworu. Udaje jej się niemal wszystko, a nawet jeśli spotyka ją coś złego, trudno jej współczuć. Czytelnik wrzucony jest w akcje natychmiast i choć dla wielu to zaleta, ma swoje minusy. Niewiele wiemy o poprzednich latach życia bohaterki, poza kilkoma wspomnieniami, którymi się dzieli, co – dla mnie – nie jest wystarczające, aby się z nią związać. Nosi absurdalne suknie, które nie są seksowane, jak stara się to nam wmówić autorka, a wulgarne i niegodne osoby o pozycji Isli. Wyglądałyby efektownie na hollywoodziej ściance, ale w Lightlarku zdawały mi się śmieszne. To kolejny fanficowy trop, na który ja sama jestem już chyba zwyczajnie za stara. Bohaterka, owszem, bywa sympatyczna, zdarzało jej się nawet być zabawną, ale w ogólnym rozrachunku jest trudna do polubienia i niezbyt błyskotliwa.

W każdym razie tak opowiadał wiatr. Historie te brzmiały dość dramatycznie.

Czasem Isla odpowiadała. Zwierzała mu się, mówiła do wiatru, zamknięta w swojej kuli z nieprzejrzystego szkła. 

Nigdy nie odpowiedział. Ani razu.

Ale Isla miała nadzieję, że przynajmniej słucha. 

Lightlark nie może pochwalić się dobrze napisanymi bohaterami pobocznymi. Postaci drugoplanowe są po prostu papierowe i stereotypowe, a przede wszystkim, pozbawione uroku. Nawet ten tajemniczy, mroczny mężczyzna, który zawraca głównej bohaterce w głowie, jawił mi się bardziej jako ktoś podejrzany, aniżeli seksowny. Klasyczny trójkąt miłosny, choć oklepany, jest w pewien sposób nieoczywisty. Najbardziej jednak podoba mi się fakt, że kłamstwa, którymi bohaterka jest karmiona, choć wychodzą na jaw przypadkiem, a nie za sprawą przenikliwości Isli, faktycznie oddziałują na jej osąd. Protagonistka wyciąga wnioski, dokonuje trzeźwej oceny relacji, które nawiązała i egzekwuje konsekwencje. Zyskała w ten sposób moją sympatię, bo naprawdę się obawiałam, że Aster będzie jedną z tych autorek, które oddają hołd toksykom i chorym relacjom, w które bohaterki wchodzą. Miłe zaskoczenie.

Zobacz również: Bezmiłość – recenzja książki. Jedna z najlepszych powieści ostatnich lat

Pomimo wszystkich wad Lightlarku, których jest niemało, szczerze zdołałam polubić koncept na tę powieść. Pomysł przeklętej wyspy, rywalizujących władców i krwiożerczej klątwy jawi mi się jako coś świeżego i ciekawego. Tak, jest on bardzo niedopracowany i pusty w środku, ale ma potencjał. Po przebrnięciu przez kilkadziesiąt pierwszych stron, naprawdę się wciągnęłam i dopiero nieudany finał ostudził mój entuzjazm. Czy chciałabym więcej? Pewnie, że tak, bo to przyjemne czytadło. Pośpieszny epilog obudził we mnie apetyt na obszerniejsze wyjaśnienia, a szum wokół tej powieści daje nadzieje na kontynuację.

Autor: Alex Aster
Wydawca: Jaguar
Data wydania: 28/09/2022
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 480
Tłumaczenie: Zuzanna Byczek

Plusy

  • Pomysł na fabułę
  • Zdrowe podejście do relacji romantycznych

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Wattpadowski styl
  • Mary Sue jako protagonistka
  • Niedopracowany świat przedstawiony - pusty w środku
Anna Paczkowska

Fanka dobrych (i niedobrych) seriali, wciągających książek, podcastów i płatków podusiaków (najpierw płatki, potem mleko!). Miłośniczka zwierząt, animacji i kdram. Wieczna nastolatka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze