Zaproszenie – recenzja filmu. Z rodziną najlepiej na zdjęciach. A w kinie?

Zaproszenie – film nie reklamujący się niczym szczególnym w którego trailerach znalazłem ciekawe tropy. Dużo klimatu perełek ostatnich lat takich jak Zabawa w pochowanegoUciekaj czy Obiecującej, młodej kobiety. Jednak czy film z gwiazdą Gry o tron naprawdę dorównuje jakością wyżej wspomnianym produkcjom czy może te liczne nawiązania są jedynie wabikiem na widzów. Żeby się o tym przekonać trzeba otworzyć kopertę i wyciągnąć z niej…

Zaproszenie  opowiada o Evie (Nathalie Emmanuel), która pozbawiona rodziny i środków do życia pracuje jako kelnerka, hobbystycznie realizując się w ceramice. Artystka obsługując jeden z bankietów od znajomej otrzymuje paczkę firmy „Odnajdź siebie”, a w niej test DNA. W akcie desperacji decyduje się go zrobić. Akcja początkowo zawiązuje się dość szybko. Evie znajduje kuzyn z Wielkiej Brytanii. Sprzedaje Jej na prędce historię rodziny, a następnie spontanicznie zaprasza na zbliżające się w rodzinie wesele.

Zobacz również: Silent Twins -; recenzja filmu. Dobrze się milczy w miłym towarzystwie

W tym momencie historia, którą opowiada Zaproszenie bezpowrotnie zwalnia. Ciągnie się jak flaki z olejem zatopione w smole aż do samego finału. Zamiast zapowiedzianego w zwiastunie dynamicznego horroru z twistem dostajemy swoistego potwora Frankensteina. Zlepek zaczynający się jak thriller próbujący poruszyć tematy rasizmu i szowinizmu szybko przechodzi w romansidło kojarzące się z Greyem z elementami klasycznego horroru, a im bliżej końca robi się jeszcze dziwniej. Skoro już wspomniałem o namiętnościach to jak wie każdy, a śpiewał to też Krzysztof Cugowski w Budce Suflera „Do tanga trzeba dwojga”.

Potencjalnym absztyfikantem naszej głównej bohaterki jest reprezentant czwartego rodu z tej historii Walter DeVille (subtelnie, ciekawe czy to jakiś krewny Cruelli). Nie upatruje on jednak za swój cel psów w kropki, a naszą biedną Evie. Większość filmu niestety opowiada nam zwiastun. Do tego stopnia, że w dużej części składa się ze scen z sekwencji finałowej. Nic dziwnego bowiem Zaproszenie składa się z godzinnej sekwencji opartej głównie na budowie relacji między bohaterką Nathalie Emmanuel, a Thomasem Doherty. Nasz amant od początku robi wrażenie złego do szpiku kości brytyjskiego lorda robiącego dobrą minę do złej gry, co strasznie rujnuje napięcie. Wszystkie karty od razu leżą na stole, kawa jest wyłożona na ławę, null suspensu.

Zobacz również: Rosaline – recenzja filmu. To nie musi być moja bajka

Fot. Zaproszenie
Fot. Zaproszenie

Marketing zdradza naprawdę wszystko. Mimo usilnych starań reżyserki w zbudowaniu napięcia. Wszystkie próby spełzły niestety na niczym. Wiem z góry dokąd to zmierza, czujemy wszystkie zwroty akcji, co owocuje dłużeniem się, znudzeniem i częściowym bólem. Czas bezpowrotnie staje na wieczność jak w żywocie wampira, albo w trakcie robieniu planka na siłowni. Pierwszego wampira widzimy w pełnej krasie po półtorej godziny seansu, co mogłoby być dobrym zabiegiem jak w przypadku pierwszego Obcego czy Predatora. Wykłada się to jednak przez ten co rusz w wadach wspominany zwiastun. Po prostu z góry i od początku do końca o czym jest film.

Próby komentarzy na społecznie ważne tematy wypadają przez to płasko, bo nigdy nie dostają należytego rozwinięcia i puenty. Pomimo faktu pokaźnego metrażu. Dwie godziny dla horroru to nie przelewki. Zaproszenie nic z tym nie robi niestety. Miszmasz gatunkowy może mieć swoje plusy i od groma uroku. Film nie wychodzi jednak z żadnego wykorzystanego motywu obronną ręką. Jest to tym bardziej przykre w chwili kiedy dostajemy naprawdę mocną główną bohaterkę i naprawdę duży potencjał fabularny nawiązujący do filmów brylujących na Oscarach.

Zobacz również: Lightlark – recenzja książki. Booktok zawrzał!

Fot. Zaproszenie
Fot. Zaproszenie

Wielka szkoda, że Zaproszenie nie okazało się tak przyjemnie upiornym zaskoczeniem jak tegoroczna premiera Uśmiechnij się. Film w reżyserii Jessiki M. Thompson zostaje zmiażdżony w połowie przez własne ambicje, a w drugiej części przez fatalny marketing. Najlepiej wiedzieć o tej produkcji jak najmniej przed pójściem do kina. Jeśli mogę zasugerować inne rozwiązanie na bank będzie to fajny film po który można sięgnąć w co bardziej ponury wieczór na VOD. Pod koniec tej recenzji pozwolę sobie na mały spoiler talk na temat finału tego dzieła. Decyduję się na to, ze względu na jakość finału, który zasługuje na Złotą Malinę, a może bardziej na Złote Widły w gnoju?

Jeśli film miał się kończyć w ten sposób widzę dwa rozwiązania. Jedno to nie kończyć i zrobić najdłuższą produkcję w historii z której widzowie sami wyjdą w swoim czasie. Drugie zaś? Najlepiej zafundować widzom porządną dawkę substancji psychotropowych zanim finał na dobre się rozpocznie. Mamy tu bowiem wszystko, całe najbardziej kiczowate wampirze mambo jumbo. Rodem z kina początku lat 2000. Anty cool sekwencja walki kręcona w sposób jakby cuda na ekranie się działy. Idiotyczna sekwencja śmierci dwóch nemezis. Kopniak w płomienie w slow-mo. To wszystko jest tak boleśnie głupie, a film traktuje się całkiem serio. Masakra, ból i zgrzytanie zębów, ale czuję, że w dobrym wysokoprocentowym sosie, siedząc na kanapie może to działać. Sceny „po napisach” nie skomentuje. To chyba dostateczna opinia na temat jej jakości.

Plusy

  • Brawurowa Nathalie Emmanuel i czarujący Thomas Doherty
  • Ogrom potencjału...

Ocena

4 / 10

Minusy

  • Fatalny, rujnujący odbiór filmu marketing
  • ... niestety niewykorzystanego w pełni
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze