Kendrick Lamar – The Big Steppers Tour – relacja z koncertu we Frankfurcie

Typowy sierpniowy dzień w pracy. Nagły przypływ emocji w biurze spowodowany walką koleżanki o bilety na mistrzostwa świata w siatkówce wywołał u mnie chęć spełnienia swojego marzenia. Zobaczyć Kendricka Lamara na żywo. Szybkie kalkulacje, sprawdzanie dojazdów i moja porywczość doprowadziły do najbardziej zwariowanej i spontanicznej decyzji w moim życiu. Jadę na koncert Kendricka Lamara do Frankfurtu w ramach trasy The Big Steppers. I już wiem, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Trudno mi znaleźć tytuł, na który w tym roku fani hip-hopu czekaliby bardziej niż na nowy album Lamara. W momencie premiery Mr Morale & the Big Steppers, prócz zachwytów, można było odczuć lekki zawód. Słuchacze spodziewali się typowego dla Kendricka muzycznego komentarza na temat wydarzeń od ostatniej płyty, a trzeba przyznać, że było tego sporo. COVID, śmierć George’a Floyda i zamieszki z nią związane mogły być tylko wodą na młyn Kendricka. Pamiętam, że fani wręcz domagali się jakiejś jego opinii w tych sprawach.

Zobacz również: Brodka – Sadza – recenzja płyty

Określany przez swoją widownię jako Mesjasz jednak obserwował, co się dzieje, w milczeniu. Na nieszczęście oczekujących krytyki aktualnego stanu świata, w nowym albumie dostaliśmy tylko refleksję dotyczącą postaci samego Kendricka Lamara. Fanom na tyle się to nie podobało, że album był najgorzej sprzedającym się z dorobku rapera. Inaczej ma się sprawa ogłoszonej jakiś czas temu trasy koncertowej. Każdy dotychczasowy koncert sprzedał się w komplecie – i w Stanach, i w Europie. Mnie udało się dostać dosłownie ostatni bilet przy scenie na koncert we Frankfurcie.

Jedyne ogłoszenie o zbliżającym się koncercie

Pomimo że koncert zaplanowano dopiero na 31 października, ja pojawiłem się we Frankfurcie już dwa dni wcześniej. O dziwo, przemierzając niemieckie ulice, nie zauważyłem ani jednego plakatu promującego koncert. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że pomimo szerokiej obecności hip-hopu w muzyce popularnej, to w oczach ogółu nadal jest to muzyka niszowa.

Wracając jednak do tematu koncertu. Znów miałem szczęście. Czystym przypadkiem znalazłem się wśród pierwszych osób przy bramkach do Festhale, gdzie koncert się odbywał. Dosłownie wyszedłem ze znajdującej się obok galerii handlowej do apteki i zobaczyłem tłum ludzi biegnących w stronę hali. Cóż mogę powiedzieć, ruszyłem za nimi. Czekałem pod halą od godziny 16, a bramki otworzyli o 18:15. Po sprawdzeniu przez ochronę, ruszyłem rączym pędem niczym emeryt na otwarcie DINO czy innego ALDI. Udało mi się, dotarłem pod samą scenę.

Tłum już się zebrał na kilka godzin przed koncertem.

Koncert rozpoczął się o 20:00 od wejścia na scenę supportujacego imprezy Tanna Leone. Muszę przyznać, że swój kwadrans wykorzystał idealnie. Wejściem w czarnej masce i z uciętą stopą w ręce wprowadził nutkę Halloween w swój występ, a już dalej operował pomiędzy najlepszymi bangerami, a emo rapem.

Zobacz również: JANEK. – Obok – recenzja. Płyta, którą się czuje

Dla oczekujących następną niespodzianką był występ Baby Keema, czyli jednego z najbardziej obiecujących raperów młodego pokolenia, prywatnie kuzyna Kendricka. Tłum miał przyjemność usłyszeć tracki z jego najnowszej płyty The Melodic Blue, ale i zaskoczeniem było usłyszeć utwór z płyty Donda Kanye Westa Praise God, w którym na feat’ie wystąpił właśnie Keem. Widać sporą różnicę między nim a występującym wcześniej  Tanna Leone w szczególności w obyciu ze sceną. Baby Keem momentami samodzielnie wypełniał scenę. Dodatkowo przygotowana oprawa wizualna była dopełnieniem piosenki, a nie taką sobie atrakcją.

Strony: 1 2

Krystian Błazikowski

Cichy wielbiciel popkultury. Pisanie zawsze było cichym marzeniem, które mogę zacząć spełniać. Na co dzień wielki fan Marvela, fantasy oraz horroru. Całość miłości do filmu domyka kino azjatyckie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze