Amazing Spider-Man Rzeź absolutna to no cóż…rzeź absolutna serii. 6 Tom jednak ma swoje momenty, które zdają się go minimalnie ratować.
Amazing Spider-Man, Rzeź absolutna szybko pokazuje konsekwencje wydarzeń z tomu poprzedniego, Za kulisami. MJ otrzymuje angaż i szykuje się do wyjazdu. Peter chce jej pomóc, jednak jego podwójne życie klasycznie płata mu figle. W międzyczasie irytująco tajemniczy Kindred snuje dalej swe plany, a Norman Osborn znów szaleje we spółce z Carnage’m.
Zobacz również: Śubuk – recenzja filmu. Jak wychować dziecko z autyzmem

Pająki od Marvel Fresh zaczynają przypominać Modę na Sukces. Kolejne odcinki, oglądamy żeby być na bieżąco, ale gdybym przeczytał pierwszy tom, a potem przeskoczył do najnowszego, nie straciłbym absolutnie nic, łącząc wszelkie wątki. To już nawet nie jest brak pomysłów, tylko zwykłe lenistwo ze strony scenarzystów. Wątki na siłę przeciągnięte i przewidywalne, praktycznie zero napięcia i ciekawych zwrotów akcji.
Głównego wątku historii dostajemy jak na lekarstwo, co tym bardziej zdaje się podkreślać, że twórców goniły terminy i nie chciało im się wymyślac niczego ciekawszego rozwijając historię Kindreda, czy Ścianołaza. W zamian dostajemy flashback opowiadający o dzialaniach Normana Osborna jako Czerwonego Goblina. Szczęśliwie dla oceny, ta część opowieści wypada wyjątkowo dobrze i spycha w cień.. cóż.. tytułowego bohatera.
Zobacz również: Cuda wianki – recenzja książki. Koźlaczki nadal w formie!

Peter jak to Peter, życie ma skomplikowane zarówno jako człowiek, jak i bohater. Odpowiedzialność spoczywa na nim cały czas, choć staje się to trochę męczące, powodując, że można odczuć nawet pewną niechęć do niego, widząc go w wiecznym lamencie nad samym sobą. Podobnie Kindred, o którym pisałem w recenzji poprzedniego tomu. Postać hypowana niesłychanie, jednak narazie bez żadnego rezultatu. Głęboko liczę, że ten pompowany balonik poskutkuje satysfakcjonującym finiszem wątku antagonisty i będę mógł odszczekać wszelkie zarzuty. Na ten moment karty nadal pozostają nieodkryte, a obojętność względem złola którego tożsamości radzę nie googlować, wzrasta.
Warstwa wizualna prezentuje się przyzwoicie, choć miejscami zbyt kolorowo i dziecinnie. Żal, że rysownicy nie spróbowali oddać hołdu Toddowi MacFarlane’owi, tworząc wizualnie coś bardziej przerażającego i wydziwionego. Czerwony Goblin i otoczka potomków Knulla zdaje się być do tego świetnym polem do popisu, jednak potencjał został tu niewykorzystany w pełni. Pierwsza część opowieści Czerwona Śmierć wypada tu chyba najjaśniej, choć i to zdaje się być niewystarczająco mroczne.
Zobacz również: Dzika noc – recenzja filmu. Cicha noc czyli John Wick rózgą i młotem?

Scenariuszowo jednak muszę tę część tomu pochwalić, gdyż brutalizm to jednak rzadki widok w Marvel Fresh, a tu było go pod dostatkiem uatrakcyjniając personę Normana Osborna, pokazując spektrum jego obłędu po połączeniu z Symbiontem. Podsumowując, czuję jednak zawód, do którego w tej serii już niestety przywykłem. Mało się dzieje, a jeśli coś już wybrzmi głośniej, to ginie w echu jakie do dziś potrafi zostawić po sobie chociażby seria Superior Spider-Man. Tęsknię za poziomem jaki tamta seria trzymała.
