W trójkącie – recenzja filmu. Pokłady snobizmu na pokładzie jachtu

W trójkącie to nowy film Rubena Östlunda znany szerszej publiczności z The Square czy Turysty. O czym natomiast opowiada nowe dzieło tego reżysera? Jeśli czytać opis możemy się spodziewać produkcji podobnej do Castaway lub animowanego Madagaskaru w ekskluzywnej otoczce. Całość historii zdaje się skupiać w okół grupy osób z wyższych warstw społecznych w nietypowych dla nich okolicznościach.

W historię wprowadzeni zostajemy wraz z Carlem(Harris Dickinson), który jest młodym mężczyzną, modelem, który jednak nie jest do końca zadowolony ze swojego życia. Ma on bowiem partnerkę i również modelkę Yayę (Charlbi Dean) z którą to nie do końca się dogaduje. Źródło ich nieporozumień wynika z ciążących im ram i norm społecznych. Ostatecznym rozwiązaniem ich problemów ma być rejs podczas, którego dziewczyna ma zapomnieć o swoim planie na znalezienie bogatego męża, na rzecz prawdziwej miłości w kierunku naszego bohatera. Od tego miejsca fabuła zaczyna nabierać tempa niestety są to jedynie pozory. W trójkącie to film, którego tempo jest dość specyficzne. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest to produkcja całkowicie tego aspektu pozbawiona. Nowe dzieło Östlunda płynie sobie całkowicie po swojemu, co jakiś czas nas z tego nurtu wybijając, jak wymioty spowodowane chorobą morską podczas luksusowego rejsu.

Zobacz również: Kajko i Kokosz – Złota Kolekcja, tom 5 – recenzja komiksu

W wielu innych recenzjach W trójkącie można przeczytać, że tempo film z aktu na akt wypada coraz gorzej. Osobiście absolutnie się z tym nie zgadzam. Produkcja ta nie jest sałatką jarzynową bez majonezu, ewidentnie natomiast ktoś zapomniał tej jajecznej emulsji w niej rozmieszać. Jednak dynamika scenariusza to jedno, jak z kolei wypada szumnie reklamowana satyra? Otóż, różnie. Niejednokrotnie wypada za burtę, w pewnych momentach powiedziałbym nawet, że tonie wręcz w morzu żenady i banału. Zwłaszcza na początku filmu daje się to mocno we znaki. Znacznie lepiej niż pierwszy akt filmu kpią ze snobów domy mody, które aktualnie sprzedają ludziom croocsy na obcasie czy robocze kurtki za grube pieniądze. W trójkącie usilnie próbuje moralizować i w ironiczny sposób żartować z każdej warstwy społecznej. Znacznie lepiej wypada jednak symbolizm opowiadany obrazem. Scena w której podczas kapitańskiej kolacji najpierw pasażerom „wybuchają” żołądki, a później wybija szambo niczym fontanna z głowy wieloryba.

Skoro już przytoczyłem scenę kolacji warto przy jej okazji pomówić o postaci kapitana. Woody Harrelson wciela się tu w prowadzącego rejs alkoholika marksistę. Przy okazji wcześniej wspomnianego posiłku dosiada się do niego bohater grany przez Zlatco Burica – rosyjski kapitalista, który dorobił się na…i tu cytat „sprzedaży gówna”. Piękny jest to duet, każda scena z nimi na głównym planie to istne złoto. Podczas ich pijackich dialogów tak iskrzy, że aż prosi się o wybuch, co w sumie może nie do końca za ich sprawą, ale ma swoje miejsce w fabule. Gdy ta para zostaje w tej historii na pewnym etapie rozdzielona, osobno żadnej z tych postaci nie udaje się już do końca odzyskać dawnego blasku. Wielka szkoda, że jest tego aż tak mało, czuję wielki niedosyt. Zwłaszcza, że w tym scenariuszu próżno szukać głównych bohaterów. Reżyser bowiem bez większego problemu żongluje tym z czyjej perspektywy obserwujemy wydarzenia.

Zobacz również: Wieloryb – recenzja filmu. W tranie prawda

Fot. W trójkącie
Fot. W trójkącie

Tak jak reżyserowi żonglerka nie sprawia kłopotu tak ja mam z W trójkącie szereg problemów. Jednocześnie naprawdę trudno mi się na produkcję reżysera Turysty gniewać. Film ten bowiem każdy moment kuśtykania na drewnianej nodze wynagradza celny strzałem z czarnoprochowej broni. Są tu momenty w które wgryźć się można ze smakiem niczym pirat chorujący na szkorbut w soczystą cytrynę. Wyraźny podział historii na trzy rozdziały sprawia wrażenie jakby przed widzem prezentowane były „krótkie” etiudy zamiast jednolitego filmu. Jednak gdy tylko widz da się temu ponieść może wraz z reżyserem niczym wprawny surfer płynąć na fali tej intrygującej historii. Produkcja ta niejednokrotnie bawi (gratka szczególnie dla fanów humoru rubasznego i toaletowego), ale przy tej dużej dawce humoru niesie ze sobą również dużo smutku.

Za komedią bowiem kroczy tu ogromne widmo dramatu. Próżność, śmierć, snobizm mamy tu cały komplet i wiele więcej. W trójkącie obnaża tu cały ciężar ciążący nad współczesnym społeczeństwem. Szczególnie dobitnie obrazuje to trzeci akt filmu w którym rolę się odwracają i rolę guru po gronie bogaczy przejmuje zaradna kierowniczka sanitariatu. Dla niej ten nowy świat, życie na bezludnej wyspie to istna gratyfikacja. Do czego jako ludzie jesteśmy się w stanie posunąć by taki stan rzeczy utrzymać? Najświeższe dzieło Östlunda również poddaje nas takim rozterkom. Najcelniejszy ten film bywa wtedy gdy zamiast kpić nonszalancko je wytyka. Rzuca postulaty o równości by następnie boleśnie zweryfikować je w świecie realnym, bo papier przyjmie wszystko, życie zaś nie do końca. Bogatym symbolizmem W trójkącie niewątpliwie stoi i prezentuje się to pięknie. Zupełnie jak warstwa audio-wizualna. Bajeczny obrazek.

Zobacz również: Biały szum – recenzja filmu. Szumi mi w głowie

Jako dodatkowy plus zaliczam klamrę kompozycyjną, która spina cały ten film. Gdyż wątek dwójki naszych bohaterów ze świata modelingu nas w tym filmie wita i żegna. Zupełnie jak na plakacie promującym film spinają resztę postaci w zgrabny nawias. Przy okazji pozostawiając nas z otwartym, wolnym do interpretacji zakończeniem. Cud miód, więcej takich zabiegów, a dostalibyśmy scenariuszowy odpowiednik 28-karatowego złota. W tej formie w jakiej możemy zastać w kinie W trójkącie zasługuje jednak na trochę mniej. Jednak reżyser Ruben Östlund wychodzi z tego wszystkiego suchą stopą. Daję skromną szóstkę z dużym serduszkiem obok za Harrelsona i Bulica.

Plusy

  • Duet Woody Harrelson i Zlatko Buric <3
  • Piękny audio-wizualnie
  • Gdy satyra trafia to boli jak celny kop na wątrobę....

Ocena

6 / 10

Minusy

  • Tępe tempo
  • Przez niektóre sceny treścią żołądkową płynące seans nie dla każdego
  • ...gorzej kiedy wypada jak strzał kulą w płot
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze