Kali Uchis – Red Moon in Venus – recenzja płyty

Kali Uchis, amerykańska piosenkarka kolumbijskiego pochodzenia podbiła serca słuchaczy swoim debiutanckim albumem Isolation w 2018. Od tamtego czasu zdążyła wydać drugi, w pełni po hiszpańsku, album, który zawierał jej dotychczasowy największy hit Telepatia i zdobyć Grammy za gościnny występ u Kaytranada przy okazji utworu 10%. Niedawno światło ujrzał trzeci album w dorobku artystki pt. Red Moon in Venus. Czy jesteśmy świadkami kolejnego sukcesu artystki ?

Kali Uchis od pierwszych zapowiedzi najnowszego albumu nie bała się zawiesić sobie wysoko poprzeczki. Artystka, opisując swój proces twórczy, twierdziła, że jej zamiarem było stworzenie ponadczasowego, wykraczającego ponad podział gatunkowy albumu. Dodajmy do tego ponadczasową, lecz momentami oklepaną tematykę albumu, czyli miłość. Gdyby oceniać pracę artystów na podstawie samych zapowiedzi, to Red Moon in Venus i sama Kali Uchis powinni trafić do gabloty obok Mozarta, czy innego Bacha. Kończąc ten nieco ironiczny wywód, to jednak muszę stwierdzić, że artystka w wielu kwestiach spełniła swoje obietnice.

Zobacz również: Bovska – Dzika – recenzja płyty

Faktycznie Red Moon in Venus jest dziełem wielogatunkowym. Piosenkarka łączy tu rytmy soulu, R&B i musica urbana i jest to połączenie zaskakująco dobre. Każdy kolejny utwór wnosi do całości pełno pikanterii, intymności i sensualności, choć i to posiada swoje minusy. Niestety podczas już pierwszego odsłuchu można się lekko znudzić. Pierwsze utwory swoim niemal identycznym rytmem i sposobem prowadzenia utworu w żaden sposób nie zachęcają do dalszego słuchania. Zmienia się to dosłownie na chwilę. Kiedy na słuchawkach brzmi Fantasy z Donem Tolliverem, czuć tu lekki powiem świeżości w porównaniu do nużącego początku i ta przyjemna świeżość trzyma nas do Endessly. To są dosłownie cztery utwory, wśród których znajdziemy dwie perełki.

Como Te Quiero Yo Hasta Cuando mogą swoim hiszpańskim tytułem odstraszać osoby znużone klimatami latino. Też należę do tych osób, jednakże to, co tu się dzieje przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Kali świetnie tu operuje pomiędzy angielskim i hiszpańskim, zapewniając niesamowite lingwistyczne doświadczenie. Przejście z języka na język dosłownie co wers, świetnie łączy się z zaproponowaną linią melodyczną i tu Kali wzbija się na wyżyny wcześniej wspomnianej pikanterii.

Zobacz również: Najlepsze piosenki Pentatonix

Przechodząc płynnie do tekstu, muszę stwierdzić, że to właśnie sprawiło, że zostałem przy albumie na dłużej. Kali Uchis postawiła tu na oklepaną tematykę miłosną, co nie powinno dziwić, skoro wymieszała takie gatunki muzyczne. Pomimo tego uważam, że sposób pojmowania miłości przez artystkę jest wyjątkowy.

Artystka w I Wish you Roses poprzez metaforę kwiatów przynosi na światło dzienne religijne „Miłuj Bliźniego swego…”. Miłość została tu sprowadzona to zwykłego codziennego życia, pokazując wprost, że każdemu z nas należy się choć trochę miłości. Dalej zmierzymy się z problemem przywłaszczenia drugiej osoby w All Mine, spróbujemy udowodnić, że miłość jest realna w Fantasy, czy sprowadzimy miłość do stanu cielesnego w Moonlight. Znajdzie się również moment dla samej Kali Uchis w Not Too Late (interlude) podczas którego piosenkarka zwraca się wprost do swoich hejterów i zapewnia, że nigdy nie jest za późno by ją pokochać. Inteligentny, niewulgarny i niestawiający artystki w roli bojowniczki sposób odpowiedzi na zaczepki.

Zobacz również: Macklemore – BEN – recenzja płyty

Odpowiadając na pytanie ze wstępu, mogę stwierdzić, że tak, to jest kolejny hit. Red Moon in Venus jest albumem nietuzinkowym w swojej liryczności, lecz połączony z choć dobrą, to zarazem momentami nużącą linią melodyczną. Śmiem stwierdzić, że przy okazji następnego albumu ta muzyczna formuła może się ostatecznie wyczerpać.

ŚLEDŹ NAS NA IG
https://www.instagram.com/popkulturowcy.pl/

Plusy

  • Świetne połączenie miedzygatunkowe
  • Poruszenie oklepanego tematu miłości w nieoklepany sposób
  • Świetna mieszanka angielskiego z hiszpańskim

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Wkradająca się muzyczna nuda
Krystian Błazikowski

Cichy wielbiciel popkultury. Pisanie zawsze było cichym marzeniem, które mogę zacząć spełniać. Na co dzień wielki fan Marvela, fantasy oraz horroru. Całość miłości do filmu domyka kino azjatyckie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze