Electric Callboy – Tekkno Tour – relacja z koncertu w Warszawie

Wiedzieliście, że dla sporej części studentów koncerty to już chleb powszedni? Cóż – ja nie. Ale kiedy w końcu to do mnie dotarło, postanowiłam do owej części dołączyć. I akurat trafiła mi się ku temu wyborna okazja.

Niewiele jest zespołów, których dyskografia interesuje mnie w więcej niż połowie. Najczęściej wybieram sobie z niej tylko kilka piosenek, które przez jakiś czas wałkuję do porzygu, a potem, gdy się znudzę, idę szukać kolejnej ofiary, by powtórzyć proceder. Od tego zwyczaju zdarzają się jednak wyjątki. Wśród nich zaś – oprócz Disturbed, którego nazwa nie bez powodu widnieje w moim pseudonimie artystycznym – prym wiedzie Electric Callboy. I tak się akurat fartownie złożyło, iż moi metalcore’owi ulubieńcy postanowili urządzić sobie w tym roku trasę koncertową, Tekkno Tour, zahaczającą również o Polskę. W momencie, kiedy się o tym dowiedziałam, sprawa była już przesądzona – jeśli kiedykolwiek miałam zacząć chodzić na koncerty, to właśnie teraz.

Zobacz również: Paluch x Słoń – Pośród Hien – recenzja płyty

Trasa Tekkno Tour objęła aż trzy polskie miasta – Wrocław, Warszawę oraz Gdańsk. Mój wybór, głównie ze względów finansowych i odległościowych, padł na stolicę. Znalezienie klubu o wdzięcznej nazwie Progresja, w którym odbywała się cała impreza, okazało się prostsze, niż początkowo zakładałam, nawet mimo zerowej znajomości terenu. Przedarcie się do środka przez otaczającą go kolejkę było już za to trochę bardziej problematyczne, ale na szczęście zdążyłam na czas. Ba – została mi nawet jeszcze chwilka, żeby pooglądać stoisko z merchem, zanim pierwszy z supportów zaczął grać.

Electric Callboy postanowili wziąć ze sobą jako wsparcie dwie sporo mniejsze kapele – Future Palace oraz Holding Absence (druga to wprawdzie niby gość specjalny, ale umówmy się, i tak pełniła dokładnie tę samą funkcję, co pierwsza). Obie z nich moim zdaniem wypadły naprawdę fajnie. Wokalistka Future Palace całkiem nieźle poradziła sobie z interakcją z tłumem (choć były też drobne wpadki, przykładowo nie udało jej się na dłuższą metę skłonić widowni do skakania). Z kolei ikona Holding Absence… no cóż, jestem pod wrażeniem, że ani razu nie wylądował na deskach przez te swoje kopnięcia w powietrze. Wyglądał trochę, jakby próbował spuścić łomot jakiemuś niewidzialnemu bytowi i wybornie się przy tym bawił. Dziwne? Na początku trochę tak. Ale w sumie obserwowanie go było całkiem niezłą rozrywką. No, a przynajmniej wtedy, kiedy cokolwiek widziałam zza pleców wyższego ode mnie o ponad głowę faceta.

Zobacz również: Avatar – Dance Devil Dance Tour – relacja z koncertu w Warszawie

Krótka rozgrzewka z zespołami wspierającymi zakończyła się półgodzinną przerwą. Spora część zgromadzonych jednak zdecydowała z niej nie korzystać – zamiast tego obstawili cały przód sali, by mieć jak najlepszy widok na główną atrakcję wieczoru, gdy już się pojawi. W międzyczasie oczekiwania zaś skądś nagle pojawiły się balony. I, przysięgam, chyba nigdy jeszcze nie widziałam, żeby parę napompowanych kawałków gumy dało całym tabunom dorosłych ludzi tyle frajdy. Odbijaliśmy je sobie namiętnie aż dopóki wszystkie nie popękały. Taka błahostka, a ile zabawy!

Po epizodzie balonikowym na scenie pojawili się wreszcie Electric Callboy, tym samym rozpoczynając główną część koncertu. A wtedy widownia zdziczała – niestety w dość negatywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy tylko rozbrzmiało otwierające występ Tekkno Train, niektórzy ze stojących z tyłu sali postanowili szarżą wbić się do przodu. Za wszelką cenę. I zaraz później identyczny taran pojawił się też z boku, nie wiedzieć właściwie czemu – w końcu do muzyków to nawet nie w tę stronę. To, że nikt nie wylądował na glebie (chyba…), śmiało można nazwać cudem. Zarówno ja, jak i towarzysząca mi kumpela, nieźle się wtedy zlękłyśmy. Przeszło mi wówczas przez myśl, że jeśli reszta wydarzenia też ma tak wyglądać, to chyba popełniłam błąd, pakując się tam. Na szczęście jednak na dwóch takich falach zabawa w spychacze się skończyła.

Zobacz również: 13 Drzew – Dendrologia – recenzja płyty

Po Tekkno Train zespół przeszedł do nieco starszych piosenek – co prawda Tekkno Tour, jak sama nazwa wskazuje, miał promować album Tekkno, aczkolwiek kawałki z niego mają łącznie z pół godziny, a to by widowni na pewno nie wystarczyło. Oprócz własnych numerów, takich jak MC Thunder, Hypa Hypa czy Best Day, chłopaki dopełnili występ kilkoma coverami (między innymi I Want It That Way, Let It Go) oraz solówkami na perkusji i… pianinie. Krótko rzecz ujmując, zdecydowanie nie mieliśmy czasu się nudzić. Ani nawet złapać oddechu. Matko, pod koniec myślałam, że z tego ścisku, zmęczenia i gorąca wykituję. Nie przeszkodziło mi to jednak w skakaniu z całą resztą, kiedy tylko z głośników gruchnęło Pump It. Morderczy ból w nogach to za mało, by mnie powstrzymać. W końcu… jak to szło? And if you feel like your body’s given up, you gotta kill the pain and just pump it harder!

Z samego Tekkno na koncercie zabrakło tylko jednej piosenki – Neon. Troszkę szkoda, ale cóż począć. W zamian za to dostaliśmy całe mnóstwo innej, wspomnianej wyżej rozrywki, więc chyba można wybaczyć. Podobnie zresztą jak zauważalny, choć nie jakoś mocno rażący błąd ze strony technicznej – zdarzało się, że perkusja trochę zagłuszała wokal (choć głównie przy występie Future Palace, przy pozostałych już mniej). Z pozostałych kwestii chyba nie mam się do czego przyczepić. Muzyka, zgodnie z oczekiwaniami, była świetna, a efekty specjalne robiły wrażenie (stary, dobry ogień nigdy nie rdzewieje). Co więcej, wyszłam z Progresji z całkiem sprawnym słuchem, a to podobno niezły wyczyn, więc musieli mieć nadzwyczaj optymalne nagłośnienie. Jedynie piwo w barze trochę drogie, ale po klubie muzycznym niczego innego nie powinnam się przecież spodziewać.

Zobacz również: Bovska – Release Party Dzika – relacja z koncertu

Podsumowując, warszawski postój Tekkno Tour to pierwszy koncert, na jaki się wybrałam – i na pewno nie ostatni. Bawiłam się na nim naprawdę świetnie. Nie żałuję ani złocisza wydanego z jego powodu, a, warto zaznaczyć, jestem bezrobotną studentką stacjonarną i kasą bynajmniej nie grzeszę. Electric Callboy na żywo okazali się równie zajebiści, co na nagraniach, a może nawet bardziej. Ich support z kolei przypadł mi do gustu na tyle, że po koncercie zaczęłam słuchać ich kawałków również na Spotify. Trudno mi więc wyobrazić sobie lepszy początek mojej koncertowej kariery. To teraz jeszcze tylko występ Disturbed w Polsce i będę już całkiem ukontentowana. Kto wie, może ich też dałoby się ściągnąć do Progresji?


ŚLEDŹ NAS NA IG
https://www.instagram.com/popkulturowcy.pl/
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze