Avatar – Dance Devil Dance Tour – relacja z koncertu w Warszawie

Jestem za stary na koncerty metalowe…

Nieco ponad rok – o tyle więcej warszawscy fani zespołu Avatar musieli czekać, aż szwedzka grupa deathmetalowa po fenomenalnych występach na Pol’and’Rock 2019 czy w Krakowie sprzed roku, zawita do stolicy Polski. Przełożony z 28 lutego 2022 roku koncert, odbył się wczoraj – 18 marca 2023 w warszawskiej Proximie. Czy warto było czekać? Cholera – jasne, że tak!

Zobacz również: Miley Cyrus – Endless Summer Vacation – recenzja płyty

Któż nie lubi dobrego show? Ze wszystkich koncertów w moim życiu, najlepiej wspominam właśnie te, gdzie poza dobrą muzą, było również dobre show. King Diamond z piekielnie charakterystycznym imagem, traktujący każdy koncert niczym przedstawienie teatralne. Ozzy, który skacze i wariuje po scenie, oblewając widownię hektolitrami wody. Maryla Rodowicz (serio!), zapraszająca na scenę fanów i komentująca w swoim stylu otaczającą ją rzeczywistość. Dobre show, choć każde w nieco innym stylu. Avatar zdecydowanie pod tym względem nie odstaje i poza dobrą muzą, zaserwowało również znakomite show, godne wizerunku tej kapeli.

Koncert otworzył jeden ze świeższych przebojów grupy – Dance Devil Dance, pochodzący z płyty o tym samym tytule, mającej zresztą premierę miesiąc temu, 17 lutego. Następnie publika całkowicie oszalała, bo w Proximie rozbrzmiał The Eagle Has Landed, mój personalny faworyt. Na żywo brzmi jeszcze lepiej niż w oryginale, ale dużą robotę zrobili fani, śpiewający wraz ze swoim ukochanym zespołem. Następne dwa kawałki również pochodziły z DDD – bardzo melodyjne Valley of Disease oraz Chimp Mosh Pit. Nie miałem jeszcze przyjemności zapoznać się z nową płytą Avatara, ale po przesłuchaniu tych kilku piosenek live, skłaniam się ku stwierdzeniu, że wolę ich starsze płyty. Jestem jednak nastawiony na to, że się to zmieni, gdy w me łapki wpadnie już krążek z DDD.

Zobacz również: Nocny Kochanek w Łodzi – relacja z koncertu

Kilka następnych piosenek to już mocne hity grupy, które podczas wykonu na żywo, zdecydowanie zyskują na mocy. Bloody Angel było naprawdę świetne, ale to Puppet Show skradło całe – no cóż, show, gdy w trakcie piosenki Eckerström (wokalista) pojawił się na środku płyty, z nadmuchanego balonika zrobił pieska, a następnie dał solówkę na puzonie. To nie był jednak ostatni niespodziewany i interesujący element show tego wieczoru. Podczas przerwy pomiędzy wykonami którychś z następnych piosenek (choćbym chciał, to sobie nie przypomnę, ale o tym dlaczego nie mogę sobie przypomnieć – później) – When the Snow Lies Red, Do You Feel in Control, Black Waltz – na podwyższeniu, gdzie znajdowała się perkusja, zostało umieszczone pudełko, z którego wyłoniły się baloniki napełnione helem a po nich… Charakterystyczny wokalista Avatara. Bardzo fajna i nietrudna sztuczka, która robi spory efekt wow.

Co kilka piosenek, piosenkarz urządzał sobie małą pogawędkę z widownią. Nigdy wcześniej nie widziałem Avatara na żywo i muszę przyznać, że ich cyrkowe outfity zdecydowanie pasują do charakteru występu. Czuje się, jakby się było na dokładnie zaplanowanym show, a monologi wokalisty między piosenkami tylko potęgują to wrażenie. Świetna sprawa!

Zobacz również: Muzyka Hansa Zimmera – relacja z koncertu w Warszawie

Po intensywnych harcach, nastał czas wyciszenia przy wspaniałym Tower. Na scenie pojawił się fortepian, do którego zasiadł Eckerström, by zaczarować tłumnie zebranych fanów swoim wspaniałym, delikatnym głosem i subtelną grą. W pewnym momencie wykonu, do śpiewu dołączyli wszyscy zebrani w Proximie (choć z początku dość nieśmiało). Sama końcówka koncertu to już istna jazda bez trzymanki i chwili wytchnienia. Colossus, Let It Burn A Statue of the King – każdy wykon z inną otoczką, jeden lepszy od drugiego. Ja zaś byłem w szoku, że chłopakom nie zakręciło się w głowach, bo ich headbanging był po prostu cudowny.

Na bis dostaliśmy natomiast bardzo rockowe The Dirt I’m Buried In (z płyty Dance Devil Dance) oraz kolejne dwa, kultowe już kawałki kapeli. Smells Like a Freakshow z płyty Black Waltz oraz Hail the Apocalypse z płyty o tym samym tytule, po czym w głośnikach klubu rozbrzmiał największy hit Very Lynn, a Avatar pożegnał się czule z zebranymi w Proximie fanami. Zdradziłem wam już na początku tekstu, że było warto wybrać się na ten koncert i wciąż to podtrzymuję. Szwedzki metalband przez dwie godziny zrobił niesamowite show, a większość piosenek wykonana live nabrała nowego wymiaru względem nagrań z płyt. Ale…

Zobacz również: Najlepsze albumy 2022 roku

Albo ja się robię za stary na koncerty metalowe, albo Proxima to zdecydowanie za mały klub na taki zespół jak Avatar, albo oba te warianty. Jak Boga kocham, przez pół koncertu nie mogłem się skupić na radości płynącej z muzyki, bo musiałem walczyć o życie, żeby nie zostać zmiażdżonym przez dwóch spoconych  grubasów po mojej lewej i mojej prawej. Ścisk niesamowity. Miałem również trochę ograniczone pole manewru, bo w jednej łapie trzymałem przez cały koncert płytę, licząc na autograf. Choć miałem nadzieję na podpis Eckerströma (mam słabość do wokalistów z charakterystycznym imagem), złapałem autograf od gitarzysty, Tima Öhrströma – mega fajna sprawa!

Poza tym, że jestem za stary na takie stanie w tłumie na koncertach, doszedłem do jeszcze jednego, ważnego wniosku. Brzmi on następująco – Avatar to zajebista kapela z zajebistą muzą i zajebistym pomysłem na siebie, która zasługuje na znacznie, ale to znacznie większą rozpoznawalność (bo mało który metalowy band nowego nurtu wypuszcza dziś jakościowe rzeczy) oraz znacznie, ale to znacznie większą salę niż malutka i ciasna Proxima. Oby zawitali szybciej niż później, bo – cytując kultowego parzystokopytnego – ja chcę jeszcze raz!

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze