Melanie Martinez – Portals – recenzja płyty

Melanie Martinez i płyta Portals szarga moje nerwy. Jeżeli lubicie cichy głosik z horrorów, dziwaczne dźwięki w tle i dobrą muzykę – oto album dla was. Jeśli kiedyś przechodziliście fazę emo i słuchaliście piosenek o powrocie zza grobu – nie zawiedziecie się. Nawet jeżeli faza emo już za dawno, to wciąż płyta dla was. 

Gdyby książki fantasy miały ścieżki dźwiękowe, pisałaby je Melanie Martinez. Portals to album, który momentalnie przenosi nas w fantastyczno-thrillerowy świat. Album otwiera utwór DEATH, którym delikatny głosik zapewnia nas, że życie to śmierć, a śmierć do życie. Już to wystarczyło, żeby przeszedł mnie dreszcz, a nastrój jeszcze się pogłębia. Wrażenie, że przechodzimy na drugą stronę przywołuje mi skojarzenia właśnie z fantastyką.

Winię za to świetne zgranie instrumentów, które nie pozwalają się rozproszyć. Smyczki, gitara, elektronika zamieniają się miejscami, przez co płyta lekko płynie do przodu. Do tego pojawia się tu cała gama innych dźwięków – klaskanie, oddechy, zawieszanie głosu – a momentami dźwięki, których zwyczajnie nie potrafię sklasyfikować. Niektóre przywodzą mi na myśl skrzypienie czy inne trzaśnięcie gałązki w horrorze. Trudno je nazwać, ale mimowolnie podnoszą czujność i jest to niesamowicie intrygujący zabieg. Z jednej strony łapie nas coś takiego, a z drugiej piosenka zaczyna się dźwiękami deszczu.

Zobacz również: kuban – spokój. – recenzja płyty

Te liczne eksperymenty mają jednak swoje wady. Album Melanie Martinez Portals idzie pod prąd jeżeli chodzi o długość. Nie są to długie utwory zespołu Pink Floyd, ale trwają i trwają. Dlaczego jest to problem? Nie chodzi o samą długość, ale o dynamikę. Czasami piosenki tak drastycznie zmieniają się w tonie i nastroju, że jest się przekonanym o zmianie utworu. Tymczasem to po prostu małe plot twisty wewnątrz piosenki. Można to doceniać – osobiście nie jestem fanką, bo takie skoki często wybijają z rytmu. Utwór FAERIE SOIRÉE ma nawet kilkusekundową przerwę w połowie.

Zobacz również: Rozdział VIII – wywiad z Magdaleną Wójcik. Zawsze robimy to, co czujemy

Takie przykłady mogę mnożyć. Intrygujące i dość unikatowe, w pewnym momencie robią się lekko męczące. Dużo dźwięków nakłada się na siebie i choć przyjemnie jest się w to wsłuchać, to w niektórych utworach taka mnogość sprawia co najwyżej wrażenie chaosu. Jeżeli trzeba się zastanawiać, czy to wciąż ten sam utwór, bo ma już trzeci inny beat, a w tle słyszymy drapanie i żabie odgłosy, to robi się ciężko…

Portals to ewidentnie płyta wielopoziomowa. Tak jak różne odgłosy, instrumenty i rytmy, mnożą się tutaj też metafory. Utwory o pogrzebie czy krwi spływającej ze szponów aż się proszą o jakieś powiązanie. Nie pokusiłabym się jednak o nazywanie płyty albumem koncepcyjnym. Brakuje tu jakiejś spójnej myśli czy motywu przewodniego. Mroczne metafory i niepokojące obrazy tworzą niepowtarzalny klimat i wspomniany fantastyczny nastrój.

Zobacz również: boygenius – The Record – recenzja płyty

Melanie Martinez to niewątpliwie wyjątkowa artystka. Płyta Portals może tylko utwierdzić w tym przekonaniu. Warto poodkrywać zazębiające się poziomy i podoszukiwać się zaskakujących odgłosów. Proponuję nawet więcej niż raz, bo każdy odsłuch odsłania coś nowego. A jeżeli zderzycie się z momentem zmęczenia chaosem dodatków, przebrnijcie. Chociażby po to, żeby sprawdzić czy działa na was ten półmroczny klimat.

Źródło obrazka głównego: Rolling Stone.

Plusy

  • Wieloinstrumentalna warstwa muzyczna
  • Niepowtarzalny klimat rodem ze świata fantasy
  • Intrygujące odgłosy w tle

Ocena

7 / 10

Minusy

  • Nie do końca dopasowane zmiany w tempie utworów
  • Dźwięki w tle nakładają się na siebie i momentami tworzą chaos
Anna Baluta

Dużo czyta, a jeszcze więcej ogląda, a na dodatek o tym pisze. Zwiedza światy fantasy i lubi kultowe sitcomy. Między serialami studiuje i poznaje amerykańską kulturę i popkulturę.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze