A Town Called Malice – recenzja serialu. Żółte lata 80.

Serial A Town Called Malice to najnowszy klimatyczny kryminał prosto ze SkyShowtime. Dzisiaj premierował się finał ośmioodcinkowego serialu. Czy słoneczna Hiszpania i wszechobecne lata 80. to wystarczająco, żeby wciągnąć się w losy przestępczej rodziny?

A Town Called Malice opowiada o rodzinie Lordów, która królowała w przestępczym półświatku Londynu. Splot wydarzeń doprowadza jednak to wyjazdu całej rodziny na Costa del Sol i próby budowania swojej pozycji na hiszpańskim wybrzeżu. Między konfliktami pomiędzy członkami rodziny przewija się też Cindy Carter, zaręczona z Gene’m, najmłodszym z braci Lordów. Wszystkie nitki niefortunnej serii zdarzeń wracają właśnie do niej, a kobietę od początku otacza aura tajemnicy i tytułowego złego zamiaru. Na początku Cindy jest też jedyną postacią, która subtelnie łamie czwartą ścianę – patrzy jedynie w kamerę, co pogłębia związany z takim zachowaniem niepokój.

Zobacz również: Firebrand – recenzja filmu. Henryk VIII obalony [Cannes 2023]

Tempo fabuły rozkłada się dość dziwacznie. Pierwsze odcinki wydawały mi się niekończącą paradą bohaterów i imion niektórych postaci nie znam do tej pory. Wszystko biegnie szybko i zatrzymujemy się tyko przy tajemniczej Cindy. Natomiast od trzeciego odcinka wciągnęłam się niesamowicie! Akcja zagęszcza się właśnie dzięki tej początkowo nielubianej mnogości kuzynów, wujków i przyjaciół rodziny. Nie ma tutaj za bardzo jednego bohatera, na którym można by oprzeć ciężar opowieści, ale wypada to całkiem nieźle. Na pierwszy plan naturalnie wysuwają się Cindy Carter i Gene Lorde, ale serial eksploruje też wątki pozostałych członków rodziny.

Zobacz również: Idol – recenzja pilota – Obrzydliwe” SEXploatation!

Trudno natomiast wyróżnić tutaj poszczególnych aktorów. Gra aktorka jest na bardzo równym poziomie, raczej otacza nas rzeczowość i pragmatyzm, niż wielkie tragedie czy wielkie romanse. Dobrze wypada ojciec Lorde grany przez Jasona Flemynga, po chwili jednak lepiej wypada Martha Plimpton w roli matki. Jack Rowan w roli Gene ma najwięcej do grania, ale ma wątpliwą chemię z Tahirah Sharif (Cindy). O wiele bardziej intrygujące są jego samotne dramatyczne sceny, albo zestawienia z braćmi (Daniel Sharman, Alexander Carey Shrapnel).

A Town Called Malice
Fot.SkyShowtime

Rodzinne koalicje i drobne grzeszki stanowią siłę A Town Called Malice. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że poboczne wątki ubogacające są atrakcyjniejsze od głównej intrygi z Cindy w roli głównej. Od pewnej retrospekcji jej działania są podane jak na tacy i jednak nie jest to tak pociągające, jak powinno. Inaczej relacje braci Lorde z zakompleksionym ojcem rodziny, opiekuńczą i twardą matką, czy nawet małomiasteczkowymi policjantami i burmistrzem. Choć oparte na krótkich scenkach i czasem lakonicznych dialogach, budują nam niezbędne napięcie. Przynajmniej do finału, bo tam coś jednak zaczyna zgrzytać, jak zacięta płyta.

Zobacz również: Gaslit – recenzja serialu. Watergate, ale z innej strony

Dla równowagi, przez cały serial panuje zaskakująca estetyka i uczta dla oka. Na pierwszy plan wysuwa się stylistyka lat 80. – krzykliwe i barwne stroje, grubo pomalowane powieki, charakterystyczne fryzury. Bracia Lorde z powodzeniem mogliby znaleźć się na okładce magazynów z modą vintage. Co więcej, dopełnia to paleta kolorów. Stonowany Londyn kontrastuje ze słoneczną Hiszpanią, utrzymaną w ciepłych barwach. Łatwo byłoby zrobić to zbyt cukierkowo, ale na szczęście utrzymany jest jako taki balans i serial jest zwyczajnie przyjemny dla oka. Dla czujnych widzów niektóre ujęcia mogą nawet sugerować następne wydarzenia, jak przykładowo pierwsza scena burmistrza, który później na swoje pięć minut.

A town called malice
Fot. SkyShowtime

I wreszcie najlepsza część serialu – ścieżka dźwiękowa złożona z hitów muzyki lat 80., z którą twórcy wyczynili istne cuda. Teksty idealnie wpisują się w fabułę i podpowiadają widzom, co mamy czuć – to pakiet podstawowy. W pakiecie premium mamy natomiast muzykę jako bohatera wydarzeń. Niemal bez przerwy towarzyszy Lordom – nucenie, śpiewanie czy bujanie głową są u nich na porządku dziennym. Środkowy brat ma nawet swój świetny teledysk, stylizowany na lata 80. Co ciekawe, muzyka jest wpisana w fabułę. Nie leci sobie bezmyślnie w tle jak Spotify, ale zawsze ma konkretną funkcję. Osobiście doceniam, że kiedy ktoś w aucie wyłącza radio, to rzeczywiście zapada cisza.

Zobacz również: Houria – recenzja filmu. Potęga tańca

Chętnie obejrzałabym więcej. A Town Called Malice ma swoje wzloty i upadki, ale jest tak dobrze dopracowane muzycznie i estetycznie, że przymknę oko na zbyt szybko ujawnioną intrygę. Rodzina Lordów ma parę hipnotyzujących momentów i można by się bliżej przyjrzeć poszczególnym jej członkom. A już zdecydowanie nie należy odpuścić serialu, który potrafi zrobić użytek z muzyki. Jeżeli w pewnym momencie zawiedzie nas treść, to forma nie pozwoli oderwać się od ekranu.

Wszystkie odcinki A Town Called Malice są już dostępne w serwisie SkyShowtime.

Obrazek główny oraz plakat: Materiały prasowe/SkyShowtime. 

Plusy

  • Dynamika między poszczególnymi członkami rodziny
  • Fenomenalna ścieżka dźwiękowa
  • Dopracowana estetyka - stroje, lokalizacje, barwy

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Zbyt szybko ujawniona główna intryga
  • Średni duet dwójki głównych bohaterów
  • Tempo fabuły z nudnym początkiem i średnim finałem
Anna Baluta

Dużo czyta, a jeszcze więcej ogląda, a na dodatek o tym pisze. Zwiedza światy fantasy i lubi kultowe sitcomy. Między serialami studiuje i poznaje amerykańską kulturę i popkulturę.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze