Everybody 1-2-Switch! – recenzja gry. Przeraża mnie fakt, jak się bawią Japończycy

Gra wideo i impreza? Oczywiście, że tak! Gry imprezowe, choć stanowią dość niszowy gatunek, pojawiają się na konsolach niezmiennie od lat. Oczywiście, wielu z nas tłukło w TekkenaMario Party czy Crash Team Racing, ale były również tytuły, które robiono z myślą o zebraniu bandy mniej lub bardziej pijanych znajomych i dobrej, wspólnej zabawie także i dla konsolowych laików.

SingstarBuzz czy chociażby Guitar Hero to klasyczne przykłady produkcji, mających zapewnić dobry fun zebranej grupce kolegów i koleżanek. Co łączy te trzy gry? Ano fakt, iż posiadały one niestandardowy kontroler. Mikrofon, perkusja czy słynne buzzery zapewniały wtedy sporo frajdy, ale i spore obciążenie dla portfela. Wraz z rozwojem telefonów komórkowych, ktoś wpadł na genialny pomysł, aby to właśnie smartfon stał się kontrolerem w grach imprezowych. Dzięki temu dostaliśmy w mej ocenie genialną (i niestety już upadłą) ideę PlayLink. Gdy ogłaszano całe to przedsięwzięcie, można powiedzieć, iż Sony urządziło istny blitzkrieg i co rusz wypuszczało kolejne, playlinkowe tytuły. Wiedza to Potęga, To jesteś Ty, Frantics i wiele, wiele innych gier imprezowych, które można obsługiwać wyłącznie za pomocą swojego telefonu. Siadło? Oj siadło. Czy się sprzedało? No, sądząc po upadku studia odpowiedzialnego za te tytuły, najpewniej nie.

Zobacz również: Najlepsze gry 2023 roku

Tymczasem Nintendo ma nieco inne podejście do tego tematu i poza Super Mario Party, znajdziemy tu jeszcze tylko jedną (już) serię typowo imprezowych tytułów. Wydane na premierę Switcha 1-2-Switch, zebrało okrutnie niskie oceny i zostało skrytykowane za wywindowaną do góry cenę względem samej zawartości gry. I gdy nikt się tego nie spodziewał, nagle, po 6 latach dostaliśmy kontynuację – Everybody 1-2-Switch! – która, jak się okazuje, jest… Na podobnie niskim poziomie, co poprzedniczka.

Gra jest swego rodzaju teleturniejem składającym się z mini-gier, w którym udział może wziąć od dwóch do nawet stu (!) graczy – w zależności od tego, na czym gramy. Poprzedniczka oferowała zabawę tylko za pomocą Joy-Conów, lecz Everybody 1-2-Switch! podłapało trochę od Sony i wprowadza również opcję używania smartfonów jako kontrolerów. I tak jak z pomocą Joy-Conów w zabawie może wziąć udział do ośmiu graczy jednocześnie, tak przy opcji z telefonami aż stu. Jestem w zasadzie ciekaw, czy ktoś się porwał na to, aby rzeczywiście zebrać setkę znajomych i zagrać z nimi w tę produkcję… A co z samymi grami?

Zobacz również: Pikmin 1+2 – recenzja gry. Roślinopodobne stwory wciąż świeże!

Jest ich znacznie mniej niż w oryginalnym tytule, bo jedynie siedemnaście. Warto nadmienić, że niektóre gry są ekskluzywne dla danego typu kontrolera. Pięć gier przewidziano wyłącznie dla switchowych kontrolerów, cztery dla smartfonów, zaś osiem konkurencji ogramy zarówno na jednym jak i drugim kontrolerze. Szkoda, że jest ich tylko siedemnaście, bo znakomita większość z nich jest po prostu słaba albo na wskroś japońska. Pamiętacie te dziwne konkurencje w 1-2-Switch jak golenie, dojenie, usypianie dziecka czy udawanie goryla? Tu wcale nie jest lepiej, bo jak mogliście już zauważyć na zwiastunie powyżej, mamy tu takie konkurencje jak przyzywanie UFO tańcem, króliczkowy pojedynek na tyłki czy… Bingo. Bingo jest tak randomowym wyborem na mini-grę, że trudno w to uwierzyć. Na domiar złego, nie można ustawiać sobie takich gierek, jakich chcemy, a prowadzącym Everybody 1-2-Switch! jest irytujący koleś w masce konia.

Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy za sześć lat dostali kolejną część tej gry, która będzie jeszcze tańsza i jeszcze gorsza niż swoje dwie poprzedniczki. W Japonii może odniesie jakiś sukces, ale Europejczycy czy Amerykanie bawią się jednak nieco bardziej konwencjonalnie i raczej nie polecałbym zakupu tej cudacznej produkcji nikomu spoza rejonów Azji.

Plusy

  • Kilka fajnych pomysłów...
  • Niewywindowana cena

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • ... i mnóstwo fatalnych
  • Mało konkurencji
  • Brak możliwości customizacji turniejów czy przewijania wstawek nudnego prowadzącego
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze