I love you, I hate you – recenzja książki

Książka utrzymana w klimacie filmu Masz wiadomość z Meg Ryan i Tomem Hanksem. Czy coś mogło pójść nie tak? Teoretycznie tak. I love you, I hate you stara się być czymś nowym, a jednocześnie opartym na starych motywach. Jak wyszło?

Owen Pohl i Victoria Clemenceaux znają się od kilku lat i nie pałają do siebie sympatią. On jest bogaczem, który dorastał w uprzywilejowanych warunkach. Ona musiała zbierać każdy grosz, by ukończyć studia prawnicze. Owen uważa, że kobieta jest wyrachowana, zimna i nieczuła. Victoria myśli, że mężczyzna lubi być w centrum uwagi i jest zbyt nonszalancki. Ta dwójka rozmawia codziennie ze sobą pod innymi imionami na Twitterze – Clemenceaux to Nora, a Pohl to Luke. Prócz nienawiści ciągnie ich do siebie pożądanie. Po kilku drinkach w barze nie mogą się powstrzymać i spędzają razem noc. To spotkanie miało się więcej nie powtórzyć. Tylko czy na pewno?

Zobacz również: Zaginiony świat. Park Jurajski – recenzja książki

No i tak jak brzmi to świetnie, tak niestety wykonanie jednak nie do końca przemówiło do mnie. Zacznijmy od tego, że mamy tutaj enemies to lovers, a może i nawet friends to lovers. Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Nora i Luke przyjaźnią się od półtora roku, a Owen i Victoria nienawidzą. W tym wszystkim zabrakło mi tego czegoś, tej ikry.

Brakowało mi również początku ich relacji. Bo już w pierwszym rozdziale dostajemy sceną łóżkową. Czy to źle? No nie, ale jeśli powód, że kogoś się nienawidzi, bo jest wysoko urodzony, miał wszystko podsunięte pod nos i jest arogancki, to jedyny argument, niestety nie kupuje mnie to. Szczególnie jeśli przy tak mało rozwiniętym wstępie ich relacji od razu przechodzimy do zbliżenia. Bez żadnego pogłębienia tego wątku nienawiści, czy chociażby kilku wstawek retrospekcji. Nie był to zbyt angażujący motyw i niestety przez to stracił sporo, bo nastawiłam się na coś zupełnie innego.

Zobacz również: Remake. Apokalipsa popkultury – przedpremierowa recenzja książki

Zazwyczaj nawet mało angażujące książki mają w sobie coś, co przyciąga do nich i aż nie możesz się doczekać, kiedy znów znajdziesz czas, by po nią sięgnąć. Niestety w przypadku I love you, I hate you nie miałam takiego przyciągania. Wszystko było do przewidzenia, relacje głównych bohaterów z innymi były słabo rozwinięte i nie czułam, że jest między nimi jakaś więź. Bardziej zostało to powiedziane przez głównego bohatera niż pokazane. Brakowało mi tego czegoś, co tak uwielbiam w książkach z motywem enemies to lovers, że za każdym razem, kiedy odłożę powieść, mam ochotę wrócić w ciągu minuty.

I love you, I hate you to zdecydowanie książka na odmóżdżenie i zastój czytelniczy. Niewymagająca, bohaterowie też nie mają zbyt dużych przemyśleń i nie są aż tak bardzo rozwinięci, by zastanawiać się nie wiadomo ile nad ich zachowaniem. Idealna na jeden, dwa wieczory, lekka i przyjemna. Zdecydowanie lepsze i bardziej wciągający enemies to lovers ukazano jednak chociażby w Panu Złym Numerze. Tam relacja między postaciami rozwijała się w dużo lepszy sposób, jak również sami bohaterowie byli lepiej napisani.

Zobacz również: Pan Zły Numer – recenzja książki. Chodząca katastrofa

Co jednak bardzo mi się podobało to wstawki związane z popkulturą. Począwszy od oczywistego nawiązania do Masz wiadomość, który jest moim ukochanym filmem na jesień, a kończąc na innych produkcjach z Meg Ryan. Owen jest ogromnym fanem Star Wars, do takiego stopnia, że do swojego kota woła różnymi imionami z gwiezdnej serii. Victoria to geek pod względem filmów z lat 90′ i komedii romantycznych. Dodatkowo uwielbia wszelkie momenty płaszczenia się, np. w Zakochanej złośnicy, kiedy Heath Ledger śpiewa na trybunach boiska dla Julii Stiles. Więc możecie już podejrzewać, jak wyglądał finał relacji naszych prawników.

Podsumowując, I love you, I hate you jest książką idealną na wieczór z herbatą (ewentualnie dwa) i kocykiem w ulubionych fotelu. Autorka spróbowała połączyć stare utarte motywy z nowoczesnością znajomości internetowej i wyszło to zadowalająco. Nie jest to historia, przy której musimy się jakoś bardzo skupiać i przeżywać dramaty bohaterów. Jeśli macie sentyment do komedii romantycznych z lat 90′, to na pewno będziecie bawić się świetnie na tej powieści!

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Kobiece.

Źródło obrazka wyróżniającego: materiały prasowe/ kolaż. 



ŚLEDŹ NAS NA IG

Plusy

  • Wstawki popkulturowe
  • Lekka i przyjemna w odbiorze, nie mamy żadnych dramatów, więc będzie idealna na zastój czytelniczy

Ocena

6 / 10

Minusy

  • Zabrakło tego czegoś, co jednak wciągnęło by mnie w fabułę i mówiło "wracaj, zaraz coś się wydarzy"
  • Relacja enemies to lovers poprowadzona słabo i mało przekonująco
Luiza Czarnecka

Zakochana w twórczości J.R.R. Tolkiena od dziecka (tak, trylogia Jacksona była zapalnikiem). W wolnych chwilach czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce, ale najbardziej cenię dobrą fantastykę z kubkiem herbaty. W międzyczasie studiuje i oglądam dobre filmy i seriale (fanka Darklinga numer 1). Zainteresowań i hobby nigdy nie mało, więc próbuję wszystkiego po trochu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze