Japończycy wydają się naprawdę lubić mordercze demony pozaklinane w różnych rzeczach czy miejscach. Duch z toalety, pół demona przy torach, widmo gmerające w poduszkach… W omawianej dziś mandze z kolei na celownik trafiły drewniana laleczka i gra wideo. Ciekawi, co z tego wyszło?
Manga Portus skupia się na japońskiej grze pod tym samym tytułem, wokół której od lat krążą dziwaczne historie. Niektórzy twierdzą, iż wewnątrz niej został ukryty sekretny poziom. W nim zaś na graczy oczekuje chłopiec, pytający, czy chcą oni przejść na drugą stronę. Pod żadnym pozorem nie można się jednak zgadzać; każdy, kto to zrobił, zdaniem legendy wkrótce później umarł. Asami Kawakami nie sądziła, iż może to być prawda, dopóki jej przyjaciółka grająca w Portusa znienacka nie popełniła samobójstwa. Po tym zdarzeniu licealistka, z pomocą Keigo Sawy, jej nauczyciela, rozpoczyna dochodzenie mające tylko jeden cel – dowiedzieć się, co tak naprawdę przytrafiło się zmarłej Chiharu i czy tajemnicza gra miała z tym jakiś związek.
Zobacz również: Cześć, Michael! – tom 1 – recenzja mangi. Japoński Garfield
Portus to horror pełną parą. Fabuła lawiruje po wielu niepokojących, brutalnych tematach i nie boi się ukazywać ich w dobitny sposób. Warto zatem już na początku zaznaczyć – jeśli ktoś źle reaguje na bardzo obrazowe przedstawianie przemocy (w tym również seksualnej, choć tylko na kilku kadrach) oraz samobójstw, lepiej, by odpuścił sobie tę lekturę.
Śledztwo prowadzone przez głównych bohaterów wydaje mi się niestety nadmiernie uproszczone. Chyba wszystkie postawione przez nich hipotezy szybko okazywały się prawdziwe, a docieranie do tego, co akurat było potrzebne, zajmowało im zaledwie kilka kadrów. Skoro to wszystko było takie proste, to dlaczego nikt nigdy wcześniej się tym nie zajął? Legenda miejska o Portusie krążyła w końcu od lat; w tym czasie innych ofiar musiało być już co najmniej kilka, trudno uwierzyć, iż nikomu aż do tej pory nie udało się połączyć kropek. Jeśli jednak przymknie się na to oko, sam ciąg przyczynowo skutkowy raczej trzyma się kupy i nie zawiera żadnych rażących głupot. Intrygę napisano całkiem nieźle, tylko rozegrano trochę za szybko.
Zobacz również: Żegnaj, Eri – recenzja mangi. Komiksowa incepcja
Na bardzo wartkim tempie prowadzenia opowieści tracą również trochę postacie. Ścisły początek Portusa zaznacza nam wprawdzie parę cech charakterów głównych protagonistów, aczkolwiek w dalszej części praktycznie nic już do tego nie dochodzi. Asami, Keigo oraz cała reszta towarzystwa to bardziej figurki akcji niż bohaterowie, z którymi czytelnik miałby się utożsamić i im kibicować. Stanowili oni raczej swego rodzaju tło dla opowiadanej historii, znacznie bardziej interesującej od nich samych – nawet pomimo wcześniej wspomnianych uproszczeń. W takiej roli sprawdzali się nawet całkiem dobrze, acz niestety raczej nie zapamiętam ich na zbyt długo.
Za wszelkie wcześniej wspomniane braki – i to z nawiązką! – odpłaca nam się za to klimat tego tytułu. Co jak co, ale ten element mangi naprawdę wymaga pochwały. Atmosfera w niemal całym komiksie jest gęsta i mroczna; naprawdę czuć, iż ma się przed oczami horror z krwi i kości. Jun Abe potrafi wzbudzić w czytelniku niepokój i podtrzymać wykreowane już na wstępie napięcie aż do samego końca. Chyba jeszcze nie spotkałam się z żadną inną mangą, która poradziłaby sobie z tym równie dobrze. Tak dobrze podaną grozę aż miło było poczytać.
Zobacz również: Assassin’s Creed: Miecz Shao Jun, tom 2 – recenzja mangi
W wykreowaniu tak dobrego klimatu duży udział miał również sam styl rysunku autora. Z racji bardzo dużej ilości szczegółów na wielu ilustracjach w Portusie dominuje czerń, co dodatkowo akcentuje niepokojący, przygnębiający charakter opowieści. Prawdziwą potęgą grafiki tej mangi są jednak groteskowe, powykrzywiane, dużo bardziej realistyczne niż reszta kadrów twarze pojawiające się od czasu do czasu w różnych miejscach. Czasem są to jedynie przerażone grymasy postaci, a innym razem prawdziwe potwory, z sadystycznym uśmiechem na ustach szykujące się do morderstwa. Niezależnie od tego, do której z tych grup należą, zawsze robią naprawdę dobrą robotę. Podobny zabieg widziałam też w serii Kakegurui i tam również mi się on podobał, aczkolwiek tutaj wygląda to jeszcze bardziej efektownie.
Portus to porządny horror z dość prostą fabułą, ale za to genialnym klimatem. Brutalność oraz groteskowe kadry wplecione pomiędzy standardowe ilustracje tworzą gęstą atmosferę, której nie sposób nie docenić. Nawet pomimo miejscami nazbyt uproszczonej historii, manga wciąga bez reszty i nie puszcza aż do końca. To moja pierwsza styczność z twórczością tego artysty, ale już teraz wiem, że raczej nie ostatnia. Jeśli jego inne prace są równie dobre, co Portus, to chętnie pewnego dnia po nie sięgnę.
Autor: Jun Abe
Tłumaczenie: Michał Chodkowski
Okładka: Jun Abe
Wydawca: Waneko
Premiera: 24 sierpnia 2023 r.
Oprawa: miękka z obwolutą
Stron: 224
Cena katalogowa: 24,99 zł
Powyższa recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Waneko
Grafika główna: materiały promocyjne – kolaż (Waneko)