Leo – recenzja filmu. Animowany Sandler robi robotę

Jakie są najlepsze animacje? Wielu sądzi, że takie, na których świetnie będą się bawić zarówno dzieciaki, jak i dorośli. Wyważenie tej rozrywki jest dość trudne i rzadko kiedy udaje się stworzyć film dający rozrywkę obu pokoleniom. Do tej pory jednak powstało wiele produkcji, którym wyszło to fenomenalnie. Nowa animacja Netflixa była bardzo bliska dołączenia do tego grona.

Poznajcie Leo – podstarzałą jaszczurkę, która wspólnie ze swoim żółwim przyjacielem od ponad 70 lat jest szkolną maskotką. Oba gady całe swoje życie spędziły w szklanym terrarium, obserwując nowe pokolenia piątoklasistów, dzięki czemu czują, że świetnie znają się na dzieciach. Każdy dzień spędzają głównie na kąśliwym komentowaniu zachowań młodocianych. Spokojne i względnie beztroskie życie Leo przerywa dzień, w którym jaszczur dowiaduje się, że jego gatunek dożywa maksymalnie do 75 lat. Jaszczur tym samym uświadamia sobie, że przeżywa właśnie swój ostatni rok.

Zaczyna dobijać go myśl, że całe życie spędził za szkłem, więc postanawia nie marnować więcej czasu i wydostać się z klatki, aby spełnić marzenia i zobaczyć miejsca, których nigdy nie mógł odwiedzić. Idealną ku temu okazją okazuje się zadanie przydzielone uczniom przez nową nauczycielkę. Każdy z nich musi wziąć zwierzaka na jeden dzień do domu, zaopiekować się nim i przynieść go z powrotem.

Zobacz również: Biedne istoty – przedpremierowa recenzja filmu

Leo z początku stara się wykorzystać każdą okazję do ucieczki z domu swoich opiekunów. Z czasem zaczyna jednak obserwować codzienne życie młodych nastolatków, ich rozterki i problemy. Odkłada więc swoje plany na bok i postanawia przemówić do dzieci. Wykorzystuje swoje 70 lat doświadczeń i obserwacji, by podsuwać im rozwiązania ich kłopotów. Staje się dzięki temu najlepszym przyjacielem każdego z nich i prawdziwym powiernikiem tajemnic.

Leo
fot: kadr z filmu

Muszę przyznać, że przed obejrzeniem miałem obawy o poziom i rodzaj humoru w bajce. Od momentu gdy zobaczyłem logo wytwórni Happy Madison, przeczuwałem, czego można się spodziewać. I nie myliłem się – animacja Disneya zawiera żarty i gagi zbliżone do tych znanych z komedii z udziałem Adama Sandlera. Nie jest to może tak agresywny humor jak w filmach typu Farciarz Gilmore, Super Tata czy innych, ale wciąż są momenty, na których częściej śmiechną dorośli niż młodzi widzowie. Całe szczęście nie jest to animacja skierowana tylko dla dorosłych. Bajka ma ciekawe przesłanie dla dzieciaków w różnym wieku, a także zawiera piosenki, które na pewno wpadną w ucho najmłodszym.

Zobacz również: Informacja zwrotna – recenzja serialu. Nic nie jest takie, jakim to widzimy

Osobiście niestety uważam, że ten musicalowy charakter wypadł tutaj najgorzej z całości i średnio pasuje do całej produkcji. Może byłoby inaczej, gdyby były to trzy lub cztery kawałki, idealnie wpasowujące się w sytuację. Animacja jednak w pewnym momencie zalewa nas ogromem śpiewanek, które po jakimś czasie bardziej wybijają z rytmu i zwyczajnie irytują. Po pół godziny miałem lekki przesyt. Tym gorzej, że widać, iż  wiele kawałków było wciśniętych na siłę, zupełnie niepotrzebnie. Popsuło mi to niestety odbiór całości.

Leo
fot: kadr z filmu/ Netflix

Na szczęście jednak film nie został przez ten muzyczny minus całkiem zdeptany. Leo i tak ma wiele zalet, który sprawiają, że po skończeniu wspólnej przygody z tytułowym jaszczurem ma się ochotę wystawić wysoką notę. Przyznam szczerze, że nie oglądałem bajki z polskim dubbingiem. Z racji tego, że film sygnowany był duetem Adam Sandler/Bill Burr zdecydowałem się na oryginalny podkład. I powiem szczerze, że obaj panowie stanęli na wysokości zadania. Co prawda młoda widownia i tak nieco ograniczyła ich komediowy potencjał (zwłaszcza drugiego z komików), co było raczej do przewidzenia, jednak słuchanie ich przekomarzań daje dużo frajdy. Sandler ze swoim jaszczurzym, starczym akcentem wypada naprawdę komicznie. A wtórujący mu Burr dopełnia dzieła.

Zobacz również: Między półkami – recenzja gry planszowej. Książkowy Tetris

Jak wspomniałem, bajka posiada naprawdę fajne przesłanie, skierowane głównie do dzieciaków. Jednak i dorośli mogą z niej wynieść coś dla siebie. I nie są to tak oklepane morały jak „goń za marzeniami” itp. To raczej lekcje z dziedziny relacji z bliskimi, dbania o potrzeby własnych dzieci, słuchania ich problemów. Młodzi bohaterowie animacji często mają nieco poważniejsze rozterki i zderzają się z trudami dorastania i wchodzenia w dorosły świat. Wydarzenia nie zawsze mają lekki wydźwięk, co sprawia, że film wypada dużo bardziej realistycznie. Nawet, jeżeli jej główna postać przemawia do dzieci ludzkim głosem.

Leo
fot: kadr z filmu

Generalnie nowa animacja Netflixa naprawdę mnie kupiła. Główny bohater jest naprawdę przesympatyczny, a jego przygody przepełnia masa humoru. Bajka ma świetny oryginalny dubbing. Fabuła natomiast stara się nie korzystać ze znanych schematów, ale stawia na oryginalność. Przeważnie jej to wyszło, dzięki czemu ogląda się ją z zainteresowaniem. Gdyby nie przegięcie pod kątem ilości niepotrzebnych piosenek, ocena byłaby znacznie wyższa. Ale Leo i tak finalnie wychodzi obronną ręką, fundując bardzo dobrą rozrywkę dla widzów w różnym wieku.

Plusy

  • Humor, typowy dla produkcji z Adamem Sandlerem
  • Ciepły charakter animacji
  • Oryginalne przesłanie

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Przesadzona ilość piosenek, które wybijają z rytmu i po pewnym czasie denerwują
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze