Choć remaki towarzyszą popkulturze od dawien dawna, tak ostatnimi czasy widać mocne nasilenie tego zjawiska w branży. Oczywiście, przewodzą tu bezsprzecznie filmy z gówno-rimejkami Disneya na czele, ale na jednej z gałęzi popkultury – tej nazwanej gaming – jest to zjawisko szczególnie ciekawe.
Nie mówimy tu bowiem o sztuce filmowej, gdzie w zasadzie główną różnicą między latami 80-tymi czy 90-tymi a teraźniejszością, okazują się lepsze (w teorii) efekty specjalne i pojawienie się niezdrowej poprawności politycznej. Gry to zupełnie inna para kaloszy. Branża dość młoda, która przez długi czas (w swojej złotej erze) pozostawała poza mainstreamem, a granie było obciachowe, dziś jest w miejscu, które jedni nazwą szczytem popularności, inni zaś kryzysem kreatywności. Ja, niestety, zdecydowanie należę do tych drugich. Wzrost popularności gamingu, owszem, poskutkowała większą ilością wspaniałych tytułów i rozwojem na branży, ale przy tym wprowadziła w życie graczy chciwe korporacje, w którym niesmak idea I wilk syty i owca cała, nie. W ich przypadku znacznie bardziej pasuje tu powiedzenie Zarobić, a się nie narobić.
Zobacz również: Najlepsze gry 2023 roku
Co raz mniej oryginalnych IP, kolejne części kolejnych części, niegrywalne crapy, zdecydowanie niegotowe by ujrzeć światło dzienne w dniu premiery, remastery czy w końcu remaki. I choć można je nazwać odgrzewanymi kotletami, wzbudzającymi bardzo ambiwalentne odczucia, to ostatnimi czasy – muszę przyznać – właśnie na premiery ongiś zapowiedzianych remaków czekałem najbardziej. Czuję się z tym kiepsko, bo, jak wspomniałem, jest to serwowanie po raz kolejny tytułu, który ukazał się X lat temu, tyle że w nowej odsłonie. Jest to na pewno idea znacznie szlachetniejsza, niż remastery (och, Naughty Dog, jak żeś się zeszmacił…). W końcu, wiele zrimejkowanych gier, nie ukazało się nigdy później na inną platformę, niż swoją docelową. Ba, są nawet i takie, które nie pojawiły się w niektórych regionach świata. Jednym z takich tytułów jest właśnie Super Mario RPG.
Super Mario RPG pierwotnie ukazało się w 1996 roku na platformie SNES, wyłącznie w Japonii oraz Ameryce Północnej. Tak więc nie licząc piratów, jedynym sposobem na ogranie tej gry dla Europejczyka, było uzyskanie zagranicznego sprzętu oraz kopii gry, co – jak wiadomo – na przełomie XX-ego i XXI-ego wieku było bardzo, bardzo, BARDZO utrudnione. Czy wykluczeni mieszkańcy naszego kontynentu mieli czego żałować? No cóż, patrząc po ocenach, jakie zebrała wtedy gra, jakim kultem obrosła oraz z jaką nostalgią patrzą na nią boomerscy gracze – jak najbardziej.
Zobacz również: Call of Duty: Modern Warfare III – recenzja gry. Makarow, Makarow, ty...
Fabuła może wydawać się wam znajoma. Bowser nie próżnuje – porwał księżniczkę Peach, więc Mario rusza na ratunek. Jednak gdy Mario konfrontuje się z nim w Twierdzy Bowsera, pojawia się jeszcze większy złoczyńca – Exor, Wielki Miecz. Zderza się on z twierdzą, burząc Gwiezdną Drogę i powodując tak potężne wstrząsy, że wszyscy wylatują w powietrze. Teraz Mario musi odnaleźć księżniczkę Peach, zdobyć nowych sojuszników i odkryć, jakie wielkie plany knuje Smithy Gang, zanim będzie za późno. Jak sama nazwa wskazuje, mamy do czynienia z RPG-iem. I to nie byle jakim, bo za stworzenie Super Mario RPG odpowiedzialne było studio Square, które w 2003 roku przemieni się w działające do dziś Square Enix – mistrzowie w gatunku jRPG.
Recenzowany tu remake jest idealnym przykładem jRPG-a dawnych lat. Kto miał styczność chociażby z klasycznymi odsłonami Final Fantasy, ten odnajdzie się tu jak ryba w wodzie. Zbieramy drużynę, expimy na bardzo powtarzalnych walkach turowych, chodzimy i eksplorujemy świat i wszelkie jego zakamarki, pchając fabułę do przodu. Żadna większa filozofia – klasyczna gra z 1996 roku, tyle, że w nowym wydaniu. I mimo, że mocno brakuje mi dzisiaj oldschoolowych, japońskich erpegów, Super Mario RPG stanowi idealny przykład na to, dlaczego gatunek ten może nie umarł śmiercią naturalną, ale większość twórców postanowiła go nieco zrewolucjonizować i udynamicznić.
Zobacz również: Najlepsze gry na PlayStation 2
Chodzi mi mianowicie o to, że kiedyś expienie poprzez powtarzanie w kółko walk z tymi samymi przeciwnikami, nie stanowiło większego problemu – a bo to miało się więcej czasu, bo takie były standardy gatunku, bo sprawiało to przyjemność i pozwalało spędzić więcej czasu przy swoim ulubionym tytule. Gier kiedyś było jednak znacznie mniej i kasy również było mniej. Jak się wydawało te ciężko zarobione pieniądze, chciało się mieć poczucie, że ta forsa nie poszła na marne, to znaczy, okej, wydaję dwie stówy, ale wiem, że spędzę z tym tytułem dziesiątki, jeśli nie setki godzin. Walki w jRPG-ach dawały takie złudzenie poprzez wspomniany system expienia i walk, lecz dzisiaj mechanika ta trąci myszką.
Ma swój urok, jak i całe Super Mario RPG, nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę dobra gra, tylko, że przez swoje nieco przestarzałe mechaniki, jest trochę takim reliktem przeszłości, ciekawostką i produkcją wyłącznie dla najwierniejszych fanów Mario i jRPG-ów – nawet mimo kilku usprawnień względem oryginału. Chciałbym ją skończyć, ale no nie ma bata – to nie jest już 1996 rok i piękne czasy, gdzie rzeczywiście można było spędzać godziny na takich samych walkach z Goombami, nie martwiąc się niczym innym, niż uratowanie Grzybowego Królestwa. Może doczekamy się nieco bardziej aktualnego sequela…?