Ferrari – przedpremierowa recenzja filmu. Jak znienawidzić Enzo w 5 minut

Już dawno nie miałam styczności z produkcją, w której zaledwie w ciągu kilku minut całkowicie znienawidzę głównego bohatera. Michael Mann w swoim najnowszym filmie Ferrari dokonał tego bez najmniejszego problemu. Enzo w wykonaniu Adama Drivera jest podłym bucem, któremu ani przez chwilę nie kibicowałam.

Enzo poznajemy w 1957 roku, już jako byłego rajdowca, ale za to w prawdziwym kryzysie zarówno w pracy, jak i życiu rodzinnym. Powolna i wyrafinowana kreacja Adama Drivera już od samego początku sprawia, że do bohatera bardzo trudno zapałać sympatią. Założyciel Ferrari jest obrzydliwie zadufany w sobie, prowadzi podwójne życie, z żoną i z kochanką,  a jakby tego było mało jego wyniosłość w stosunku do innych osób osiąga apogeum, przez które ciężko przebrnąć. Nie wiem, czy taki do końca był zamysł Michaela Manna. Niechęć do głównego bohatera urosła u mnie do takich rozmiarów, że cały czas liczyłam tylko i wyłącznie na to, że Enzo podwinie się noga, a firma upadnie. Moje niedoczekanie.

Adam Driver jako Ferrari snuje się przed kamerą, rzuca ciętymi ripostami, wzbudza negatywne uczucia. Nie mogłam jednak przez cały czas oprzeć się wrażeniu, że patrzę na Mauriziego Gucci, w którego aktor wcielił się w filmie Ridley’a Scotta Dom Gucci z 2021 roku. Chociaż fanką poczynań Drivera nigdy nie byłam (poza Annette, gdzie całkowicie mnie uwiódł!), to muszę mu oddać, że dobrze sobie radzi z mrukliwymi bogaczami, zapisanymi na kartach historii. Istnieje tutaj jednak ryzyko, że aktor zostanie zaszufladkowany i nic nowego nam już na ekranie nie pokaże.

Zobacz również: Światłonoc – recenzja filmu. Porządny folkowy horror

W Ferrari największym problemem jest dramaturgia, której właściwie nie ma. Przygotowania do wyścigu Mille Miglia opanowują większą część filmu, kiedy to właśnie prywatne peryferie Enza są dużo ciekawszym tematem. Dużo wątków zostaje podjętych, a następnie zostają zapomniane przez większość filmu, aby nagle powrócić. Ale napięcie już dawno zdążyło opaść. Mało tutaj żony Laury oraz kochanki Liny. Kobiety przedstawione są zaledwie jako cienie Enza, do tego mocno od niego uzależnione. Zdecydowanie więcej czasu na ekranie dostała Laura, w którą wcieliła się Penelope Cruz. Aktorka dwoiła się i troiła, ale poza spojrzeniem przez pryzmat męża, w bohaterce nie da się zobaczyć nic więcej.

Na pewno fani samochodów odnajdą się w Ferrari dużo bardziej niż ja. Chociaż produkcja fabularnie kuleje, to nie brakuje tutaj ładnych i drogich samochodów oraz szalonych wyścigów. Operatorsko produkcja również się broni. Dużo ładnych widoków oraz dynamiczne ujęcia w trakcie zawodów przykuwają uwagę. Osobiście wizualnie oczarowała mnie sekwencja Mille Miglia w Rzymie. Dobrze utrzymana dynamika, szybki montaż oraz ciekawe kadry sprawiły, że scenę ogląda się naprawdę z dużą frajdą. W całości zaskakujące jest również zakończenie filmu. Wydaje się jakby końcówka była cięta nożem, a ostatnia scena pozostawia wiele do życzenia. Na pewno nie tego się spodziewałam.

Zobacz również: Wonka – przedpremierowa recenzja filmu. Oompa loompa doompety doo

Kadr z filmu Ferrari
Kadr z filmu Ferrari

Na kontrze do ładnych kadrów należy również postawić okropne efekty specjalne. Wypadki, w których kierowcy lub osoby postronne doznają urazów, wywołują raczej cyniczny uśmieszek niż podkręcenie atmosfery. Nie zdradzając fabuły, dodam tylko, że jeden z kierowców leci w przestrzeń niczym Ken, surfujący na plaży w Barbie. Z tą różnicą, że Greta Gerwig w swoim filmie stawiała na groteskę. W Ferrari raczej celowano w realizm. Z okropnym skutkiem.

Biografia Enzo Ferrari na pewno należy do jednych z ciekawszych, ale produkcja Michaela Manna najzwyczajniej w świecie wieje nudą. Grzechem byłoby, gdybym nie wspomniała o tak okropnej przewidywalności fabularnej (autograf Alfonso de Portago – zapamiętajcie sobie!). Niektóre z wydarzeń są tak łopatologicznie stawiane widzom na tacy, że nie ma tu mowy o żadnych niespodziankach, zaskoczeniach czy plot twistach. Ferrari mógł być ciekawym i mocnym filmem, ale zamiast tego otrzymaliśmy średniaka, którego obejrzy się raz, zapomni i nigdy już do niego nie wróci.


https://buycoffee.to/popkulturowcy
Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę

Plusy

  • Gratka dla fanów ładnych i szybkich samochodów

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Dramaturgiczny koszmar, okropnie nudny
  • Główny bohater, którego nie da się polubić
  • Żenujące efekty specjalne
Katarzyna Jarczak

Tiara przydzieliła ją do Slytherinu. Kocha kino skandynawskie, a w szczególności duńskie. Do tego stopnia, że postanowiła się nauczyć tego języka. Jej celem jest przeczytanie manifestu Dogme 95 w oryginale. Dzień bez obejrzenia filmu lub odcinka serialu uważa za stracony. Uwielbia festiwale filmowe. Uprawia pole dance, a od niedawna gra na perkusji. W wolnych chwilach czyta książki.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze