Davenportowie – recenzja książki. Jak popsuć romans?

Bridgertonowie i Downton Abbey w jednym? Brzmi wspaniale!  Już sam pomysł mnie kupił. W dodatku główni bohaterowie to czarnoskórzy arystokraci – jedni z niewielu w 1910 roku. Umiejscowienie akcji dające nadzieję na świetną historię i jeszcze lepszy romans. Jak natomiast ostatecznie wypadli Davenportowie?

Czytając inne recenzje Davenportów, można stwierdzić, że to książka idealna. No cóż, ja wam tego nie powiem. Bo choć historia jest naprawdę ciekawa, to wiele w niej brakuje i sporo potencjału zostało zmarnowane. Autorka umiejscowiła swoich bohaterów w roku 1910, kiedy ich kolor skóry budził wielkie kontrowersje, zwłaszcza zważywaszy na ich majątek. Prześladowanie i niewolnictwo, z których uciekł ojciec głównych bohaterek, odcisnęło na nim piętno do końca jego życia. I choć teraz jest na uprzywilejowanej pozycji, w dalszym ciągu musi mierzyć się z docinkami ze strony innych arystokratów. Ludzie nie zapomnieli jeszcze, gdzie nie tak dawno było miejsce czarnoskórych osób.

Właśnie takiego życia stara się on oszczędzić swoim dzieciom – najstarszemu Johnowi, średniej Olivii oraz najmłodszej Helen, których trzyma z dala od takich trosk. Syn pragnie przejąć i rozwinąć firmę ojca; Olivia chce przynieść dumę swoim rodzicom, wychodząc za mąż za odpowiedniego człowieka, natomiast najmłodsza… cóż, jest burzą energii i sprzeciwia się na każdym kroku etykiecie i dobremu wychowaniu. Chce pracować w warsztacie i nie ma żadnej możliwości, by przestała o tym marzyć.

Zobacz również: Zaufanie – recenzja książki. Nie ma faktów, są tylko perspektywy

Na samym początku poznajemy Olivię, która jest wręcz wcieleniem idealnej córki. Elokwentna, słucha rodziców, w dodatku ma na oku dżentelmena, który spełnia wszystkie cechy idealnego kandydata na męża. Czego chcieć więcej? Dokładnie takie samo pytanie nasuwa się Olivii, kiedy poznaje młodego aktywistę walczącego o prawa osób czarnoskórych – Washingtona. Mężczyzna przewraca jej świat do góry nogami.

Prawdę powiedziawszy, miałam wielkie nadzieje co do tego wątku. Dziewczyna z uprzywilejowanej rodziny, która niezbyt interesuje się polityką i ruchami społecznymi, a przede wszystkim tym, co dzieje się na świecie z jej rasą. A po drugiej stronie on, mężczyzna zainteresowany strajkami, swoimi ludźmi oraz prawami, jakie są im odbierane. Niebojący się mówić, co myśli i o kim. Już sam ten zamysł mógł być rozwinięty w taki sposób, że motylki w brzuchu gwarantowane. A niestety wyszło, jak wyszło. Zabrakło mi tutaj więcej rozmów między tą dwójką i jakichkolwiek wzajemnych docinek z ich strony.

Zobacz również: Listy z Miasta Wiatraków – recenzja książki. Przerażająca antologia zapisana ludzką krwią

Historia młodszej siostry, Helen, na samym początku z kolei do mnie nie przemawia. Trudno było mi tę dziewczynę polubić. Kiedy jednak jej historia zaczęła nabierać tempa, łatwiej było mi się przekonać do tej bohaterki. Helena uwielbia „grzebać” w automobilach i powozach. Niestraszny jej smar, a brudne paznokcie i suknie to dla niej najmniejszy problem. Stara się wyjaśnić ojcu, że ona również jest odpowiednią osobą do pracy w warsztacie – ba, może nawet wiedzieć więcej niż mężczyźni. Niestety pan Davenport pozostaje nieugięty i stanowczo sprowadza ją na ziemię. I na tym kończy się tak naprawdę wątek jej modernistycznego podejścia. Później już bohaterka, schwytana w sidła miłości, nie myśli za często o automobilach.

Jakby tych dwóch perspektyw było mało, autorka wprowadziła jeszcze dwie kolejne. Pierwsza z nich należy do Ruby, najlepszej przyjaciółki Olivii. Jej rodzice również mają spore wymagania względem kandydata na jej męża i nawet mają na oku konkretną osobę – Johna Davenporta, którego majątek oraz rozpoznawalność łatwo pozwoliłyby ojcu dziewczyny zdobyć fotel burmistrza. Tak więc Ruby stara się zwrócić na siebie  jego uwagę na wszelkie sposoby. Niestety chłopak nie jest nią zainteresowany, ponieważ woli naszą czwartą bohaterkę, o której za chwilę. Oczywiście Ruby nie odpuszcza i zmienia taktykę – próbuje wzbudzić w Johnie zazdrość. W taki sposób poznajemy Harrisona, który nawet nie podejrzewa, że jest częścią gry, w której nagrodą jest Davenport i jego majątek. (No jakbym czytała o pani Featherington.) I tak oto prezentuje się kolejny zmarnowany pomysł w tej książce. Wątek brzmiał ciekawie, ale poprowadzono go zbyt szybko, nie sposób nawet dobrze wczuć się w ten romans. I, szczerze mówiąc, sam los Ruby też zupełnie mnie mnie nie zainteresował.

Zobacz również: Czarne góry – recenzja książki. Co było, nie wróci

Amy-Rose, ostatnia z głównych bohaterek, jest pokojówką rodziny Davenportów i od śmierci matki marzy jedynie o założeniu własnego salonu fryzjerskiego. Wszystko idzie w dobrym kierunku, a w dodatku John, w którym podkochuje się od dawna, zaczął zwracać na nią uwagę. Czy to nie wspaniałe? No więc niezbyt. Już pomijając durne zachowania Johna, Amy-Rose  sama  nie wie, czego tak naprawdę chce. Ścieżka miłości tej dwójki jest… No właśnie, po prostu jest. Nie czuć żadnych emocji, które powinny nam towarzyszyć, czytając o namiętności pokojówki i przyszłego właściciela wielkiej firmy. Bo ileż można czytać takich samych  historii? Historia Benedicta i Sophie z Propozycji dżentelmena czy Pokojówka Wiktorii Lange dają nam praktycznie to samo, tylko lepiej.

Davenportowie mieli potencjał i nie ukrywam, że liczyłam, iż mimo aż czterech perspektyw autorka umiejętnie poprowadzi fabułę. Niejednokrotnie czytałam powieści, gdzie było kilka punktów widzenia i wypadały one dużo lepiej (Gra o tron, Szklany Tron…). Historia toczyła się tam w odpowiednim tempie, a tutaj… Autorka gnała z fabułą, kiedy tak naprawdę nie było potrzeby. Lepiej jest skupić się na dokładnym budowaniu relacji, chemii, niż na tym, żeby od razu stworzyć nie wiadomo jak wielką miłość. Nawet schemat romansów bohaterek był taki sam. Jak już jedna miała kłopot, tak każda kolejna – to samo.  Kiedy jedna przeżywa kłótnię, inne również to robią. Jakby, naprawdę? Rozumiem, że jak się wszystko psuje, to hurtem, ale nie przesadzajmy.

Zobacz również: Bogobójczyni – przedpremierowa recenzja książki. The Last of Wiedźmin

Wydawnictwo Jaguar od samego początku porównywało Davenportów do Bridgertonów (pominę już podobieństwo nazwisk), ale cała książka jest swoistą kalką bohaterów i historii, które już znamy z książek Julii Queen. Nie będę wymieniać, kto jest do kogo podobny. Czytając jedną i drugą książkę lub oglądając serial, można wyłapać to od razu. Z tą różnicą, że Bridgertonowie potrafili robić wszystko w odpowiednim tempie, czego nie można powiedzieć o Davenportach. Akcja gna na łeb, na szyję, nie pozwalając przywiązać się do bohaterów oraz ani zainteresować ich dalszymi losami.

Podsumowując, Davenportowie do pewnego momentu naprawdę byli w porządku. Potem jednak kiedy akcja nabrała niepotrzebnego tempa, wszystko zaczęło sypać się jak domek z kart. Po tym tomie nie mam ochoty wracać ponownie do tego świata. Mimo tego sądzę, że wielu osobom ta książka wciąż może się spodobać, bo pomysł jest ciekawy. Wykonanie za to już niestety do mnie samej  nie przemówiło.

Davenportowie

Autor: Krystal Marquise
Wydawnictwo: Wydawnictwo Jaguar
Premiera: 10 stycznia 2024
Oprawa: miękka
Strony:  400

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Jaguar.
Źródło obrazka wyróżniającego: materiały prasowe – kolaż (Wydawnictwo Jaguar)

INSTAGRAM
https://www.instagram.com/popkulturowcy.pl/

Plusy

  • Pomysł na historię

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Zbyt szybkie tempo akcji - nie ma możliwości przywiązać się do bohaterów
  • Słabe wątki romantyczne i zbyt mocno nawiązujące do Bridgertonów
Luiza Czarnecka

Zakochana w twórczości J.R.R. Tolkiena od dziecka (tak, trylogia Jacksona była zapalnikiem). W wolnych chwilach czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce, ale najbardziej cenię dobrą fantastykę z kubkiem herbaty. W międzyczasie studiuje i oglądam dobre filmy i seriale (fanka Darklinga numer 1). Zainteresowań i hobby nigdy nie mało, więc próbuję wszystkiego po trochu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze