Alone in the Dark – recenzja gry. Ciemność, ciemność widzę!

Choć w kwestii zapoczątkowania survival horroru najczęściej mówi się o serii Resident Evil i jej wpływie na takie dzieła jak Silent HillClock Tower oraz Fatal Frame, dużo osób zapomina o prekursorze gatunku. Alone in the Dark wyszedł 4 lata przed Rezydencją Zła, w 1992 roku i był nie tylko ważnym, ale również i przełomowym jak na tamte czasy tytułem.

Dziś, ta licząca już ponad 3 dekady gra, wzbudza raczej uśmiech politowania, niżeli dreszczyk emocji, a pokraczne ruchy głównego bohatera – Edwarda Carnby’ego – mogą rozbawić nawet tych najbardziej spiętych i poważnych graczy. Fani serii Alone in the Dark mają na co narzekać, oj mają. Od początku 2000 roku, światło dzienne ujrzały jedynie 3 odsłony tej franczyzy – niezwykle ciepło przyjęte The New Nightmare (2001), bardzo średni reboot z 2008 roku oraz katastrofalne Illumination (2015), będące jednocześnie ostatnią grą z serii stworzoną przez Atari. Teraz, Edward Carnby (w tej roli David Harbour) powraca w remaku oryginalnej odsłony, a to za sprawą THQ Nordic. Nie będzie jednak osamotniony, bo towarzyszyć mu będzie Emily Hartwood (Jodie Comer). Czy to udany powrót?

Zobacz również: Najlepsze gry 2024 roku

Lata 20. ubiegłego wieku. Zaginął wujek Emily Hartwood. Kobieta wynajmuje prywatnego detektywa, Edwarda Carnby, i wyrusza z nim w podróż do ostatniego miejsca pobytu krewnego – posiadłości Derceto. To dom dla umysłowo chorych, gdzie nasz duet napotka jego dziwnych mieszkańców, wkroczy w rozległe krainy rodem z koszmaru, zmierzy się z czyhającym niebezpieczeństwem i ostatecznie odkryje spisek nadciągającego zła.

Przykro mi to mówić, ale nowy Alone in the Dark rozczarowuje. Daleko mu do gry, która może rzucić wyzwanie serii Resident Evil i stoczyć bój o miano najlepszego survival horroru na rynku. Ba, najnowszemu tytułowi studia Pieces Interactive (Magicka 2, Titan Quest: Atlantis) daleko nawet do bardzo dobrej gry. To średnio-dobra produkcja (z większym naciskiem na średnio i mniejszym na dobra), która stara się wszelkimi sposobami ukryć swój największy problem. Jaki to problem? Nie jestem do końca pewien. Brak doświadczenia? Brak budżetu? A może kombinacja dwóch wymienionych?

Zobacz również: Najstraszniejsi przeciwnicy w grach

Widać, że twórcy gry mocno inspirowali się innym remakiem pewnego kultowego survival horroru. Grając w Alone’a, co ironiczne, czuć sporą inspirację najnowszymi odsłonami Residenta, a w szczególności wspomnianej dwójki. Poza oczywistymi – backtracking w niebezpiecznym budynku, często sprytne zagadki, mroczny klimat – największym podobieństwem do RE2, a zarazem największą różnicą względem oryginału z 1992 roku, są dwa scenariusze, po jednym dla każdej postaci. I o ile w dziele Capcomu to rzeczywiście zdawało egzamin i miało sens, tak w nowym AitD wydaje się to być wyłącznie próbą sztucznego wydłużenia czasu rozgrywki.

Różnice w kampaniach Edwarda i Emily są naprawdę minimalne, co było dla mnie ogromnym zawodem. Protagoniści gry bardzo szybko zostają rozdzieleni, przez co nasunęła mi się oczywista myśl, że obie kampanie będą oddzielnymi śledztwami, przeplatającymi i w końcu zazębiającymi się ze sobą. Guzik prawda. Poza jedną sceną, w której zagłębiamy się w przeszłość bohatera/bohaterki, przerywników filmowych (NPC-e różnie reagują na danego bohatera) oraz rozłożenia niewielkiej części znajdziek (tzw. Lagniappes), wszystko inne jest takie samo.

Zobacz równieżNajlepsze polskie gry

A przyznać trzeba, że historia opowiedziana w grze nie porywa na tyle, by chcieć poświęcić jej kolejnych 6 godzin dla kilku dodatkowych scen. Brakuje jej pazura, pierwiastka wyjątkowości, który nie pozwoli grającemu na oderwanie się od ekranu telewizora. Potencjał był, co pokazują ostatnie pół godziny gry, lecz twórcy podeszli do tematu zdecydowanie zbyt bezpiecznie. Szkoda, bo nasz duet postaci E&E jest tak sympatyczny, że zasługiwali na znacznie lepszą fabułę. Są oni najjaśniejszym punktem Alone in the Dark, na spółkę z atmosferą gry. Klimat wylewa się z ekranu; nie przypominam sobie bardziej klimatycznej produkcji w ostatnich miesiącach. Czy to posiadłość Derceto, czy luizjańskie bagna, czy egipskie pustynie – twórcy stworzyli doskonały nastrój, którego nieodłącznym elementem jest świetna ścieżka dźwiękowa. Całości obrazu dopełniają całkiem nieźle pomyślany design stworów (choć tych jest niestety niewiele). Żal tylko, że nie samym klimatem człowiek żyje…

Niestety, ale nowy Alone in the Dark nie sprostał pokładanym w nim nadziejom. Szumnie ogłaszany renesans survival horroru nie zdał swojego pierwszego, ważnego egzaminu. Może to wina ograniczonego budżetu (choć zastanawia angaż Harboura…), a może braku doświadczenia (kiepski system walki, mało wciągająca historia). Mam niestety nieodparte wrażenie, że pomimo posiadania zarówno budżetu jak i doświadczenia, Bloober Team również nie zda testu w postaci remake’a Silent Hill 2. Niektórych klasyków

Plusy

  • Gęsty klimat
  • Para głównych bohaterów
  • Nawiązania do oryginału

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Dwie kampanie, które na dobrą sprawę są niemal identyczne
  • W niektórych aspektach rozgrywki czuć budżetowość i brak doświadczenia
  • Okazjonalne bugi i błędy (przynajmniej w wersji recenzenckiej)
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze