Wygląda na to, że Egmont rusza z nowym cyklem komiksów z Blade Runnera. Tylko czy warto po niego sięgnąć? Już odpowiadam.
Los Angeles, 2032 rok. Prototyp replikanta znany jako Elle lub Czarny Lotos wymyka się z rąk swojego twórcy Niandera Wallace’a i ucieka na pustynię. Tam zamierza szukać odpowiedzi na pytanie o swoją tajemniczą przeszłość, aby zyskać możliwość odkupienia. W samym sercu pustkowia ta bezwzględna zabójczyni dociera do industrialnej osady Fracktown, gdzie zostaje wciągnięta w śmiertelny spór między dwiema ścierającymi się w mieście frakcjami. Ale to niejedyna niespodzianka, która ją tutaj czeka. Nic nie przebije spotkania z samym Nianderem Wallace’em. Elle jest ostatnią istotą na Ziemi, która chciałaby jeszcze raz przez to przejść.
– opis wydawcy
Zobacz również: Ultimate X-Men. Tom 7 – recenzja komiksu. Teen drama z genem X
Żeby nie trzymać Was zbyt długo w niepewności, napiszę już na wstępie – spodziewałam się czegoś lepszego. Blade Runner kojarzy mi się z dość jakościową franczyzą, tymczasem ten komiks… no cóż, omówmy sobie wszystko po kolei.
Na sam początek: fabuła. Niewątpliwie jakaś jest, aczkolwiek nie wyróżnia się absolutnie niczym na tle przeciętnych akcyjniaków klasy B. Tutaj się postrzelamy, tam trzeba iść kogoś uratować, gdzieś tam znowu dziecko w niebezpieczeństwie, no generalnie rozpierducha – a gdzieś w tym wszystkim plącze się nasza niezniszczalna androidka, konsekwentnie wykaszająca każde zagrożenie stojące jej na drodze. Schemat w pewnym sensie podobny jak w Johnie Wicku – z tą różnicą, że sam jeden John obchodził mnie znacznie bardziej niż wszyscy tutejsi bohaterowie razem wzięci, a w jego historii dało się wyczuć jakikolwiek ciężar emocjonalny. Czarny Lotos nie posiada czegoś takiego; ten komiks przelatuje się tylko wzrokiem, wzrusza ramionami i zapomina o nim po dwóch dniach.
Zobacz również: Karuzela – recenzja komiksu
Prawda jest jednak taka, iż nawet z tak mało oryginalnym scenariuszem wciąż można było zrobić coś fajnego – tylko że trzeba mieć w tym celu fajnych bohaterów, których czytelnik polubi na tyle, iż tak czy siak, niezależnie od sytuacji, będzie chciał im kibicować. Tutaj niestety postacie są równie miałkie, co pomysł na ich wykorzystanie. Poza Elle, główną bohaterką, mamy tu jeszcze rodzinkę tych ludzi z pustyni i jeszcze kilka innych osób, ale chyba nie ma za bardzo sensu o nich nawet gadać. Kilka dni po zakończeniu lektury nie pamiętam już imienia nikogo z nich – to chyba wystarczająco dobitny komentarz odnośnie ich charakterności.
Sama Elle wiele lepiej od nich zresztą nie wypada, szczerze mówiąc. Trochę Mary Sue, ale na tyle bezpłciowa, że nie dała nawet rady mnie tym zdenerwować. Osobowość ma mocno szczątkową, a jej forsowane przez twórców relacje z innymi zupełnie mi nie kliknęły. Od początku do końca czułam, że robi to, co robi, bo fabuła tak chciała i nic ponadto. Kompletnie nie potrafiłam się w nią wczuć. To chyba jedna z nudniejszych protagonistek, na jakie się ostatnimi czasy natknęłam. A szkoda, bo naprawdę dało się lepiej.
Zobacz również: Jazon i złote runo – recenzja komiksu
Mimo wszystko warstwa wizualna tworzy jednak w tym wszystkim jako-taki klimat. Same ilustracje wyglądają całkiem ładnie (za wyjątkiem niektórych kadrów z dzieckiem – coś z jego proporcjami bywa tam bardzo nie tak); dość „kanciaste”, nieźle pasują do surowości postapokaliptycznej pustyni. Paleta barw zawierająca liczne zielenie i brązy także dobrze wpisuje się w tę kanwę. Generalnie komiks wygląda całkiem w porządku, chociaż szału też nie ma, widywałam ładniejsze. W porównaniu z resztą jego aspektów sfera wizualna wychodzi jednak zauważalnie na plus.
Pozytywnie – tak z czysto artystycznej strony – wypada także okładka, choć zupełnie nie oddaje tego, co znajduje się wewnątrz tomu. Przedstawiona na niej Czarny Lotos wygląda dużo bardziej po japońsku niż ta w samym komiksie, natomiast tło mogłoby sugerować, że większość akcji będzie działo się w mieście. Otóż nic bardziej mylnego. Niemniej jednak ilustracja wygląda schludnie i zachęca do zajrzenia do środka, a więc spełnia swoją funkcję. Zresztą, większość propozycji okładek, które zamieszczono na końcu jako dodatek, bardzo mi się podobała. Na miejscu wydawcy miałabym spory kłopot, żeby wybrać z nich wszystkich tylko jedną.
Zobacz również: Nightwing: bitwa o serce Bludhaven – recenzja komiksu
Podsumowując, Blade Runner. Czarny Lotos. Zostawić LA to dla mnie straszliwy zawód. Komiks postawiłabym półkę poniżej poprawnego; najlepsze, co można w nim wyróżnić, to ilustracje, a nawet one mnie jakoś bardzo nie zachwyciły. Rzadko daję oceny poniżej 5, ale tym razem chyba naprawdę muszę. Tytuł nie jest tragiczny, ale liczyłam na coś znacznie, znacznie lepszego.
Autor: Enid Balam, Nancy A. Collins, Marco Lesko
Okładka: Junggeun Yoon
Wydawca: Egmont
Premiera: 19 czerwca 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 112
Cena katalogowa: 79,99 zł
Powyższa recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Egmont. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały prasowe – kolaż (Egmont)