Dzięki niespodziewanie hojnej decyzji Netflixa Różowe lata 90. powróciły na platformę niemal 2 miesiące wcześniej, niż było to zapowiadane. Tym samym, wraz z zakończeniem naszych wakacji, możemy również śledzić ich zakończenie w Point Place.
Różowe lata 90. nie zwalniają tempa. Część 2. serialu pozostawiła nas z wieloma pytaniami i wątpliwościami. Nie dotyczyły one tylko rozwiązań fabularnych, ale również samego sensu podjętych przez scenarzystów decyzji. Miło mi zatem poinformować, że – przynajmniej w moim wypadku – udało się większość ze wspomnianych wątpliwości rozwiać. Na łamach portalu zdążyłam zmartwić się już o to, jak twórcy rozwiążą problem nieobecnych wątków szkolnych czy też możliwego wyczerpania wakacyjnej formuły. I tu mamy odpowiedź: Leia przenosi się do Point Place High. Spodziewałam się, że w końcu to nastąpi i po cichu na to liczyłam. Choć, biorąc pod uwagę zakończenie, pewnie nie obędzie się bez kolejnych perypetii.
Zobacz również: Różowe lata 90. – recenzja drugiej części serialu. Welcome back, Wisconsin!
Coraz lepiej jest również pod kątem pisarskim. Naprawdę, w tej części żarty odnalazły wreszcie swoje miejsce jako bardzo solidny miks humoru znanego z Różowych lat 70., slapsticku i żartów dostosowanych do dzisiejszego społecznego klimatu. Zwłaszcza jednak komedia fizyczna oraz timing żartów jest tu mocnym punktem. Brakowało tego w poprzednich częściach. Na tym polu brylują, oczywiście, weterani serialu (zwłaszcza fenomenalni Kurtwood Smith i Debra Jo Rupp), ale dzieciaki radzą sobie coraz lepiej. Zdecydowanie nie jest to już lekko sterylne poczucie humoru typowe dla produkcji Diseny Channel czy Nickelodeona.
W tej części Ozzie (Reyn Doi), dotychczas najsłabszy punkt serii, dostaje wreszcie bardziej rozbudowany wątek romantyczny. Podoba mi się, jak wyważone zostały jego poważniejsze aspekty (jak choćby ciężar dorastania w małej miejscowości jako członka mniejszości seksualnej) z tymi lżejszymi. Również rozwiązanie wątku Nikki (Sam Morelos) i Nate’a (Maxwell Acee Donovan) pasowało do klimatu serialu. Wielką szkodą byłoby, gdyby akurat teraz Netflix zdecydował się go skasować. Ewidentnie zostały już położone fundamenty pod późniejsze, bardziej złożone sekwencje fabularne i trudniejsze problemy społeczne.
Zobacz również: Różowe Lata 90 – recenzja serialu. Średniak=sukces?
Jedna rzecz nie daje mi spokoju. W pewnym momencie Donna, wyrażając zmartwienie losami córki, mówi bohaterom, że wszyscy są łobuzami i nie należy im ufać. Choć niekoniecznie bardzo się tym przejmują, później zdarza im się żartobliwie samych siebie tak nazywać. Tylko że… gdzie właściwie jest ten bunt? Gdzie jest ten brud? Bo, w gruncie rzeczy, wszyscy z nich są naprawdę dobrze sytuowani i całkiem grzeczni (jak na nastolatków). Nieporównywalnie grzeczniejsi niż pokolenie ich rodziców. Poza nielicznymi imprezami piją znacznie mniej alkoholu, a w słynnym „kole” również zdają się zasiadać rzadziej i mniej intensywnie. Przy niektórych odpałach ekipy z lat 70., włamanie na szkolny dach i zapalenie tam jointa to absolutny pikuś. Ich sytuacje rodzinne i finansowe są również generalnie bezpieczne. To typowe dzieciaki z przedmieścia, które (bardzo rzadko jak na okres wakacyjny) robią typowe nastolatkowe rzeczy. Choć to znak pewnej przemiany społecznej, trudno wciąż uwierzyć w ich image teenage dirtbag.
Tradycyjnie również nie mogło zabraknąć nostalgicznych smaczków. Tutaj również nie stanowiły one o poziomie serii jako takim, ale gdy się pojawiły… Nie będę spoilerować, ale to z odcinka 6. naprawdę zrobiło mi dzień. Jim Rash powraca również jako Fenton i robi to genialnie – jak to Jim Rash. Problemem może jednak być kozi róg, w jaki twórcy zapędzili się z osobą Erica. Gdy Leia przenosi się do Point Place na stałe, wypadałoby, żeby jej ojciec pojawił się w domu rodzinnym choć raz. Choć nowa praca ma przenieść go na zachodnie wybrzeże, wydaje się to dość rozpaczliwym zabiegiem.
Zobacz również: Emily w Paryżu – recenzja 1. części 4. sezonu. Prysły zmysły
Wiadomo, że Topher Grace nie pozostaje w najlepszych relacjach z resztą obsady i sam stara się zamknąć tę część w swoim życiu aktorskim. Jednak nie wyobrażam sobie scenariusza, w którym brak ojca nie zacznie być problematyczny. Na pewnym etapie Eric albo będzie w końcu musiał znowu pojawić się w Point Place, albo zostanie przez scenarzystów uśmiercony. Odsuwając jednak od siebie te mroczne wizje i podsumowując, Różowe lata 90. są coraz lepsze. Młoda część ekipy zyskuje na dojrzałości aktorskiej i zacieśnia między sobą więzi. „Stara gwardia” zaś ewidentnie na planie bawi się świetnie. Jeżeli tylko młode życie kolejnej serii nie zostanie brutalnie przerwane gilotyną anulowania przez Netflixa, możemy spodziewać się naprawdę udanej kontynuacji.
Źródło plakatu oraz obrazka wyróżniającego: Netflix