Po debiucie w świecie VR, a następnie zbudowaniu wokół Astro Bota darmowego dema technologicznego PS5, przyszedł czas na kolejny krok słodkiego robocika w gamingowym świecie. A krok to duży i poważny – pełnoprawna platformówka!
Co pierwsze przychodzi wam na myśl, gdy słyszycie słowo platformówka? U mnie – niestety – pojawia się od razu Mario. Podejrzewam, że dużej części społeczeństwa również. Dlaczego piszę niestety? Ano dlatego, że podczas grania w recenzowaną tu produkcję Astro Bot, doznałem olśnienia i zrozumiałem, czemu nigdy nie mogłem się wciągnąć w świat wąsatego hydraulika. Nie zrozumcie mnie źle – lubię i szanuję Mariana, ale nie zdarzyło mi się, by towarzyszył mi syndrom jeszcze tylko jeden level przy jakimkolwiek tytule z nim w roli głównej.
Zobacz również: Najlepsze polskie gry
Przy Astro Bocie wręcz odwrotnie – ciężko było mi się oderwać od ekranu i to pomimo faktu, że najnowsza produkcja Sony garściami czerpie od swojego starszego kuzyna z Nintendo. Bardziej oczywistym powodem dlaczego tak ciężko mi złapać wkrętkę w świat Mario i spółki, może być częstotliwość wydawania gier w tym uniwersum. Licząc tylko od 2020 roku, dostaliśmy około 15 (!!!) produkcji ze słowem Mario w tytule. Ciężko zatęsknić za ikoną Nintendo, w przeciwieństwie do takiego Crasha czy właśnie Astro. Natomiast drugi, mniej oczywisty powód, dotyczy już samej rozgrywki – ale o tym za chwilę…
Fabuła (choć to dużo powiedziane) jest niemal identyczna, jak w VR-owym Astro Bot: Rescue Mission. Podczas spokojnej podróży swoim statkiem-PS5, Astro i jego kumple zostają zaatakowani przez zielonego kosmitę. Statek rozbija się na nieznanej planecie (będącej od teraz naszym HUB-em), a jego pasażerowie zostają rozproszeni po całej galaktyce. Astro będzie musiał ją przemierzyć, aby odzyskać skradzione części PS5 i odnaleźć zagubionych kompanów.
Zobacz również: Warhammer 40,000: Space Marine 2 – recenzja gry. Za Imperatora!
Nowy Astro Bot to naprawdę konkretny tytuł. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, dostajemy tym razem pełnoprawną platformówkę, w której czeka na nas 6 galaktyk i około 80 (!) bardzo różnorodnych poziomów. Jej przejście zajmie nam mniej więcej 10 godzin, czyli tyle, co Rescue Mission i Playroom razem wzięte. Oczywiście, jeśli mówimy o samej fabule. Astro w bardzo prosty sposób zachęca do wymaksowania gry i poświęcenia czasu na znalezienie wszystkich znajdziek (co w konsekwencji przedłuży czas zabawy o kolejnych 6-7 godzin). Tych w najnowszej produkcji Sony znajdziemy trzy rodzaje. Po pierwsze puzzle, które po odnalezieniu ich konkretnej liczby, odblokują nowe opcje w naszym HUB-ie. Będzie to chociażby dobrze znany z poprzednich odsłon sklepik Gatcha Lab czy garderoba, gdzie będziemy mogli zmienić strój Astro. Po drugie – skrzętnie ukryte na planszy sekretne levele. Ich znalezienie będzie wymagać iście nieszablonowego myślenia!
Trzecim rodzajem znajdziek, a zarówno elementem po części wymaganym do dalszego progresu fabularnego, jest rozwinięcie pomysłu znanego z Astro’s Playroom. Jak pewnie pamiętacie, na każdym poziomie technologicznego dema PS5, mogliśmy znaleźć easter eggi nawiązujące do całej biblioteki tytułów na wyłączność Sony – od PS1, poprzez PSP, na PS5 kończąc. Tu idziemy o krok dalej i z 300 towarzyszy-botów, ponad połowa z nich to postacie z różnych, mniej lub bardziej kultowych produkcji, które na przestrzeni 3 dekad ukazały się na konsole PlayStation.
Zobacz również: Najlepsze gry na PlayStation 2
Dla takiego starego pryka jak ja, zobaczenie Vibriego, Amaterasu, Pataponów czy Jaka i Daxtera, było jak spotkanie po latach starych przyjaciół. I właśnie to jest ten drugi powód, o którym wspominałem przy akapicie z Mario. Twórcy dają jakąś zachętę, żeby gracz brzydko mówiąc lizał te ściany, żeby się zaangażował i chciał wymaksować grę, a przy tym miał jeszcze z tego kupę frajdy. No bo jasne, fajnie jest przechodzić kolejne, ciekawie zaprojektowane poziomy, ale platformówki nie słyną z interesujących, wciągających historii (patrz: Mario i odwieczny konflikt z Bowserem). Dobrze mieć jeszcze jakąś dodatkową zachętę, a rozbijanie skrzynek w Crashu czy właśnie znajdowanie kolejnych botów-chodzących easter eggów, to idealne przykłady na to, jak zaoferować graczowi coś więcej..
Jakby tego było mało, twórcy zadedykowali 4 poziomy kultowym grom Sony. Z czystej platformówki, Astro Bot przyjmuje na tych levelach charakterystyczne cechy Ape Escape, God of War, Horizon Zero Dawn oraz Uncharted. Naprawdę świetny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie – mam nadzieję, że zapowiedziane, darmowe DLC będą rozwijać tę ideę!
Astro Bot bez wątpienia jest jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) przedstawicieli swojego gatunku ostatnich lat. Czuć trochę recykling niektórych elementów z poprzednich odsłon i jest to największa (a zarazem jedyna poważna) wada tej gry. Jednak ilość nowości, świeżości, a nader wszystko różnorodności, które Team ASOBI wprowadziło do świata Astro, rekompensuje to z pokaźną nawiązką. Sympatyczny robot dostaje ogrom nowych umiejętności, które często zaskoczą gracza kreatywnością twórców. Jako mysz, Astro będzie mógł zmniejszać się do malutkich rozmiarów, zaś jak gąbka, będzie mógł pochłaniać wodę, by gasić źródła pożaru. A to wyłącznie pierwsze z brzegu przykłady!
Zobacz również: Emio – The Smiling Man: Famicom Detective Club – recenzja gry
Również poziomy w Astro Bocie prezentują szeroki wachlarz motywów i stylów. Widać pasję i włożone serducho twórców w ten projekt. Zdecydowanie nie jest to kolejna gra zrobiona po łebkach. Każdy poziom jest starannie pomyślany, a niektóre rozwiązania czy pomysły, choć proste, okazują się być nadzwyczaj efektowne. W pamięci utkwiły mi najbardziej dwa poziomy. Luna Sola zmienia swoje ułożenie zależnie od pory dnia. Bardzo fajny motyw, a mało wykorzystywany ostatnimi czasy w platformówkach. Natomiast na pewnym etapie w Hieroglitch Pyramid, na planszy są setki, jeśli nie tysiące ruchomych elementów. Robi to spore wrażenie i widać potencjał, który tkwi w PS5, a który wciąż nie został wykorzystany – tyle lat od premiery…
Co tu dużo mówić. Astro Bot i jego przygody wyewoluowały nam na serię, która już teraz może śmiało stanąć obok Mario czy Crasha. Niech Team ASOBI otwiera szampany, świętuje i uda się na zasłużone wakacje, by za kilka lat mogli wrócić z kolejną petardą w świecie małego, słodkiego robocika.