Marc Elsberg to jeden z najpopularniejszych współczesnych austriackich autorów. Jego powieść Blackout została dodana do listy lektur obowiązkowych dla służb specjalnych kilku państw, a w tym miesiącu swoją premierę miała jego najnowsza powieść – Celsjusz.
Julia Stolpa: W każdej powieści prezentujesz inne zagrożenie dla cywilizacji, przede wszystkim te związane z rozwojem nauki i technologii. Ktoś mógłby pomyśleć, że go nie popierasz. Wierzę, że nie o to chodzi, ale jaka jest Twoja opinia na temat rozwoju technologicznego? Czy uważasz, że może być on zagrożeniem dla ludzkości?
Marc Elsberg: Zupełnie nie. Uwielbiam postęp technologiczny. Wyobraź sobie, że jesteśmy tu 100 lat temu. Gdybym potrzebował operacji, odbywałaby się ona bez znieczulenia. Podobnie wizyta u dentysty. Pomyślmy też o szczepieniach, o podróżowaniu – to wszystko postęp technologiczny. Oczywiście, ma on swoje minusy, przede wszystkim to, co już wiemy o jego udziale w kryzysie klimatycznym: latamy i jeździmy za dużo, używając do tego paliw kopalnych. To doprowadziło do bardzo trudnej sytuacji. Ale ogólnie rzecz biorąc, uważam, że postęp technologiczny jest wspaniały.
Zobacz również: Wańko Srogi – recenzja książki. Szable w dłoń!
JS: To prawda. Niektórzy mówią, że dalszy rozwój technologii to zagrożenie dla ludzkości i że w pewnym momencie powinniśmy się zatrzymać. W Twoich książkach widzimy, co może się stać, jeśli jednak będzie on kontynuowany i zajdzie za daleko. Jesteś więc pozytywnie czy negatywnie nastawiony do przyszłości?
ME: Nie sądzę, że rozwój powinien być zatrzymany, ale że powinien być zarządzany. Z całą technologią zwykle jest jak z młotkiem – to tylko narzędzie. Przy użyciu młotka możesz zbudować dom lub rozbić komuś głowę, to od ciebie zależy, co z nim zrobisz. To nasza odpowiedzialność. Tak samo było z Internetem. Pamiętam dyskusje z lat 90., kiedy zdobywał on na popularności i stał się tym, czym jest teraz. Te wszystkie dyskusje… Z jednej strony, że teraz nadejdzie demokracja dla wszystkich, a z drugiej, że przyszłość jest dystopijna i rozpocznie się dyktatura jednostek. To, co widzimy teraz, jest jakby miksem obu poglądów. Ludzie, tacy jak Elon Musk czy Mark Zuckerberg, mają niewyobrażalną władzę. Jednak z drugiej strony Internet w innych krajach umożliwił rozpoczęcie rewolucji, sprzeciwienie się reżimowi. Musimy tym zarządzać. Czy będziemy pozwalać ludziom na osiągnięcie takich potężnych pozycji jak wspomniani wcześniej panowie? Teraz ponownie widzę te same dyskusje, tym razem dotyczące na przykład sztucznej inteligencji. Od zawsze w ludziach był strach przed nowymi technologiami. Końcowo sobie z nim radzono, a nowości używane były przede wszystkim do poprawy życia. Nie zawsze, ale zwykle.
Zobacz również: Prawie jak w domu – recenzja książki. Zawiedzione oczekiwania
JS: Masz ogromną wiedzę na ten temat. Co sprawiło, że pomyślałeś, że to sprawa nas wszystkich i że chcesz napisać o tym książkę?
ME: To wypadkowa wielu czynników. Początkowo pisałem coś zupełnie innego, jak satyry polityczne czy powieści kryminalne, które nie odniosły sukcesu. Podczas researchu do jednej z historii zrozumiałem, że świat jest jak system naczyń połączonych. Później napisałem Blackout, który tak naprawdę nie jest o braku zasilania, a o tym, jak wszystko jest ze sobą powiązane. Po prostu opowiedziałem to w sposób, którego nauczyłem się podczas pracy w reklamie: jeśli chcesz, aby ludzie dowiedzieli się o czymś, co jest dla nich naprawdę ważne, a nie zdają sobie z tego sprawy – zabierz im to. Wtedy nagle zrozumieją, jak ważne to dla nich jest.
Drugim czynnikiem, który wpłynął na mnie, jest – że tak powiem – trauma rodzinna. No, może nie do końca trauma. Dorastałem w rodzinie inżynierów. Mój tata nim był, brat studiował fizykę, obaj dziadkowie nimi byli. Więc możesz sobie wyobrazić, jak wyglądały nasze rozmowy przy obiedzie czy podczas dłuższych podróży. Z kolei moja mama uczęszczała do Akademii Sztuk Pięknych. Miałem dziadków, ojca, brata inżynierów i w tym wszystkim byłem ja – idący na ASP. Stałem się swego rodzaju fuzją tego, czym zajmowali się moi rodzice: artystą z zacięciem technicznym.
Zobacz również: Emily w Paryżu – recenzja 4. sezonu. Nieskończona wiza w krainie absurdu
JS: Celsjusz w dużej mierze opowiada o polityce zagranicznej Chin, ale też i o Chinach ogólnie, oraz reakcji innych państw na ich działania. Czy to było dla Ciebie dużym wyzwaniem, żeby wgryźć się w te niuanse polityczne i możliwe reakcje poszczególnych państw?
ME: Wydaje mi się, że większość moich książek tak naprawdę nie jest o technologii i nauce, a o tym, co one robią ze społeczeństwem. Więc, oczywiście, bardzo istotnym elementem jest władza oraz to, co z nią robią technologie i tworzone przez nas struktury. I tak samo jest tutaj. Tak naprawdę Celsjusz to nie jest opowieść o walce między Stanami a Chinami. To walka między Północą a globalnym Południem. To jest to, co już teraz możemy zaobserwować. Oczywiście, Globalne Południe jeszcze nie jest u władzy, ale to się powoli zmienia, i to będzie postępować. Niekoniecznie dlatego, że Południe stanie się silniejsze. Struktury, infrastruktura czy chociażby polityka wciąż nie są tam w najlepszej kondycji. Jednak Północ się osłabia i z czasem tę władzę straci, a winną tego jest demografia.