Po świetnych dwóch pierwszych tomach i nieco gorszym trzecim Amazing Spider-Mana od Michaela Straczynskiego przyszedł czas na kolejny. Tym razem Peter będzie musiał odnaleźć się w szeregach Avengers, mieszkając z nimi pod jednym dachem.
Dom cioci May spłonął. Dlatego na zaproszenie Tony’ego Starka wspólnie z Peterem i MJ przenoszą się do wieży Avengers. Czy jednak dla nich – jak dla innych mieszkańców – oznacza to luksusowe życie? Tymczasem w podziemiu następuje przebudzenie Hydry. A w mieście dochodzi do kilku równoczesnych napadów. Przypadek? No właśnie! Intuicja podpowiada Spider-Manowi, że coś tu nie gra. Okazuje się, że Hydra ma szeroko zakrojony plan – wypowiada wojnę całemu krajowi i chce go zniszczyć w wyjątkowo perfidny sposób. Zgadnijcie, kto będzie musiał ją powstrzymać…
Zobacz także: Loki. Agent Asgardu – recenzja komiksu. Lekki zawód
Napiszę coś, co może być spojlerem, bo nie ma tego w opisie, ale na kadrach przykładowych można to już wyczytać. Wrażliwi na takie treści mogą spokojnie ominąć ten akapit. Mianowicie Peter Parker zmaga się w tym tomie z najmniej sprawiedliwym przeciwnikiem w jego karierze superbohatera – zapowiedzią swojej śmierci. Choć rozwiązanie było nieco dziwne, to wciąż Straczynski pokazuje, że chętnie wraca do aspektu mistycznego mocy Petera. Podobał mi się fakt ukazania przygotowań do śmierci: spędzanie czasu z Mary Jane i ciocią May oraz powolne godzenie się z tym przez bohatera. Sam koncept włamania się do kwater Doktora Dooma, żeby użyć wehikułu czasu, był pięknym pomysłem. Szkoda jedynie, że nieco zmarnowanym, bo twórcy mogliby nieco dłużej się tym pobawić i ukazać nam powrót do genezy oraz kluczowych momentów w życiu Petera.
Zobacz także: Thunderbolts – recenzja komiksu
Fakt wrzucenia 3 serii do jednego tomu wiązał się z tym, że każdą pisał ktoś inny. Musiało być to konsultowane między scenarzystami, bo nie wyobrażam sobie, żeby Straczynski, prowadząc główną serię Amazing Spider-Mana, nie był główną osobą, która koordynowała wszystkie decyzje. Poza nim za scenariusz odpowiedzialni byli Peter David (Spider-Man 2099) i Regiland Hudlin (Marvel Zombies. Tom 1). Ostatecznie ta kwestia w żadnym stopniu nie przysłużyła się komiksowi. W zeszytach pisanych przez Straczynskiego historia skupiała się bardziej na Peterze niż na akcji i mordobiciu, co jest kompletnym przeciwieństwem stron napisanych przez Hudlina i Davida. Wprowadziło to sporą nierówność w przedstawianiu fabuły i moim ogólnym odbiorze, co jak dla mnie nieco zamordowało wagę tego jakże ważnego rozdziału w życiu pajęczaka.
Zobacz także: Marvel Knights Spider-Man. Tom 1 – recenzja komiksu
Nieco gorzej sprawa ilustracji wygląda w przypadku zeszytów serii Friendly Neighborhood Spider-Man, gdzie tą kwestią zajął się Mike Wieringo. Jego kreska jest bardziej „ugrzeczniona”, a postacie są nieco bardziej hmm… plastikowe? Wyglądają trochę jak action figure i to takie, które mogłyby być dodawane do zestawów Happy Meal jakieś 15 lat temu (przyznajcie, że też to widzicie, a ja nie zwariowałem). Najgorzej natomiast wypadają rysunki Pata Lee z numerów Marvel Knights: Spider-Man. Nie owijając w bawełnę – dla mnie są po prostu paskudne. Do tego stopnia, że wybijały mnie z czytania przy każdym spojrzeniu na te poskręcane twarze. Prace rysowników możecie podejrzeć na kadrach, które zamieściłem w tej recenzji. Są ustawione (według mnie) od najlepszego do najgorszego. Choć zapewniam, że te z paskudnymi twarzami od Pata Lee rozpoznacie od razu.