Ridley Scott wpasował się w coraz częstszy hollywoodzki trend tworzenia kontynuacji hitów sprzed lat. W 2000 roku na ekranach kin pojawił się Gladiator – film, który szybko stał się kultowy. Pomysł na kontynuację wydawał się bardzo ryzykownym pomysłem, biorąc pod uwagę z jak wielką legendą przyjdzie jej się zmierzyć. Finalnie otrzymaliśmy marną kopię pierwszej części, całkowicie pozbawioną emocji.
Gladiator II przedstawia historię Hanno (Paul Mescal). Mężczyzna traci żonę Arishat (Yuval Gonen) w trakcie najazdu Rzymian. Trafia do niewoli i stawia sobie za cel pomszczenie swojej ukochanej poprzez zabicie generała Acaciusa (Pedro Pascal), który kierował atakiem na miasto Hanno. Jego gniew oraz zdolności na polu walki szybko zostają dostrzeżone przez Makrynusa (Denzel Washington), który wykupuje go i przygotowuje do starć na arenie w roli gladiatora. Cesarzowie bliźniacy: Geta (Joseph Quinn) i Karakalla (Fred Hechinger) organizują igrzyska, aby uczcić kolejne zwycięstwo Rzymu. Ich rządy są jednak nierozważne, a lud coraz bardziej się buntuje.
Zobacz również: Prawdziwy ból – recenzja filmu. Laurka dla Polski
Nie będzie żadnym spoilerem, jeżeli zdradzę, że Hanno to tak naprawdę Lucius, syn Maximusa, bohatera Gladiatora z 2000 roku. Mężczyzna ukrywa jednak swoje pochodzenie, czując ogromną urazę do matki, Lucillii (Connie Nielsen). Jakby tego było mało, kobieta jest teraz żoną generała Acaciusa. Zarysowanie wyraźnych konfliktów jest od samego początku całkowicie łopatologiczne. Ponadto w Gladiatorze II twórcy zadbali o mdłe i sentymentalne nawiązania do pierwszej części. Jednak granie na emocjach fanów całkowicie się tutaj nie sprawdza, bo finalnie otrzymujemy mało satysfakcjonujący produkt, który wydaje się być parodią pierwowzoru.
Pomijam fakt, jak bardzo Gladiator II żongluje faktami historycznymi. Załóżmy, że można na to przymknąć oko, wszak to fikcyjna opowieść umiejscowiona w czasach świetności starożytnego Rzymu. Jednak nie da się nie skrzywić na scenę, w której w Koloseum wypełnionym wodą pływają beztrosko rekiny. Uczucie zażenowania osiąga tu apogeum, bo szarżujące na siebie statki są tak źle wykonane, że aż trudno w to uwierzyć. Produkcja kosztowała naprawdę niemałą sumkę, a CGI kuleje, aż zęby zgrzytają. Nie potrafię sobie przypomnieć innej produkcji, w której efekty specjalne byłyby tak źle wykonane. I to nie tylko dziwne, plastikowe, sztuczne statki, ale również małpy (tutaj poziom spadł tak nisko, że bardziej się nie dało), czy krajobrazy miasta, które przypominały grę komputerową. Chociaż chyba niejedna gra wygląda tutaj bardziej realistycznie.
Zobacz również: Konklawe – recenzja filmu. Porywający i bezkompromisowy
Najbardziej nie mogę wybaczyć Ridley’owi Scottowi, że zmarnował potencjał tak rewelacyjnego duetu aktorskiego jak Paul Mescal i Pedro Pascal. Pierwszy z nich został spłycony do marnej podróbki Russella Crowe’a z 2000 roku. Na domiar złego, postać Hanno budowana jest wokół zemsty i gniewu, jednak nagle całkowicie zmieniają się jego priorytety, co całkowicie odebrało tej postaci realizmu. Z kolei rola generała Acaciusa została sprowadzona do kilku scen – zazwyczaj takich, w których jęczy jaki to jest nieszczęśliwy, jak to obali cesarzy i jak to mu szkoda poległych przeciwników. Zarówno Mescal, jak i Pascal, już nie raz udowodnili, że są świetnymi aktorami, więc niestety w Gladiatorze II zabił ich mierny scenariusz.
W tej arenie nijakości i bardzo złych efektów specjalnych rozbłyskuje jednak jedno małe światełko w tunelu – Denzel Washington. Wykreowana przez aktora postać Makrynusa jest jedynym interesującym bohaterem. Dopracowany pod każdym względem (również wizualnym – stylówki Makrynusa to złoto! Dosłownie!) dźwiga ciężar tej ciężkiej epopei filmowej na swoich barkach. Mężczyzna jest intrygujący, sprytny, inteligentny oraz zmienia się jak kameleon. Jego prawdziwe pochodzenie jest zagadką dla widzów i dość późno okazuje się, kim Makrynus tak naprawdę jest. Nie zdziwiłabym się gdyby do Washingtona powędrowała za tę niejedna nominacja. Jednak sam Denzel to jednak zdecydowanie za mało, żeby uratować Gladiatora II.
Zobacz również: Cisza nocna – recenzja filmu. Horror starości
Gladiator z 2000 roku przepełniony był patosem, ale idealnie wpasowywał się w konwencję produkcji. W filmie pojawiło się wiele artystycznych ujęć. Chyba każdy pamięta scenę, kiedy Maximus wraca powoli do domu i gładzi lewą dłonią łany zboża. Z kolei sceny na arenie były wyważone. Do tego dochodziła rewelacyjna muzyka, skomponowana przez Hansa Zimmera i Lisę Gerrard. Osobiście uważam, że to najpiękniejszy soundtrack filmowy, jaki kiedykolwiek powstał. W Gladiatorze II patos graniczy z kiczem. Przemowy Hanno były nędznymi imitacjami tych, którymi raczył raz Russell Crowe dwadzieścia lat wcześniej. Brakuje tutaj artystycznych ujęć pozostających w głowie. Zaś arena staje się widowiskiem przesadzonym i, jak wspomniałam wcześniej, przepełnionym złymi efektami specjalnymi. Co do muzyki, jest bezpłciowa, zupełnie neutralna, a jedyne momenty, które zapadały w pamięć, to wstawki muzyczne z poprzedniej części.
Gladiator II całkowicie nie sprostał postawionym wymaganiom. Poprzeczka postawiona przez Gladiatora z 2000 roku była zdecydowanie zbyt wysoka. Chociaż sentyment przyciągnął i pewne jeszcze przyciągnie do kin wielu widzów, to jednak większość z nich poczuje tylko niesmak albo smutek. A rzymskie marzenie zostanie całkowicie zniszczone. Produkcja nie stanie się kultowa, jak jej poprzedniczka, ale trafi do przegródki nieudanych sequeli. I niepotrzebnych. Pozostaje mi tylko śmiać się z tego, że Russell Crowe bardzo przeżywał fakt, że nie został zaproszony do kontynuacji hitu z 2000 roku. Cóż, teraz zapewne głośno śmieje się w duchu, a grany przez niego Maximus w grobie się przewraca.
Fot. główna: kadr z filmu Gladiator II