Resident Evil 3 – recenzja gry. Czy to remake czy reinterpretacja?

Remake Resident Evil 3 to gra, która nie powinna wychodzić jako oddzielny tytuł. A na pewno nie za pełnoprawną cenę. Bardziej pasowałoby tu zwykłe DLC do zeszłorocznego Resident Evil 2. Bo wyobraźcie sobie sytuację, w której wydajecie 250 złotych na grę. Odpalacie ją, gracie i w pewnym momencie rozgrywki dochodzicie do wniosku, że popełniliście błąd. Że nie opłacało się po prostu wydać tych dwóch stówek na ten tytuł. Bardzo bolesne uczucie swoją drogą, prawda? W Resident Evil 3 jest kilka takich momentów, które mogą  wywołać wyżej wspomniane odczucie ubolewania. Nieważne, czy jesteście super fanami serii, czy mieliście do czynienia z oryginałem, czy najzwyczajniej w świecie zaciekawił was zwiastun – ciężko mi wyobrazić sobie osobę, która kupiła tę grę, a po jej przejściu powiedziałaby, że to dobrze wydane pieniądze.

Zobacz również: Resident Evil 2 – recenzja gry. Remake prawie że idealny

W zasadzie można powiedzieć, że historia niejako się powtórzyła. Oryginalny Resident Evil 3 bowiem często był krytykowany przez graczy, że względem swych dwóch poprzedniczek jest zdecydowanie za krótki. Oczywiście, daje nam kilka niezapomnianych momentów, świetnego Nemesisa i ogólnie jest udanym tytułem – ale długość rozgrywki wciąż pozostawia wiele do życzenia. Tym razem zażaleń jest znacznie więcej i dotykają one już nie tylko czasu potrzebnego do przejścia gry, choć to okazuje się być zdecydowanie największą wadą odświeżonego RE3. Historia dzieje się mniej więcej w tym samym czasie co ta z części drugiej. Wcielamy się w członkinię oddziału S.T.A.R.S., znaną z jedynki Jill Valentine. Pierwsze przejście gry zajęło mi nieco ponad 5 godzin i to od razu na najwyższym dostępnym poziomie trudności – hardcore (później możemy odblokować kolejne dwa stopnie trudności, koszmarny oraz inferno). Pięć godzin. Trochę śmieszne, prawda?

RE3 znacznie różni się klimatem od remake’a z 2019 roku. Gdy tam stawiano bardziej na klimat grozy, tu odniosłem wrażenie, jakbym uczestniczył w interaktywnym filmie akcji wyłącznie okraszonym elementami grozy. Historia pędzi do przodu, nie dając za wiele czasu na wtopienie się w klimat. Lokacje nie są za duże i bardzo szybko się przez nie przepływa – warto dodać, że względem oryginału, kilka miejscówek (a nawet jeden boss) nie znalazło się w wersji odświeżonej. Całość stoi w dziwnym rozkroku.

Zobacz również: Najlepsze filmy o zombie

resident evil

W niektórych przerywnikach filmowych dostajemy sekwencje QTE (choć sekwencje to zdecydowanie słowo na wyrost), a w niektórych – gdzie aż się o nie prosi – pozostajemy jedynie biernymi widzami. Jako Jill, przez większość czasu będziemy liczyć każdy wystrzelony nabój. W epizodach Carlosa – bo nim również przyjdzie nam grać – na starcie dostajemy karabin maszynowy, co momentalnie niszczy poczucie jakiegoś realnego zagrożenia i przypomina miejscami wspaniałe RE6. Ta dziwna niekonsekwencja twórców sprawia, że Resident Evil 3 to produkcja wzbudzająca bardzo mieszane odczucia.

Rozgrywka sama w sobie nie różni się za bardzo względem tego, co dostaliśmy rok temu. Jednorazowe noże, pomagające w wydostaniu się z uścisków zombiaków zostały zastąpione unikami i w zasadzie to jedyna znacząca zmiana. Wciąż gra się w to dobrze, nawet powiedziałbym że niezwykle przyjemnie. Ale uczucie niedosytu doskwiera aż nazbyt. Skoro o niedosycie mowa, porozmawiajmy o Nemesisie. Miał być gwoździem programu, a okazał się gwoździem do trumny Resident Evil 3.

Zobacz również: Days Gone – recenzja gry. Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie

resident evil

Ten wielki skurkowaniec w złotej erze PSX-a przysporzył blizn na psychice większej ilości dzieciaków niż Michael Jackson i Kevin Spacey razem wzięci. Nemesis był niesamowitym, zaskakującym i realnym zagrożeniem. Nigdy nie wiadomo było, kiedy będziemy musieli przed nim uciekać. Ci, którzy mieli z nim styczność pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, wiedzieli więc czego się spodziewać. Oliwy do ognia dodawali twórcy remake’a, śmiało twierdzący, że Mr. X z RE2 to przy Nemesisie płotka. No więc nie, sytuacja formuje się zgoła odmiennie.

Nemesis w swej podstawowej formie długo nie gości na naszych ekranach. Gdy już to robi, są to w znakomitej większości oskryptowane scenki. Nie uświadczymy tu stalkingu znanego z oryginału, bo i gra nie daje na to miejsca i czasu. Jak już wspomniałem, lokacje są mocno ograniczone. Nie ma mowy o swobodzie, jaką oferował nam remake dwójki czy nawet oryginał sprzed 20 lat. Zdecydowanie za szybko zrezygnowano z pierwszej formy Nemesisa. Przeciwnik Jill i Carlosa miał szansę wryć się w psychikę kolejnemu pokoleniu graczy, a tak pozostaje on niestety niespełnionym potencjałem. Ba, razem z moim kumplem ochrzciliśmy go mianem Święty Mikołaj. Tak jak w oryginale, tak i tu Nemesis – po przyjęciu odpowiedniej dawki ołowiu – zostawia graczowy walizkę z prezentem. Tyle, że w oryginale trzeba było się nieźle natrudzić, aby Nemesis padł. W remake’u, na hardcorze, sprawę załatwił jeden granat…

Zobacz również: DOOM Eternal – recenzja gry. KREW, ROZPIERDUCHA I HEAVY METAL!

resident evil

Mamy też sieciowy multiplayer. Powstał on chyba jedynie po to, by Capcom miało usprawiedliwienie, czemu wołają dwie i pół stówy za Resident Evil 3.  Pomysł na multi  jest naprawdę niegłupi. Czwórka graczy wciela się w ludzi, których firma Umbrella chce wykorzystać jako obiekty testowe. Ich zadaniem będzie uciec z placówki laboratoryjnej korporacji, a utrudnić im ma to piąty gracz, wcielający się w swego rodzaju mistrza gry. Przy pomocy podglądu z kamer, będzie on zastawiał pułapki na pozostałych grających, rozstawiał zombiaki, pieski, inne potworki – w tym tyranty – a czasami nawet sam się w nie wcielał.

Oczywiście, wszystko wzbogacono rozwojem postaci, zarówno uciekinierów jak i tego złego. Niestety, fajność takiej rozgrywki udaje się tylko w teorii. W praktyce, tryb sieciowy o nazwie Resistance jest dość chaotyczny, nawet po samouczku. Po kilku rozegranych partiach zauważyłem, iż nawet mało ogarnięty Mistrz Gry ma znacznie większe szanse na wygranie, niż czwórka uciekinierów. Pozostanę więc chyba przy takich tytułach jak Piątek 13-tego czy Dead by Daylight, jeśli weźmie mnie ochota na rozgrywkę w asymetrycznego PvP.

Zobacz również: Żywe Trupy – recenzja 9. sezonu, czyli wielki powrót do formy

resident evil

Próbuję rozgryźć, co stało za tym, że finalnie dostaliśmy właśnie taki produkt. Przecież nikt zdrowy na umyśle nie mógł przyklasnąć na pomysł, by wołać za Resident Evil 3 więcej niż sto, może sto pięćdziesiąt złotych. Czy chodzi więc o zwykłą pazerność firmy? Nie byłoby to takie dziwne, patrząc na obecne praktyki stosowane w branży gier. Może to po prostu inna wizja i niechęć do zaserwowania nam powtórki z rozrywki? Może powinniśmy oskarżyć twórców o dobre intencje i próbę dania graczom czegoś innego? Co by to nie było, odświeżona wersja trzeciej odsłony serii BioHazard pozostaje sporym rozczarowaniem.

Nie jest złą grą i wiem, że powyższe wypociny skupiają się przede wszystkim na tym, co złe. Kilka rzeczy Resident Evil 3 robi jednak dobrze. Cieszy rozwój roli Carlosa w całej historii, a Jill to świetnie napisana postać. Także audiowizualnie gra prezentuje się wyśmienicie. Tyle tylko, że to kilka kropelek w morzu niedosytu. Trochę na odwal się ten remake, choć zdecydowanie bardziej pasuje tu słowo reinterpretacja. A już mówi się o odświeżeniu części czwartej, co wydaje się absurdalne, bo gra nawet i po tych 15 latach trzyma się zaskakująco dobrze. Ale hej – póki się sprzedaje, trzeba z tego biznesu wycisnąć jak najwięcej kasy, prawda?

OCENA: 7/10

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze