RECORD OF RAGNAROK – RECENZJA 1. SEZONU ANIME. CZY BOGOWIE MOGĄ KRWAWIĆ?

Czym jest Ragnarok? Otóż jest to zapis ultraspecjalnej klauzuli artykułu 65 ustępu 15 Konstytucji Walhalli mówiący o walce jeden na jednego między istotami ludzkimi i boskimi. Innymi słowy Ragnarok to prawo do odbycia 13 walk, gdzie 7 zwycięstw każdej ze stron przesądza o zagładzie lub uratowaniu gatunku ludzkiego… A przynajmniej taką wizję Ragnaroku dostajemy w najnowszym anime serwowanym nam przez serwis Netflix.

Record of Ragnarok to anime stworzone na podstawie mangi Shuumatsu no Valkyrie, którego autorami są Fukui Takumi, Umemurau Shinya i Aji Chika. Za produkcję anime odpowiedzialny był Masao Okubo. O co więc chodzi z tymi konstytucyjnymi zapisami? Fabuła anime opowiada o starciu – 13 walk jeden na jednego – między bogami i ludźmi. Co 1000 tysiąc lat rada bogów zbiera się aby przesądzić o przyszłości gatunku ludzkiego przez najbliższe tysiąclecie. Tak się jednak stało, że raptem po 7 milionach lat bogowie stwierdzili, że mają dość mizernej ludzkiej egzystencji i decydują o zagładzie całej populacji. W tym momencie naprzeciw boskiej radzie wychodzi najstarsza z 13 Walkirii – Brunhilda i w iście prawniczym stylu przekonuje bogów, aby dali ostatnią szanse rodzajowi ludzkiemu – szansą tą jest właśnie „turniej” Ragnarok. W szranki naprzeciw siebie zostają wyznaczeni najsilniejsi przedstawiciele obydwu stron a ich zmagania odbywają się na arenie w boskim królestwie.

Zobacz również: Yasuke – recenzja 1. sezonu anime. Samuraj, magia i mechy

Fabuła tej historii przedstawia się naprawdę zacnie, a sama jej realizacja przyciąga uwagę. W produkcji nie uświadczymy wymyślonych bóstw czy przypadkowych bohaterów znanych jedynie twórcom serialu (noo… może poza Adamasem). Tym co przykuwa do ekranu jest pomysłowość i różnorodność jaką wykazali się twórcy w kreowaniu świata i postaci – przy czym czuć w tym naprawdę zdecydowaną nutę japońskiego wariactwa. Aby zobrazować o co w tym chodzi, wystarczy wspomnieć o liście uczestników Ragnaroku. Producenci naprawdę zaszaleli z konwencją, ponieważ liczność zaprezentowanego panteonu jest naprawdę pokaźna. Reprezentantami bogów są m.in. Thor, Zeus, Shiva, Anubis czy Beelzebub. Samo ukazanie bogów też igra z całą konwencją. Thor jako długowłosy rudzielec dzierżący Mjolnira, który w tej historii przypomina rozmiarami bardziej rodzinne auto i skrywa w sobie ciekawy, a zarazem obrzydliwy sekret. Zaraz obok pojawia się Zeus – pokręcony starzec z niewidocznymi oczyma lubujący się w walkach na gołe pięści. Takie postaci to istnie zwariowana mieszanka. A to dopiero początek. Kwestia doboru przedstawicieli naszego rodzimego gatunku to również małe arcydzieło. Na liście znajdują się wojownicy, którzy faktycznie zaznaczyli swoimi czynami udział w prawdziwej historii ludzkości. Zaliczyć do nich można Lü Bu chińskiego generała z II wieku (sam sprawdziłem!) Leonidasa czy nawet Nikola Teslę i… Adama (tak… tego pierwszego Adama). Znakomite postacie pojawiają się również na widowni w trakcie pojedynczych starć. Wśród publiki zauważymy zarówno bogów mniejszych i większych oraz wybitne postacie takie jak Jan Sebastian Bach czy Michał Anioł – a wszyscy oni w odpowiedni sobie sposób komentują sytuację zaistniałe na arenie. Ta iście legendarno-historyczna mieszanka tworzy doskonale pole do implementacji żartów sytuacyjnych, które nierzadko budzą uśmiech na twarzy.

Zobacz również: 30 Dni Nocy, tom 1- recenzja komiksu

fot. Record of Ragnarok, sezon 1 (Netflix)

Co do samych walk to stanowią one trzon opowieści. Twórcy starają się utrzymać suspens w każdym starciu. Ponadto wzbogacili je mnogimi retrospekcjami, scenami tłumaczącymi dane sytuacje oraz przerywnikami pozwalającymi zrozumieć historię i motywacje danych postaci. Wszystko po to, aby starcia nie skończyły się za szybko – w ten sposób po walce trwającej według anime 7 minut mamy rozciągnięte na 4 odcinki wątki z retrospektywną prezentacją postaci. Sam siadając do tej historii spodziewałem się szybkiej, krwawej jatki, a nie czegoś co będzie się ciągnąć w nieskończoność niczym Moda na sukces jednak zwroty akcji i sam sposób prowadzenia osi narracyjnej mogą rekompensować fakt zbyt długo toczących się walk. Jak już wspomniałem walki się dłużą, ale mimo wszystko sam ich przebieg można nazwać ekscytującym. W trakcie serialu występuje multum sytuacji budujących napięcie i wywołujących niemałe emocje w widzu. Plot twisty sypią się jak karty z rękawa magika nawet w trakcie pojedynczych scen walki – nigdy nie możemy być do końca pewni co za chwilę się stanie i nawet w sytuacjach, gdy los starcia jest już przesądzony zdarzają się sytuację, które zmieniają jego przebieg o 90… Co ja mówię! o 720 stopni. Cała otoczka fabularna budowana jest w sposób nie-śpieszny, jednak dostarcza konkretnych informacji i stanowi podwaliny tła obserwowanych wydarzeń.

Zobacz również: Sandman Uniwersum. Lucyfer: Diabelska komedia, tom 1 – recenzja komiksu. Piekielna historia prosto z otchłani

fot. Record of Ragnarok, sezon 1 (Netflix)

Cała konwencja anime utrzymana jest w poważno–żartobliwej stylistyce. Z jednej strony ważą się losy życia miliardów istnień, wojownicy na arenach w brutalny sposób reprezentują interesy swoich stron, łamane są kości i odcinane kończyny – a z drugiej strony mamy śmieszka Zeusa, który razem z Heimdallem nie może powstrzymać ekscytacji z rozpoczęcia turnieju. Swój wkład w absurd produkcji wkładają również zbyt pobudliwi widzowie reagujący na mnogie sposoby – zarówno wiwatem jak i płaczem – na działania swoich faworytów. Nie sposób odmówić temu przedstawieniu wpływu na widza. Bardzo często podczas oglądania Record of Ragnarok pojawiają się momenty powodujące wystąpienie ciarek na ciele – są to chwile podniosłe, rozczulające lub po prostu badass moments – a wszystko skomponowane tak, aby zbyt szybko nie zanudzić widza. W tle walk poruszane są również wątki zemsty Walkirii oraz tworzących się konfliktów i spisków wśród przedstawicieli frakcji Bogów. Choć motywy legendarnych wysłanniczek nieba nie są do końca znane to pałają one ogromną nienawiścią do Bogów – do tego stopnia, że są w stanie poświęcić swoje życie tylko po to by znieważyć boskie jestestwo. Na rozwój motywów zarówno pierwszo i drugoplanowych będziemy zmuszeni poczekać do premiery 2 sezonu Record of Ragnarok, ale z całą pewnością nie będziemy się nudzić – walka otwarcia kolejnej części będzie odbywać się między Herkulesem, a Kubą Rozpruwaczem – kto by nie chciał tego zobaczyć?! Nawet jeśli byłoby to starcie zaprezentowane w nieco tasiemcowej, rozciągniętej wersji!

Zobacz również: Loki – pierwsze wrażenia o serialu

fot. Record of Ragnarok, sezon 1 (Netflix)

Sam serial bawi się konwencją i przedstawia swój świat w bardzo zwariowany, nieraz skrajnie przerysowany sposób, przeplatając przy tym wątki tak, aby nie dać miejsca nudzie. Record of Ragnarok ma szansę zaistnieć w sercach fanów anime i nie tylko. Wątki historyczne i mitologiczne to tematy często eksploatowane za pomocą wszystkich mediów i mogłoby się wydawać, że mamy ich przesyt jednak  za sprawą miksu jakiego dopuścili się twórcy Ragnaroku można poczuć powiew świeżości. Podsumowując – sezon pierwszy Record of Ragarok to dobra pozycja, którą można spokojnie przyswoić w jeden wieczór co osobiście polecam jako sposób spędzania wolnego czasu. Pozostaję nam czekać na premierę 2 sezonu, a sądząc po jakości wykonania pierwszego – jest zdecydowanie czego wyczekiwać!

  Ocena: 7/10

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze