Miłość, seks & pandemia – recenzja filmu. Nimfomanka, feministka, prawiczek & katoliczka wchodzą do baru…

Wraz z wybuchem pandemii koronawirusa w 2020 roku praktycznie cały świat stanął na głowie. Odwoływanie imprez, zamykanie granic, ograniczanie działalności sklepów oraz instytucji kultury oraz przesuwanie dat wyczekiwanych premier filmowych stały się częścią naszej codzienności. Ciągle wprowadzane obostrzenia i zmiany sprawiały, że niejedna osoba, siedząc zamknięta w domu zadawała sobie proste pytanie – „Co dalej?”. W tym trudnym czasie pewnym była właściwie tylko jedna rzecz – Patryk Vega prędzej czy później zrealizuje swój kolejny film, tym razem osadzony w rzeczywistości pandemicznej. Oczywiście na pierwsze pomysły, obietnice i deklaracje polskiego reżysera nie trzeba było długo czekać. Film powstanie! Rzeczywistość pandemiczna zostanie rozliczona! Jesteśmy uratowani!

Materiały promocyjne Miłości, seksu & pandemii obiecywały widzowi spotkanie z szczerą i prawdziwą produkcją, której fabuła osadzona będzie w znanej mu, trudnej rzeczywistości pandemicznej. Ociekająca seksem, pełna ludzkich dramatów historia przedstawiona w filmie miała skupiać się na samotności i innych problemach bohaterów zmagających się z wyzwaniem funkcjonowania podczas lockdownu. Sam reżyser, w wywiadach, porównywał swoje dzieło do klasycznych już filmów jak chociażby 28 dni później Danny’ego Boyle’a czy Requiem dla snu Darrena Arronofsky’ego.

Zobacz również: Pitbull – recenzja filmu. Vegauniwersum w natarciu!

Wszystkie te obietnice i wizje snute przez Patryka Vegę brzmią naprawdę bardzo pięknie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że temat pandemii jest to wciąż temat eksploatowany w kinematografii w dość niewielkim stopniu. Reżyser miał więc pełne pole do popisu dla swojej autorskiej wizji. I rzeczywiście, finalny produkt (bo trudno w tym wypadku mówić o dziele), w pewnym sensie można traktować jako prawdziwy popis… nieudolności.

 

Gdybym miał opisać Miłość, seks & pandemię jednym słowem to, bez chwili namysłu powiedziałbym – chaos. Ten film to wielki bałagan sklejonych na prędko motywów, wątków, zupełnie nieautentycznych dialogów i jednowymiarowych postaci. Vega stara się jak najwięcej „zmieścić” w swojej produkcji, czego finalnym efektem jest utwór bez ładu i składu, który sam nie wie czym tak naprawdę chce być. Reżyser żongluje tu bowiem w najbardziej, jak to można sobie wyobrazić, chaotyczny sposób nie tylko powyższymi „składnikami filmu” ale również gatunkami filmowymi. Startując od dramatu erotycznego twórca, w sposób pozbawiony zupełnie jakiejkolwiek płynności, wplata do swojego tworu elementy filmu religijnego, psychologicznego, komedii, reportażu telewizyjnego, kampanii społecznej i, o zgrozo, reklamy. W efekcie, jak można się domyślić, wbrew założeniom, zamiast mocnego, trafiającego do odbiorcy dzieła powstaje pełne zamętu nie wiadomo co.

Zobacz również: Krime Story. Love Story – recenzja filmu. Ale, że o co chodzi?

Film składa się z przeplatających się historii czworga postaci – trzech przyjaciółek (Kaji, Olgi i Nory) oraz kuzyna jednej z nich (Bartka). Bohaterowie skonstruowani są według niezwykle prostego schematu – każdy z nich wyróżnia się jedną lub dwoma charakterystycznymi cechami, które wpływają na ich dalsze losy. Tak więc mamy Kaję (dziennikarkę i nimfomankę), Olgę (prokurator i feministkę), Norę (fotograf, odnajdującą w sobie silną wiarę) oraz Bartka (Świadek Jehowy i… prawiczek). Nie trudno zauważyć, że w kreacji bohaterów największa waga została przyłożona do ukazania ich seksualności. Należy w tym miejscu wspomnieć, że cały ten zabieg przeprowadzono w sposób najmniej subtelny z możliwych. Wszystkiego co najważniejsze o postaciach widz dowiaduje się bowiem już z ich pierwszej rozmowy przeprowadzonej w barze. Na dłuższą metę, postaci więc wydają się kompletnie papierowe i jednowymiarowe. Czy można bowiem odczuć jakąś więź z bohaterem, którego cechą dominującą i motorem napędzającym wszystkie jego działania jest fakt, że nigdy nie współżył z kobietą?

MIŁOŚĆ, SEKS & PANDEMIA

Same uproszczenia nie są jednak paradoksalnie największą wadą produkcji. Gdyby tak było mielibyśmy do czynienia jedynie z kolejnym, nieco absurdalnym koszmarkiem, którego, mimo swoich wad, ogląda się przyjemnie (co prawda jedynie w towarzystwie odpowiednich trunków i z właściwym nastawieniem). Głównym problemem, a nawet grzechem „dzieła” Vegi jest bowiem opieranie praktycznie całego świata przedstawionego na stereotypach. Reżyser, obiecując spotkanie z „prawdziwym światem” zabiera widza do krainy skrajności. A należy wspomnieć, że Miłość, seks & pandemia na żadnej grupie społecznej czy religijnej nie pozostawia suchej nitki (no, może z niewielkim wyjątkiem, ale o tym nieco później). Tym samym film zamiast walczyć z polską nietolerancją staje się jej nośnikiem. Bez problemu można w nim bowiem znaleźć nietolerujących kobiet muzułmanów (oczywiście nie zabrakło żartów o ich kopulacji ze zwierzętami), osobliwych Świadków Jehowy ze swoimi dysfunkcyjnymi rodzinami oraz naiwnych i pałających chorobliwą nienawiścią do wszystkiego co męskie – feministek. Warto też zauważyć, że ostatecznie bardziej negatywne wrażenie wzbudzają w filmie kobiety – to one w większości wyniszczają mężczyzn, podejmują złe decyzje, nie potrafią się zmienić i zdradzają.

Zobacz również: Love and Leashes – recenzja. Miłość od pierwszego smagnięcia biczem

Skupienie się jedynie na stereotypach nie dotyczy właściwie tylko jednej grupy – są to chrześcijanie (lub doprecyzowując – katolicy). Od pewnego momentu bowiem cały film, niespodziewanie, staje się swego rodzaju ekscentrycznym świadectwem wiary reżysera. Ekscentrycznym, gdyż paradoksalnie, decydując się na taki zabieg w filmie bogato wypełnionym stereotypami, uprzedzeniami i wzajemnymi oskarżeniami, właściwie nie wystawia religii chrześcijańskiej dobrego świadectwa, a wręcz przeciwnie. W fabule jedynie ludzie wierzący (oczywiście nie wszyscy – muzułmanie i świadkowie Jehowy są przecież z natury pełni zła i niegodziwości) są coś warci, tylko oni czynią dobro i, co zostało najwyraźniej podkreślone w finale filmu, wyłącznie zawierzenie (odpowiedniemu) Bogu może pomóc człowiekowi w trudnej sytuacji, ci którzy tego nie zrobią są z góry skazani na niepowodzenie. No cóż, nie brzmi to jak najlepsza reklama chrześcijaństwa…

MIŁOŚĆ, SEKS & PANDEMIA

Co najzabawniejsze, w filmie Miłość, seks & pandemia nie ma właściwie miejsca dla tego ostatniego wątku – problemu wirusa Covid-19. Produkcja skupia się raczej na ukazaniu trudnej relacji miłości i seksu. Wydaje się, że reżyser pragnie, z charakterystyczną dla siebie przesadą, przekazać widzom, że cielesność i pieniądze we współczesnym świecie zastępują jakikolwiek romantyzm. W skrócie, w świecie Miłości, seksu & pandemii – seks nie tylko zabija miłość, ale też jest do znudzenia demonizowany. W tej krainie męskich kompleksów, w której to głównie kobiety pełnią rolę „tych złych” – skłonne do hipokryzji zdradzają, oszukują, niszczą kariery i bezpodstawnie oskarżają o gwałty (sic!), wszystko ocieka napięciem seksualnym. Jak ten fakt przejawia się w filmie? Reżyser zdecydował się na zapełnienie swojego „dzieła” masą przydługawych scen erotycznych, które ani niczego nie wnoszą do fabuły, ani nie są wyreżyserowane w żaden oryginalny, ciekawy czy szczególnie artystyczny sposób… Po prostu są, wypełniają czas filmowy, tak aby ostatecznie mógł składać się na te dwie godziny – drętwych dialogów, kliszowych postaci, marnych intryg i scen rodem z amatorskiego porno.

Zobacz również: Kino polskie – czy ludzie młodzi znają to, co rodzime?

Gdzie w tym wszystkim miejsce na pandemię? Wydaje się, że gdzieś pomiędzy kilkoma komicznie niesubtelnymi reklamami portalu Cinkciarz.pl (jeden z bohaterów dzwoniąc na infolinię powyższej strony poznaje jej całą aktualną ofertę, z wszystkimi szczegółami – dzięki tym informacjom bohater będzie w stanie przelać pieniądze na rzecz dzieci w Afryce), a reportażowym fragmentem, którego akcja dzieje się w Domu Pomocy Społecznej, prowadzonej przez siostry zakonne (przedziwna sekwencja, podczas której towarzyszy dziwne wrażenie, że zakonnice same nie wiedzą czy biorą udział w akcji społecznej, reklamie czy filmie fabularnym, ponadto cała seksualnie-stereotypowa otoczka filmu sprawia, że oglądanie podopiecznych instytucji wydaje się być co najmniej niezręczne). Pandemia, tak obiecywana przez reżysera filmu oraz kampanię reklamową jest właściwie tłem dla ukazanych wydarzeń. Wirus staje się jedynie powodem do chwilowego zamknięcia bohaterów w domu. Poza kilkoma gagami z użyciem maseczek oraz scenami pustych ulic Warszawy (ładnymi, ale niekoniecznie potrzebnymi), nie wnosi niczego do fabuły. Tym samym pandemia staje się jedynie kolejnym chwytem marketingowym – tematem wciąż świeżym i aktualnym, który mógłby być zastąpiony wieloma innymi możliwymi tragediami czy kłopotami bohaterów (czy tylko pandemia sprawia, że siedzimy zamknięci w domu?).

Zobacz również: Oszust z Tindera – recenzja filmu. Halo, policja? Proszę przyjechać na Tindera.

MIŁOŚĆ, SEKS & PANDEMIA

 

Patryk Vega po raz kolejny próbował zrobić kontrowersyjny film, który miałby poruszać najbardziej bieżące, trudne tematy. Reżyser najwidoczniej stwierdził, że najłatwiej dokonać tego szokując widza w każdej minucie seansu; zasypać go mnogością wątków, motywów, zabiegów itp. Paradoksalnie efekt zgoła różni się od zamierzonego – odbiorca bardzo szybko jest w stanie uodpornić się na ekranowe tragedie oraz abominacje i zwyczajnie zaczyna się… nudzić.

Plusy

  • Ostatecznie się kończy...

Ocena

0.5 / 10

Minusy

  • Chaos gatunkowy
  • Fabuła bazująca na stereotypach
  • Kliszowi bohaterowie i drętwe dialogi
Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Daniel Kurbiel

Świetna recka! Samo określanie Vegi dnem wydaje się oklepane… do momentu kiedy ktoś podejdzie do tematu na chłodno i przypomni dlaczego tak jest. Mimo wszystko parafrazując sir Klocucha – To będzie …nasty raz to samo, ale pójdę od razu 😀

Last edited 2 lat temu by Daniel Kurbiel