DCeased. Nadzieja na końcu świata – recenzja komiksu

Kolejna część serii o „nieumarłych w świecie DC” ujrzała niedawno światło dzienne. Na polskim rynku premierę miała kontynuacja historii o zombiakach, których spacyfikować próbują najznamienitsi bohaterowie Uniwersum, choć nie tylko Ci dobrzy. Jak to wyszło? Czy trzyma poziom poprzednich części? Już wykładam karty na stół.

Moje ostatnie komiksowe przeboje mogę sklasyfikować bardzo prosto — na te bardzo te złe i te nieco lepsze. Wyjątki stanowią te perełki, które na tle lichej konkurencji wyróżniają się nadzwyczaj mocno. Te ostatnie są poza klasyfikacją, ponieważ przywracają moją wiarę we współczesne komiksy — oczywiście mowa tutaj o gatunku superhero. Dlatego boję się, że moje kryteria zostały drastycznie obniżone. Mimo tego wciąż z chęcią sięgam po nowe tytuły, po kontynuacje, czy po remaki — czyli swego rodzaju odświeżone historie. Ostatni typ nie podchodzi mi zdecydowanie. Jednak kontynuacje — tutaj historia jest nieco inna, a dzisiejsza recenzja skupi się na obłędnej, w mojej ocenie, choć fabularnie prostej jak drut serii. Mowa o zombie-apokalipsie w wykonaniu DC Comics, która (W KOŃCU) doczekała się kontynuacji. I mówiąc bez ogródek, wciąż jest bardzo dobrze.

Od pewnego czasu głównym kryterium, jakim się kieruję przy ocenianiu komiksów, jest średni czas, w którym kończę czytać dany zeszyt. Trochę to prostolinijne, jednak znacznie ułatwia sprawę. Zwłaszcza gdy przyjdzie mi czytać komiks, w którym męczy każda strona. Gdzie zmuszam się, by to skończyć, bo przecież nie można recenzować połowy komiksu. Choć podobno zdarzają się i tacy, którzy tak robią. Z drugiej strony są takie historie, gdzie nawet nie zdążę się zorientować kiedy się kończą. To są właśnie te dobre komiksy. Kiedy siadając tak mocno, wgryzam się w ukazane na stronach wydarzenia, że przyjemność sprawia mi wertowanie kolejnych kartek. Seria DCeased od samego początku miała właśnie taką cechę. Działo się tam tyle, że w 15 minut było po lekturze. Bez ociągania się i zbyt długiego wprowadzania jesteśmy wrzuceni w środek akcji i po prostu wsiąkamy w to co się dzieje. Jak czarna dziura pochłonęło mnie to bez reszty.

Zobacz również: Thor: Love and Thunder; mamy plakat i teaser filmu!

Ale może troszkę się cofnijmy. DCeased dla tych niewtajemniczonych to swoista wersja World War Z czy też Dying Light, tylko tym razem w świecie Batmana, Supermana etc. Motyw tak przejedzony, że prawdopodobnie aż odbija się czkawką. Sam należę do tej grupy, która produkcje i opowieści o mózgożercach raczej omija szerokim łukiem, niż z chęcią sprawdza kolejny tytuł. Z ogromnym dystansem podszedłem do wspomnianej serii. Radość niezmierzona zagościła na mojej twarzy gdy okazało się dobrym wyborem sprawdzenie jak superbohaterowie DC poradzą sobie z zombie-apokalipsą.

A wszystko zaczyna się od tego, że Darkseid w końcu uzyskuje Równanie Antyżycia. Nie będę tu wchodził w szczegóły, ale podczas jego opracowywania coś idzie nie tak i równanie od tej pory staje się wirusem, a za sprawą dostępu do sieci, wirus Antyżycia zaczyna przenosić się drogą cyfrową. Dokładnie jak w Komórce Stephena Kinga. Tylko tutaj każdy, kto zobaczył równanie na ekranie telefonu komputera, TV czy bilbordu w sekundę stawał się oszalałym nieumarlakiem. Dodatkowo zarażeni mogli też dalej zarażać innych w bardziej old-fasioned way, czyli staroświeckim ugryzieniem gdziekolwiek. I apokalipsa się rozpoczyna. Herosi szybko orientują się co dzieje się na świecie i próbują reagować. Widzimy tutaj zmagania zarówno tych dobrze znanych postaci jak i tych dużo bardziej pobocznych, które w tej historii nierzadko wysuwają się na pierwszy plan. Dlatego historia bardzo przypomina konstrukcją, chociażby Kryzys na Nieskończonych Ziemiach, tyle że nie jest tak zagmatwany. A twórcy skupili się tutaj głównie na czystej akcji i survivalu.

DCeased
Fot. DCeased/Egmont

Zobacz również: Najlepsze gry z superbohaterami

Druga część działa się równolegle do pierwszej, ale ukazywała nam wydarzenia z nieco innej perspektywy. Bowiem w Niezniszczalnych na pierwszym planie byli najwięksi złoczyńcy, którzy zjednoczyli się z paroma dobrymi bohaterami i wspólnie próbowali zapewnić sobie schronienie. Nietypowa współpraca zagrała w tym komiksie koncertowo, bo obok szalonej niepowstrzymanej akcji pędzącej na złamanie karku mieliśmy sporo easter eggów i elementów humorystycznych, gdy obok siebie walczyli Deathstroke i komisarz James Gordon. I do tej pory akurat ta druga część jest najlepszą historią z serii DCeased. Także mini recenzję już macie.

Nadzieja na końcu świata jest historią wciąż bardzo dobrą, ale poprzedniczki nie przeskoczyła jakościowo. Wydarzenia ukazane w tej części nie są kontynuacją, ponownie ukazana jest nam inna perspektywa początków konfliktu. Tym razem widzimy, jak zarażony został Black Adam, który później rozpowszechnił wirusa, tworząc milionową armię nieumarłych. Ta z kolei ruszyła przed siebie na podbój świata. Nie ma sensu dalej rozwodzić się nad fabułą, ponieważ nie jest ona na tyle rozbudowana. Główna oś jest wciąż niezmienna. Jest tutaj od groma zwrotów akcji, zaskoczeń i momentów, które naprawdę wybijają z siedzenia. A to wszystko w zwykłej opowieści o zombie. Szczerze mówiąc reżyserzy seriali i filmów o zombiakach powinni się uczyć od twórców tej serii komiksowej jak robić angażujące, wypełnione wartką akcją i trzymające w napięciu produkcje. Ciągła akcja sprawia, że osobiście nie oderwałem się ani na sekundę od zeszytu i z wielkim zainteresowaniem śledziłem dalsze losy superbohaterów.

Zobacz również: Ranking seriali MCU

Wiem, że wielu to pianie z zachwytu uznają za przesadę, bo przecież ten komiks to po prostu czysta „naparzanka” z zombie, prymitywna i napakowana wybuchami akcja. Zgadza się, muszę przyznać, że ta seria to nic ambitnego. Ot, zwykły akcyjniak sci-fi, niemający nic więcej do zaoferowania. Ale patrzę na to z drugiej strony. Z tej mało wymagającej opowiastki scenarzyści zrobili wciągającą serię, a oklepany motyw zombie, wycisnęli jak cytrynę. Efekt się po prostu kurczę sprawdza.

Sama chronologia może być w tej serii myląca. Z jednej strony fajnie, że poznajemy różne strony tej apokalipsy i śledzimy losy coraz to nowych osób po różnych stronach globu. Z drugiej strony cały czas cofamy się w czasie i niedane jest nam poznać przyszłych wydarzeń. Zupełnie jakby w epilogu czaiła się jakaś bomba. Właśnie to pogmatwanie trochę wybija z rytmu. Liczyłem, że poznamy dalsze losy bohaterów z końcówki drugiej części, do tej pory najlepszej. Jednak na kontynuację muszę jeszcze sporo poczekać.

DCeased
Fot. DCeased/Egmont

Kolejną rzeczą, która wymaga zwrócenia uwagi, są świetne rysunki. Przejrzyste, bez naciąganego artyzmu, który wymaga domyślania się, co tam właściwie twórca nabazgrolił. Przypomnę tutaj o odpiętych przez Marvela rolkach w ostatnim komiksie o Iron Manie, gdzie momentów z tamtejszym Matrixem nie dało się czytać. Tutaj wiemy, co się dzieje i jest to miłe dla oka. I ile miły dla oka jest widok armii zombiaków. Tak czy inaczej, to kolejny aspekt, dzięki któremu komiks czyta się dobrze. Niestety w tej części superbohaterem, który pojawia się bardzo często, jest nielubiany przeze mnie Superman. Koleś wprowadza swoimi gadkami niepotrzebny patetyzm, od którego dane nam było odpocząć przy poprzednich tomach. Ale cóż, coś zawsze musi pójść nie tak. Jednak na poziom i ilość akcji, paplanina Supka jest do przetrawienia.

Zobacz również: Tony Stark – Iron Man. Tom 1 – recenzja. Nie taki znowu ‘fresh’

Podsumowując, podtrzymuję, że seria DCeased wciąż jest jedną z tych lepszych historii ze stajni DC i zdecydowanie jeden z najlepszych runów, jakie wpadły mi w ręce na przestrzeni ostatnich kilku lat. Mimo że główny motyw śmierdzi oklepaniem, to czyta się to po prostu dobrze. Wręcz bardzo dobrze. Cieszę się, że przeczytałem, czekam niecierpliwie na kolejną zapowiedzianą część. Polecam w ramach totalnego odmóżdżenia, bo ci, co lubią, jak w komiksie się DUŻO dzieje, na pewno się nie zawiodą.

Plusy

  • Wartka, nieprzerwana i trzymająca w napięciu akcja
  • Ładna kreska, dobra jakość rysunków
  • Niska jak na DC ilość patetyzmów

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • Brak kontynuacji, jedynie ukazanie wydarzeń z innej perspektywy
  • Rzadko ale jednak pojawiająca się patetyczna paplanina Supermana, niepasująca do klimatu
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Piotr Płażewski

DCeasd/ wartka akcja trzymająca w napięciu bez patetyzmów. Wybierz jedno. XD