Stranger Things Sezon 4, część I – recenzja. Tik Tak

Na Netflixie zagościł kolejny sezon przygód ekipy z Hawkins. Przed Wami recenzja pierwszej części 4-go sezonu Stranger Things. Czy nowa odsłona serialu spełnia oczekiwania?

Tak, Stranger Things 4 to kolejna, spójna składowa jednego z najlepszych seriali dekady, a poniższa recenzja tylko to podkreśli. Wybaczcie ten spojler, choć chyba nikogo to nie dziwi. Bracia Duffer od pierwszego sezonu stworzyli charakterystyczną markę, która łącząc elementy popkultury i horrorów z lat 80-tych, wprowadziła przy okazji niesamowitą młodzieżową historię. Z każdym sezonem bohaterowie dojrzewali mierząc się z nowymi wyzwaniami, ale także ze zmianami, które dotyczą ich samych. Zabieg ten gwarantował, że w nowych historiach, mimo tej samej obsady, czuć niebywałą świeżość, która niczym kotwica zatrzymywała widzów przed telewizorami.

Nie inaczej jest w sezonie czwartym. Jestem oczarowany tym z jaką trzeźwością twórcy podchodzą do znanego nam serialu. To, jak potrafią poprowadzić wątki, długofalowo rozpisując historię z zaskakującymi twistami, daje ogromny kredyt zaufania, który do tej pory już był niemały. Tym razem dostajemy jedynie pierwszą część sezonu, która mimo wszystko zostaje zwieńczona w sposób idealny, tworząc pełnoprawną historię. Po zakończeniu jestem ciekaw co dostaniemy na początku lipca w dwóch ostatnich epizodach, z czego ostatni ma trwać prawie 2.5 godziny, o czym więcej tutaj. Zostańmy jednak przy tym, co otrzymaliśmy do tej pory.

Zobacz również: Batman – recenzja filmu

https://www.youtube.com/watch?v=DhsHyVDLSQk&ab_channel=NetflixPolska

Minęło pół roku od walki o Starcourt. Przejście na Drugą Stronę zostało zamknięte, a Jedenastka razem z rodziną Byersów mieszka w Kaliforni, z dala od Hawkins, w którym zostali pozostali jej przyjaciele.
Tymczasem Hopper utknął w śmiertelnej pułapce, z której ucieczka graniczy z cudem. Bohaterowie muszą mierzyć się z własnymi traumami, którego końca próżno szukać.  Na horyzoncie bowiem pojawia się nowe zagrożenie, które z równoległego świata zaczyna polować na mieszkańców Hawkins.

Opis prosty, ale klasycznie, tylko dla zmyłki. To dopiero wierzchołek góry lodowej. Odcinki są rozpisane tak, że trwają około godzinę/półtorej. Wydaje się dużo, prawda? Wiele osób ten format może odstraszyć, jednak gwarantuję, nie ma powodów do obaw. Nigdy tak prędko nie obejrzałem tyle materiału. Fabułę rozpisano z niesamowitym napięciem, prezentując kolejno poszczególne elementy układanki. Zostajemy wrzuceni w wir śledztwa, połączonego z motywami horroru, które na każdym kroku wywołują dreszczyk emocji. Z resztą…7 odcinków z budżetem około 30 milionów dolarów każdy. To zdecydowanie czuć i widać. Efekty specjalne nie szwankują w żadnym momencie, a zastosowanie praktycznych rozwiązań było strzałem w dziesiątkę i pięknym hołdem dla klasyków w stylu Koszmaru z ulicy Wiązów. Muzyka, która od pierwszych sezonów podkreśla klimat lat 80-tych również i teraz nie zawodzi. Niedługo po premierze już przesłuchiwałem playlistę, z której zdecydowanie warto wyróżnić Running Up That Hill od Kate Bush.

Zobacz również: Powrót do liceum – recenzja

Nie kuleje również gra aktorska. Millie Bobby Brown ponownie udowadnia, że jest niezwykle utalentowaną aktorką, prezentując wachlarz emocji, podpiętych jednocześnie pod spokojną osobowość postaci Jedenastki. Podobnie towarzyszący jej koledzy z planu kontynuują kreowanie swoich postaci w sposób niebywale naturalny. Widać, że ekipa jest ze sobą zgrana i ciepła wobec siebie również poza planem. W połączeniu z dobrym, okej, za mało, bardzo dobrym scenariuszem, otrzymujemy mieszankę wybuchową. Każdy otrzymuje tu swoje pięć minut. Nowe postaci wybrzmiewają na pierwszym planie, a znane dotąd motywy i ogólna historia przechodzą renesans.

Zobacz również: Sing 2 – recenzja filmu

Stranger Things 4
fot. Kadr z serialu Stranger Things 4

Powtórzę się, jest to dla mnie niesamowite jak scenarzyści potrafili rozpisać tak długą opowieść w sposób ciekawy i tajemniczy, aby pod koniec szczęka i tak opadła niczym po ataku Vecny. Myślę, że jeśli miałbym oceniać poszczególne wątki, to ten zasługuje na wyróżnienie w pierwszej kolejności. Motyw horroru w serialu zakorzenił się już niczym pnącza Łupieżcy Umysłów. Jednakże chyba nigdy w tym serialu nie było aż tylu motywów grozy. To po jakie elementy twórcy sięgają jest nie tylko hołdem dla slasherów i klasycznych horrorów poprzedniej epoki, ale także pewnym zaznaczeniem indywidualnego kierunku, w którym podąża historia. Czwarty sezon jest już w pełni niezależną marką, która nie żeruje na nawiązaniach do znanych wszystkim hitów.

Serial buduje własną historię i motywy, które owszem, są rozpoznawalne, ale jednocześnie widać w tym piękną inwencję twórczą, która idealnie wpasowuje się w klimat całości. Zauważalna jest tu lekka zmiana kursu, w przeciwieństwie do bardzo słonecznego, kolorowego sezonu trzeciego. Tu otrzymujemy zdecydowanie więcej mroku. Jesteśmy trzymani w niepewności przez cały czas, co podkreśla wiele wizualno-dźwiękowych efektów. W tym miejscu pozwolę sobie na małą żartobliwą (a może nie?) sugestię. Zdecydowanie polecam kupowanie zegarów z wytłumionymi wskazówkami, a jeśli macie jakikolwiek z wahadłem, wydajcie go komuś, kogo nie lubicie. Wasze dzieci z pewnością Wam podziękują za przespaną noc, jeśli nie Wy sami sobie.

Zobacz również: Obi-Wan Kenobi – recenzja odcinków 1-2. Czemu Disney nam to zrobił?

STRANGER THINGS 4
fot. Kadr z serialu Stranger Things 4

Ten sezon to pełnoprawny horror, oczywiście lekkiej natury i z zachowaną duszą tego co kochamy w Stranger Things najbardziej. Jednakże nie można mu odmówić wyróżniających się piekielnie dobrych efektów, wzbudzających emocje. Nie dostajemy nachalnych jump scare-ów, ani przesadnie eksponowanych brzydot. Tu strach jest potęgowany głównie przez scenariusz i rozwiązania artystyczne. Fobie z którymi mierzą się bohaterowie są przedstawione w sposób angażujący na tyle, że nie trudno o kibicowanie im. To potęguje uczucie niepokoju u widza.

Wspomniana wcześniej Vecna, to nowy gracz na znanym już polu walki między ferajną z Hawkins, a Drugą Stroną. Czuć tutaj pewną inspirację Stevenem Kingiem, ale więcej nie zdradzę. Wróg jest przebiegły, okrutny, a przy tym tajemniczy. Nie jest to już nieludzki demogorgon, ani pasożyt atakujący mieszkańców. Pierwszy raz od czterech sezonów otrzymujemy tak niezwykle (nie)ludzkiego przeciwnika. Jego motywy są świetnie przedstawione w opowieści, która z czasem odkrywa karty. Vecna stanowi niemałe zagrożenie dla Hawkins i cieszę się, że otrzymujemy po raz kolejny świeżość w postaci antagonisty, do którego twórcy podchodzą zawsze indywidualnie. Nie inaczej jest z grupą dzieciaków, którzy de facto dziećmi już nie są.

Zobacz również: Top Gun: Maverick – recenzja filmu. Misja niemożliwa?

Stranger Things 4
fot. Kadr z serialu Stranger Things 4

Chyba jedną z najlepszych cech Stranger Things jest właśnie ta nieustanna ewolucja bohaterów. Z sezonu na sezon oglądamy jak aktorzy dorastają na ekranie, nabierają nowych cech i rozwijają. Ich charakterystyczne elementy tożsamości są zachowane, z uwzględnieniem nowych warunków, w których się znajdują. Nie byłoby tego efektu, gdyby nie dynamika między nimi. W najnowszym sezonie zdecydowano się rozdzielić grupę protagonistów na aż cztery pomniejsze obozy. Ten zabieg zdecydowanie ułatwia przebrnięcie przez tak długi czasowy format. Wątki są świetnie zbalansowane, dostarczając nam na przemian mrok oraz coś lżejszego, charakterystycznego dla młodzieżowego klimatu opowieści.

Cieszy również zawiązywanie nowych relacji. Wprowadzona postać Eddiego w charyzmatyczny dla siebie sposób odnajduje miejsce w uniwersum, tworząc autentyczne relacje ze znanymi już bohaterami. Podobnie pozostali debiutanci w serii, czyli cała grupa koszykarzy z Jasonem na czele, ale także chociażby Angela, Argyle, czy strażnik więzienia. Te nowe pionki fabularne są niczym koło napędowe dla wydarzeń, na które musiała reagować grupa naszych ulubieńców. Postawienie ich przed nowymi problemami, nie tylko natury szkolnej, ale także kryminalnej jest świetną symboliką ich dorastania, mierzenia się z przejściem w dorosłość. Podobnie u dojrzałych bohaterów, pojawiają się momenty, w których z kolei muszą rzucić wszystko i tak jak nastolatkowie, impulsywnie reagować, by przeżyć. Wszystkie sytuacje, które się na to składają twórcy zakreślili perfekcyjnie. Wzbudzają u widza oburzenie, a jednocześnie ekscytację i niekiedy współczucie.

Zobacz również: Loveless – recenzja książki. Kocha, nie kocha?

STRANGER THINGS 4
fot. Kadr z serialu Stranger Things 4

Tytuł serialu w tym sezonie nabiera kompletnie nowego znaczenia. Obce są nie tylko potwory z drugiego wymiaru, obcymi potrafimy być również my sami, nie zawsze zostając zaakceptowanym. To jakie są stereotypy w społeczeństwie jest jedną z głównych osi fabularnych czwartego sezonu. Liczę, że te wątki zostaną równie atrakcyjnie zwieńczone w kontynuacji. Podsumowując, jeden z najlepszych seriali ostatniej dekady wraca z przytupem, podkreślając z jaką marką mamy do czynienia. Te 7 epizodów zasługuje na zdecydowanie wysoką ocenę, jednakże sądzę, że lepszym rozwiązaniem będzie zostawić ją do recenzji całokształtu, którą podzielimy się z Wami niezwłocznie po premierze ostatnich dwóch odcinków. Gorąco liczę, że kulminacja nie zawiedzie oczekiwań, a oceniane wyżej rozdziały wybrzmią przy niej jeszcze bardziej. Na to na razie zasługuje czwarty sezon Stranger Things.

Plusy

  • Świetnie rozwinięte wątki
  • Spójność, a jednocześnie świeżość klimatu
  • Scenariusz i intryga

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • Dla niektórych odcinki mogą się wydawać za długie
Jakub Kwiatkowski

Grafik i ilustrator, który stara się z tego żyć. Jak to w życiu studenta, bywa różnie, więc z miłości do popkultury przekładam też swoje wrażenia na teksty.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze