Jurassic World: Dominion – recenzja filmu. Równia pochyła…

Doczekaliśmy się zwieńczenia trylogii, kontynuującej historię z kultowych filmów o dinozaurach, żyjących w czasach współczesnych. Kultowości oczywiście nie można im odmówić. No bo kto nie kochał tych filmów o Parku Jurajskim? Pierwsza część to był jeden z tych filmów, na które za dzieciaka zawsze się przełączało gdy leciały na drugim kanale. Swego czasu była to piękna historia z morałem, trochę na miarę Disneya, gdyby nie te jaszczurki odgryzające grubaskowi głowę. Nowa seria poszła w wysokiej jakości efekty specjalne. Universal Studios chciał pokazać, jak współcześnie zrobić kozacką serię o wielkich jaszczurach. Tylko czy takie kino wciąż może zaoferować coś więcej niż jedynie gigantyczne, naparzające się ze sobą gady?

Przez długi czas wierzyłem, że Jurassic World jest godnym następcą klasycznego Parku Jurajskiego i widziałem w nim spory potencjał, a cała produkcja, mimo astronomicznej ilości klisz, okazała się finalnie całkiem niezła. Twórcy zamiast restartować serię, kontynuowali historię, o reboot tylko delikatnie się ocierając. Dostaliśmy nowych bohaterów i „Park 2.0”, do tego motyw krzyżówki gatunków, no bo przecież powiew świeżości być musi. Dalsza część poszła o jeszcze krok dalej, pokazując dalsze losy przywróconych do życia dinozaurów i mroczniejszą historię, która dobitnie pokazywała czym poskutkowała powtarzająca się historia. Fajnie to zagrało, ale oczywiście i tu musiało paść kilka kroków więcej. O kilka za dużo. Motywy kłusownictwa a następnie czarnego rynku 'jeszcze spoko’. Tylko po chuk tam wsadzać klonowanie ludzi? Mniejsza. Nie spodziewałem się wtedy, że skala problemu, z którym zetkną się nowe postacie będzie jeszcze bardziej powiększona. Ale oto dostaliśmy trzecią część – Jurassic World: Dominion.

Zobacz również: Buzz Astral – recenzja filmu. Odcinanie kuponów czy produkcja z pomysłem?

Tutaj dopiero zaczyna się jazda po bandzie. Dinozaury zostały przetransportowane na stały ląd, gdzie następnie rozpierzchły się po świecie i zaczęły się ekosystemowe problemy. Prehistoryczne gady bowiem próbowały znaleźć na nowo swoje miejsce na Ziemi. Widzieliśmy oto stado dinozaurów biegających tuż obok stada koni po ranczu, pterodaktyle, skutecznie utrudniające loty samolotami, T-Rexy wyskakujące niczym łosie na środek jezdni powodując tragedie drogowe. Szczerze powiedziawszy. Całe to przedstawienie jak wygląda obecnie świat, w którym przemieszały się „pokolenia” (o ile można tak określić ludzi i dinozaury na jednym podwórku) wyszło bardzo przyzwoicie. Od pierwszych scen czuć skalę problemu i konsekwencje, jakie musi ponieść cała ludzkość w wyniku zabawy w Boga przez kilku naukowców. Czuć smutek, gdy widzimy jak na siłę przywrócone do życia pradawne zwierzęta próbują się odnaleźć w naszej rzeczywistości. Muszę oddać tutaj twórcom honor, bo taki był ich zamysł i to naprawdę dobrze zagrało. I zagrało na emocjach widza.

Jurassic World: Dominion

Jednak pokazanie tych konsekwencji i globalnego problemu z dinozaurami skumulowane jest… w kilka minut. Dalej są nawiązania do tego jak jest trudno żyć obok nich oraz to jaką człowiek jest gnidą, próbując wykorzystać sytuację do napchania kieszeni kabzą. Standard. Tylko co jest nam zaserwowane dalej? Jak tylko na tapet wraca wątek Owena i Claire, którzy żyją względnie spokojnie na odludziu (odosobniony domek w środku lasu – what a cliché, isn’t it?), historia od poważnego tonu przechodzi w kolejną odsłonę Szybkich i Wściekłych, tylko z dinozaurami w tle. Podróże głównych bohaterów po całym globie, branie udział w misjach szpiegowskich, skakanie między budynkami, pościgi, strzelaniny, walki na noże, podziemny świat black marketu, jeszcze więcej akcji i śmigających kul… Mało w tym Jurassic Parku, albo jestem za bardzo czepliwy.

Zobacz również: Halo – recenzja serialu. Czyżby kolejna udana ekranizacja gier?

Ale wiecie co jest najgorsze? Całą tą akcję ogląda się wprost WYŚMIENICIE. Aż wstyd mi przyznawać jak dobrze bawiłem się w trakcie sekwencji pogoni raptorów, którą znamy z trailerów. Oczywiście jest to czyste kino sensacyjne, więc o ile ktoś nie lubi akcyjniaków na miarę wspomnianego Fast & Furious, czy choćby produkcji z Jasonem Stathamem, to będzie się męczył. Bo tutaj koncept jest nam znany: wyłącz myślenie – baw się dobrze. Tyle masz do roboty. Efekty specjalne są nam pchane do gardła pięścią a emocje napompowane do nieziemskich rozmiarów. Całego wątku pokazanego na Malcie nie da się oglądać na spokojnie, bo reżyser wiedział, jak wbić widza w fotel. Universal wie jak zrobić efekciarską robotę, niekoniecznie skupiającą się na dinozaurach, lub w ogóle nie mającą sensu. Ale cóż, jak w tytule – potem jest już tylko równia pochyła.

Jurassic World: Dominion

Bowiem dalej zaserwowana jest nam już czysta jazda na sentymentach. Z początku cieszyłem gdy w końcu zobaczyłem powrót starej kadry. Zgodnie z zapowiedziami w zwiastunach miało to być coś wielkiego. I z początku było, bo zarówno widok Alana Granta jak i Ellie Sattler rozbudził sentyment do klasycznych odsłon. No umówmy się. Powroty starej obsady w nowych częściach zawsze robią robotę. Problem w tym, że w co najmniej połowie przypadków poza tym sentymentem niczego więcej nie oferują. Do tej grupy, niestety, zaliczyła się również stara trójca.

Zobacz również: The House of the Dead Remake – recenzja gry. Trupy wiecznie żywe?

Zmęczony życiem Sam Neil, Laura Dern, rozjuchana niczym Alutka z Rodziny zastępczej oraz sztucznie szarmancki Jeff Goldblum wypadli wręcz żałośnie. Miło było ich zobaczyć, trzeba przyznać, że zrobili dobre pierwsze wrażenie. Ale wystarczyła pierwsza sekwencja w laboratorium, bym stracił do nich całą sympatię. To są ci „znawcy dinozaurów”? Bohaterowie wypadli na większych amatorów niż postać Bryce Dallas Howard w pierwszej części. Sposób w jaki się zachowują jest pozbawiony sensu i sprawia, że mamy wrażenie, że większymi dinozaurami jest wspomniana trójka niż faktyczne dinozaury. Całe szczęście Pratt i wspomniana Howard (która w tej części już bardziej się wyrobiła) wciąż dają się lubić. Nie powiem, że są jakąś opoką dla całej produkcji, ale do minusów bym ich nie zaliczył.

Wracając do samej akcji, to oczywiście poza tym że jest wartka i emocjonująca, muszę obiektywnie przyznać, że jest również bezdennie głupia. Porównanie do „Szybkiej” serii było jak najbardziej trafne, ponieważ większość scen ma charakter „wyłącz myślenie – ciesz się rozwałką”. Jednak co gorsza nawet w tych scenach które nie bazują na akcji nie widać zbyt dużo logiki. Bohaterowie zachowują się jak amatorzy, zmieniają własną strategię co 5 minut, dodatkowo dzikie gady zostały przedstawione jak, mówiąc oględnie, kompletne niedorozwoje. T-Rex nie potrafiący złapać na prostej drodze grupki ludzi, 10-metrowy mięsożerca (nie operuję niestety tak sprawnie gatunkami jak Alan Grant) nie widzi czołgającej się przed nim kobitki, a jedna z końcowych scen w schronie dowodzi, że prehistoryczne stworzenia zachowują się jak pierdoły. Co więcej to właśnie twórcy robią z widzów największych matołów pokazując im takie sceny i próbując wmówić, że „TO MA SENS”.

Zobacz również: Men – recenzja filmu. It’s Man’s Man’s World

Poza robieniem z widza kretyna przy między innymi prezentowaniu 'zachowań’ dinozaurów, twórcy co rusz pokazują, że najlepiej wychodzi im chyba kopiowanie innych produkcji. Bo dawno nie pływałem na jakimkolwiek seansie w takim oceanie klisz. Pomijając chamskie wręcz nawiązania do Indiany Jonesa przy sekwencji w podziemnych jaskiniach mamy tu kolejno przeklejki choćby z Ultimatum Bourne’a, No Time to Die, Mission Impossible: Fallout, John Wick 2. A to tylko przebitki z jednej sekwencji w filmie. Także no, jest grubo. I wiele z tych bezczelnych kopii i nawiązań dostrzeże nie tylko zapaleniec znający powyższe filmy na pamięć. Wiele osób może pomyśleć: „Chwila, czy ja tego już gdzieś nie widziałem?”

To wszystko, od niezniszczalnych protagonistów, przez bezdennie głupie dinozaury, aż po brak konsekwentności twórców sprawia, że Jurassic World: Dominion to nie jest dobra produkcja. I choć muszę przyznać, że pójście w stronę głupkowatych efekciarskich akcyjniaków na chwilę podziałało, to całościowo muszę przyznać, że nie pasuje do konwencji filmu. Dodatkowo amatorskie próby nastraszenia widza w wielu momentach poprzez wyskakującej zza rogu jaszczurki to poziom straszenia na poziomie niższym niż kategoria wiekowa filmu.

Zobacz również: Boiling Point – recenzja filmu. Jak to jest być chefem, dobrze?

Finalnie jednak produkcji nie nazwałbym jedną wielką tragedią, ba – kilka plusów by się znalazło. Mimo tego w żadnym wypadku nie należy mu się wysoka ocena, ponieważ potencjał w zbyt wielu miejscach został zmarnowany. No i nie odpuszczę robienia z siebie debila przy scenach „radzenia” sobie z zagrożeniem ze strony dinozaurów (tak, mowa o tym ciągłym wystawianiu otwartej ręki, jakby wszyscy chcieli jaszczurowi przybić piątkę). Mogłoby to być więcej początkowego dramatyzmu, podkreślenia skali zagrożenia w drugiej połowie filmu. A tak to po pewnym czasie przypomina jedynie film dla dzieciaków. Smutek. Nie jest to godne zwieńczenie trylogii, ani nawet serii.

Plusy

  • Wartka, naprawdę emocjonująca akcja
  • Bardzo dobre efekty specjalne

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Robienie z widza idioty, prezentując nielogiczne sytuacje i starcia
  • Stara obsada, pojawiająca się... nie wiadomo po co
  • Pójście w stronę typowego akcyjniaka nie wyszło za dobrze
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze