Out There: Oceans of Time – recenzja gry. W nieznane

Coraz więcej powstaje gier z motywem sciencie fiction. Twórcy najczęściej decydują się na RPG, bądź survival horror. A co gdyby połączyć survival, strategię i RPG? Takiego zadania podjęło się studio Mi-Clos wraz z ich najnowszym tworem, Out There: Oceans of Time

Jestem wielkim fanem produkcji indie. Podobnie również bliskie są mi światy science fiction. Dlatego połączenie tych dwóch czynników uznałbym z góry za strzał w dziesiątkę. I tu z pomocą przychodzi Out There: Oceans of Time. Czy gra ta spełni oczekiwania o swobodnej eksploracji kosmosu?

Zobacz również: Mario Strikers: Battle League Football — recenzja gry. Podkręć to jak Mario

W pierwszą część zagrać mi nie przyszło. Choć nie znaczy to, iż jest mi zupełnie obca. Słyszałem o jej wielkim sukcesie, uznaniu, widziałem gameplaye. I sama koncepcja niezwykle mi przypadła do gustu. Tym bardziej moje oczekiwania wobec kontynuacji znacząco wzrosły. I ciężko stwierdzić, czy się zawiodłem, czy też z perspektywy widza całość wydawała się bardziej interesująca, gdyż gra niespecjalnie przyciąga na dłużej.

Fani części pierwszej zapewne będą zadowoleni, jednak nowi gracze mogą się z nieprzyjemną łatwością pogubić. Mechanik bowiem jest całkiem sporo, możliwości wiele i każda z nich wydaje się być bardzo interesującą. I rzeczywiście zagłębiając się w rozgrywkę, można stwierdzić, iż są ciekawe. Cóż jednak z tego, skoro cały interfejs zdaje się być mało intuicyjnym.

Samouczek istnieje i stara się tłumaczyć jak tylko się da wszelkie mechaniki. Jednakże pomimo wszystko gracz może na pewnych etapach utknąć, nawet przez tak trywialne pobudki jak niewiedza na temat tego, co kliknąć. A spojrzenie w dość ubogie opcje nie pomoże. Trzeba wtedy kombinować, aż nie znajdzie się samemu odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Z jednej strony są fani takich rozwiązań, wolą samemu eksplorować mechaniki, szukać rozwiązań. Ja jednak osobiście wolę wiedzieć, jak grać.

Zobacz również: The Quarry — recenzja gry. W lesie dziś zaśnie każdy

out there: oceans of time
Fot. Materiały prasowe

Aczkolwiek wielkim faux-pas byłoby nie wspomnieć o tym, jak satysfakcjonującym jest w Out There: Oceans of Time eksploracja kosmosu. Bo choć mechaniki potrafią zatrzymać rozgrywkę na parę chwil, tak bardzo szybko w nasze ręce trafia perspektywa podróżowania po odległych galaktykach i odkrywania niestworzonych planet.

Twórcy postarali się o to, by zarówno gameplayowo, jak i wizualnie nie było powodów do monotonii. Po prostu chce się odkrywać kosmos, zwiedzać, wiedzieć co czeka na nas kilka planet od obecnego miejsca pobytu naszego statku. Bardzo łatwo przejść w tryb 'jeszcze jedna planeta’. W końcu są tak blisko siebie, czemuż więc by nie sprawdzić jakie nowe minerały znajdziemy.

I gdy już przy tym jesteśmy. Dość ważnym aspektem jest w grze zbieranie surowców, by następnie przerobić je na pierwiastki będące podstawą do naszego przeżycia i dalszej eksploracji galaktyk. I przyznać trzeba, że koncepcja ta daje sporo satysfakcji. Twórcy bardzo dobrze wyważyli przyznawanie graczom takiej ilości surowców, by po 5 minutach nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, z presją tego, że niedługo skończy nam się tlen i trzeba rozważnie podchodzić do naszych czynów.

Zobacz również: Kangurek Kao — recenzja gry. Do Crasha i Spyro trochę brakuje

Fot. Materiały prasowe

Historia w grze istnieje, to prawda, grzechem byłoby, gdyby nie było w produkcji RPG żadnego podłoża fabularnego. Jednakże być, nie znaczy wyróżniać się. A fabuła w Out There: Oceans of Time jest jak ten jeden chłopak z klasy. Cichy, nie zgłasza się, nie robi problemów, ma same tróje.

Po jakimś czasie po ograniu gry nie pamiętam prawie nic. Bohaterowie byli bardzo sympatyczni i ich charaktery były na tyle charakterystyczne, by zapadły w pamięci. Jednak bardzo szybko mózg wyłączył się na wszelkie szczegóły, jak gdybym siedział na fizyce kwantowej o godzinie 21:37 po całym dniu zajęć, po tak długim czasie nie da się przyswoić wiedzy. A ja nie potrafiłem ogarnąć myślą, w jakim miejscu fabularnie jestem już po godzinie.

Nie mówię tu jednak, że fabuła jest zła. Mowa tu o jej prostocie, przewidywalności i oparciu na utartych schematach, które to finalnie przekładają się na to, iż jest najzwyczajniej w świecie nudna i po chwili się jej nie pamięta. A wielka szkoda, gdyż potencjał był ogromny.

Zobacz również: The House of the Dead Remake — recenzja gry. Trupy wiecznie żywe?

Fot. Materiały prasowe

Zanim przejdę do oceny, zdaję sobie sprawę, że jest to produkcja niezależna, której koszt w porównaniu do gier AAA jest naprawdę niski. Jednak z doświadczenia wiem, iż nie trzeba wielkiego budżetu, by gra wyglądała dobrze. Są sposoby, by obejść koszta i pokazać coś ciekawego, a jednocześnie dobrze wyglądającego. Takie Inscryption, czyli jedna z najlepszych gier roku 2021, wygląda świetnie, mimo bycia produkcją niezależną, zrobioną za grosze.

Natomiast z Out There: Oceans of Time jest ten problem, że oprawa graficzna jednocześnie jest śliczna i przeciętna.

Z jednej strony mamy piękne grafiki 2D oraz modele 3D widoczne z daleka. Same designy postaci i planet są niezwykle kreatywne i wykonane z pieczołowitością. Widać, że twórcy mocno skupili się na tym, by stworzyć wiarygodny i ciekawy świat. Jednocześnie samo wykonanie musiało współgrać ze staraniami. Dlatego miło patrzy się na obce planety, roślinność, nowe postacie itd.

Z drugiej jednak strony od czasu do czasu raczeni jesteśmy przerywnikami filmowymi, gdzie modele postaci prawdopodobnie są tymi samymi, które podziwiamy z rzutu izometrycznego. I wyglądają jak żywcem wzięte z PS3. Po prostu ciężko się na to patrzy, wiedząc, że twórców stać było na znacznie więcej. To nie tak powinno wyglądać w zestawieniu z niekiedy świetnymi designami.

Zobacz również: Sifu – recenzja gry. Coś niecoś potrafię.

Fot. Materiały prasowe

Najnowsza gra studia Mi-Clos to jedna wielka niewykorzystana szansa. Mogło być ładnie, ciekawie, wręcz innowacyjnie. Zamiast tego dostajemy kolejną produkcję indie umieszczoną w kosmosie. Może następna część przyniesie mi upragnione zatopienie się w morzu historii nie z tego świata.

Plusy

  • Ciekawy pomysł na gameplay
  • Niezły design postaci i światów

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Szybko nudzi
  • Fabularnie nie zachwyca
  • Mało intuicyjna
Adrian Hirsch

Miłośnik sztuki i popkultury w jednym. Najpierw ponarzeka na obecny stan Gwiezdnych Wojen, by następnie pokontemplować nad pisaną przez siebie postacią. Pozytywnie nastawiony do świata, choć nie brak mu skłonności do ironizowania rzeczywistości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze