The Quarry – recenzja gry. W lesie dziś zaśnie każdy

Wdowik jak na razie czekał w tym roku na dwie gry – Elden Ring oraz The Quarry. I mimo miłości do obu gatunków, jakie przedstawiają te gry, na obu grach się srogo zawiodłem. Bo o ile swój zawód do kolejnego soulslike’a mogę jeszcze zwalić na siebie (otwarte światy zdecydowanie nie są już dla kogoś z moją ilością wolnego czasu), tak kolejna horrorowa przygodówka od Supermassive Games jest już według mnie spartaczona przez twórców.

Śmiało można powiedzieć, że 2015 rok był absolutnym szczytem popularności jeśli chodzi o interaktywne przygodówki. Quantic Dream było niekwestionowanym królem gatunku za sprawą Heavy Rain i Beyond: Two Souls, rozpalając również wyobrażenia graczy dzięki zapowiedzianemu projektu z androidami, znanego później jako Detroit: Become Human. Telltalle wypuszczało swoje epizodyczne gry w zawrotnym tempie, wykupując co raz to popularniejsze licencje (co w końcu doprowadziło do ich upadku), a Dontnod zaoferowało nam genialne Life is Strange, które wraz z następnymi częściami zmieniło się w grę dla zoomerów. No i, rzecz jasna, było też Supermassive Games, które po sześciu latach tworzenia gównogierek i DLC-ków dla Sony, w końcu miało szansę na stworzenie pełnoprawnego tytułu AAA. I, cholera – cóż to był za tytuł! Until Dawn zapisała się w historii branży jako iście genialna gra (z iście okropnym dubbingiem).

Zobacz również: Najlepsze przygodówki w historii

Był to także jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy interaktywny horror, w jaki mogliśmy zagrać. W 2018 roku, gdy drogi Supermassive Games i Sony się rozeszły, studio zapowiedziało stworzenie antologii krótkich gier w horrorowym klimacie. Mokry sen każdego fana Until Dawn, czyż nie? Ano niekoniecznie. Men of Medan, pierwsza część The Dark Pictures Anthology, niestety nie dorównała oczekiwaniom, które mieliśmy po największym hicie studia, pozostawiając spory niedosyt. Little Hope było okropnie nudne, a w House of Ashes końcówka była istnym cyrkiem na kółkach. I choć wykonanie pozostawiało wiele do życzenia, to trzeba przyznać, że każda z tych gier miała ciekawy pomysł na fabułę. Wraz z zapowiedzią The Quarry, duchowego spadkobiercy Until Dawn i – tym razem – pełnoprawnej gry AAA, raz jeszcze poczułem, jak moje serce mocniej zabiło.

Powiedzieć i raz jeszcze się srogo przejechałem, to zdecydowanie za mało. Ja wjechałem rozpędzony do 160-ciu na godzinę w wielki mur z wielkimi, czerwonymi literami, składającymi się w słowo ROZCZAROWANIE. A początek tego wcale nie zwiastował. Bo, zacznijmy do tego, że The Quarry ma naprawdę dobry setting. Bo czy może być bardziej odpowiednia miejscówka na slasher, niż letniskowy obóz? Ano nie może być. Dodajmy do tego znanych i lubianych aktorów jak Lance Henriksen, Dewey z Krzyku, brat Sama Raimiego, matka Laru Palmer czy babcia z Naznaczonego i voila – wyobraźnia graczy rozpalona. Kurde, nawet pod względem marketingowym Supermassive nie ma potrzeby pokazywać gameplaya, bo w końcu jest monopolistą w kategorii interaktywnych horrorów i mimo trzech średniaków po drodze, zlepek słów until oraz dawn wciąż budzi miłe wspomnienia w głowach wielu graczy.

Zobacz również: The House of the Dead Remake – recenzja gry. Trupy wiecznie żywe?

Fabuła skupia się na siódemce wychowawców (z angielskiego kultowi counselors) obozu letniego Hackett’s Quarry. W dniu wyjazdu, ich samochód ulega awarii. Szef obozu, Chris Hackett (David Arquette), nie jest z tego powodu za bardzo szczęśliwy – facet ewidentnie jest poddenerwowany, a wyjeżdżając z obozu prosi swoich podopiecznych o to, aby tej nocy nigdzie nie wychodzili i siedzieli w głównym budynku obozu. Jak można się domyślić, jego prośba nie zostanie spełniona, a nasi bohaterowie szybko odczują tego skutki w najkrwawszy możliwy sposób…

Nie bardzo rozumiem, co chcieli osiągnąć autorzy scenariusza, bo gra stoi w ewidentnym rozkroku pomiędzy byciem poważnym horrorem, a popularnym w popkulturze od jakiegoś czasu samoświadomym pastiszem. Ewidentnie obie te sfery The Quarry nie są odpowiednio wyważone. Z jednej strony nieustanne zagrożenie, szokujące sceny, intryga. Z drugiej – ciągłe podśmiechujki, absolutny brak logiki i sensu nie tylko w działaniach bohaterów, ale i w samym już świecie gry. Jestem w szoku, że to mówię, ale… Polacy zrobili znacznie lepszy pastisz horroru wraz z dwiema częściami W lesie dziś nie zaśnie nikt. No i właśnie, skoro o filmie mowa, zastanawiam się wciąż nad tym, co siedziało w głowach twórców. Bo tak szczerze mówiąc, to The Quarry znacznie bliżej właśnie do filmu, niżeli gry.

Zobacz również: The Walking Dead: The Telltale Definitive Series – recenzja gry. Kompletne wydanie przygód Clementine

Until Dawn czy chociażby Detroit są dla mnie świetnymi przykładami produkcji, które wpasowują się w bycie interaktywnymi filmami. Gameplay wspaniale współgra z przerywnikami filmowymi. Oba te tytuły cechuje wysoka dynamika, czy to mowa o QTE czy eksploracji danego obszaru. W The Quarry gameplay jest ograniczony do minimum. Ba, toć gra posiada nawet tryb filmowy, w którym zwyczajnie oglądamy ją niczym film, nie przejmując się rozgrywką. QTE są śmiesznie proste, zaś eksploracja obszaru, czyli coś, co sprawiało naprawdę ogrom frajdy we wspomnianych wcześniej przygodówkach, tu jest najnudniejszą i najbardziej irytującą rzeczą. Kamera jest upośledzona i robi wszystko co w jej mocy, aby utrudnić graczowi wygodne rozglądanie się. Byłbym jeszcze to w stanie wybaczyć, gdyby nie fakt, że lokacje, po których przyjdzie się nam przechadzać są wielkie, ciemne i… puste.

Nie ma w nich dosłownie niczego wartego uwagi, bo nawet znajdziek, tak ważnych i charakterystycznych dla poprzednich tytułów tego studia, jest jak na lekarstwo. Są one wypełniaczami, mającymi na celu rozciągnięcie czasu przejścia do maksimum, żeby – tak mi się przynajmniej wydaje – twórcy mogli sobie zawołać za tytuł nie 130 złotych, jak to było w przypadku Dark Pictures Anthology, a pełnoprawną cenę gry 3xA. Supermassive Games zaczyna mi przypominać nasze rodzime studio, Bloober Team. Obaj producenci znaleźli sobie pomysł na biznes, robiąc w kółko jedną i tą samą grę, zmieniając jedynie setting i z każdą kolejną produkcją systematycznie zmniejszając ilość gameplayu. Bo przecież i tak się sprzedaje, a gracze głupi to kupią. I ja z każdym kolejnym crapem odnoszącym sukces finansowy, powoli przestaję obwiniać firmy, które je wydają, a bardziej zaczynam spoglądać w stronę tych głupich graczy, którzy brandzlują się do każdego tytułu, zamawiając pre-ordery i wydając krocie na DLC-ki czy inne lootboxy.

Zobacz również: Soundless Mountain II, czyli Silent Hill na Game Boy’a – o popularności demake’ów

Nie rozumiem pozytywnych ocen The Quarry, a ku memu zdziwieniu, jest ich od groma. Siódemki, ósemki, nawet i kilka dziewiątek się przewinęło. Nie wiem, czy w branży już tak bardzo spadły oczekiwania względem gier, czy może ja jestem jakiś wybredny. Ale serio, gdybym miał wydać na tę grę ciężko zarobione trzy stówy, żeby potem okazało się, że gameplaya tu właściwie nie ma, a sama historia – poza tym, że jest mocno przewidywalna – nie grzeszy inteligentnym tudzież sprytnym scenariuszem, byłbym nieźle wkurzony. Zamiast kupować The Quarry, znacznie mądrzejszym posunięciem będzie zaopatrzenie się w kopię Until Dawn albo zwyczajne odświeżenie sobie tego tytułu z 2015 roku.

Plusy

  • Całkiem niezły setting
  • Zawsze miło zobaczyć znanych, filmowych aktorów w takim medium jak gra video

Ocena

3 / 10

Minusy

  • Gameplay (a właściwie jego brak)
  • Głupota i nielogiczność scenariusza
  • 300 ziko za wydłużony do granic możliwości kiepski film
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze