Mieliśmy głupie filmy dla dorosłych spod szyldu Resident Evil, to teraz czas na głupi serial dla nastolatków.
Nie, nie czekałem na serial Resident Evil od króla woke-contentu. Po padacznym Welcome to Racoon City, które zdawało się mieć największe szanse na bycie udaną adaptacją tej serii gier, ciężko było upatrywać nadziei w produkcji Netflixa. Serial o dwóch nastoletnich córkach afroamerykańskiego Weskera? Oooo tak, to jest Resident na którego czekałem!
Zobacz również: Soundless Mountain II, czyli Silent Hill na Game Boy’a – o popularności demake’ów
Problem Residenta nie leży jednak w kolorze Weskera. Takie zmienianie rasy czy płci kultowych bohaterów weszło już na stałe do świata filmu oraz telewizji i nie powinno robić na nikim wrażenia. Inna kwestia, że chyba jeszcze nigdy nie wyszło to na dobre ani tej postaci, ani produkcji, ani też jej twórcom, ale, hej – woke musi być.
Problemem najnowszego serialu ze stajni Netflixa jest to, że ma niezwykle niską jakość produkcyjną. Dla mniej elokwentnych, a bardziej dosadnych czytelników – tak, Resident Evil: Remedium jest gówniany. Zacznijmy od tego, że nie ma on prawie nic wspólnego ze swoim pierwowzorem. Równie dobrze mógłby być spin-offem jakiegoś Z Nation albo być zupełnie nową, niezwiązaną z niczym produkcją. Ale czy kolejna produkcja o zombie przyciągnęłaby kogokolwiek? Ano nie, bo musiałaby być związana ze świętej pamięci Panem Romero lub Rezydencją Zła właśnie. Druga sprawa jest taka, że Remedium to okrutnie tępy serial dla niewymagających (a bardzo możliwe że również i niemyślących) nastolatek. Teen dramy? Bullying? To jest Resident jakiego znamy i kochamy.
Zobacz również: The Boys, sezon 3 – recenzja. Chłopaka ocenia się nie po tym jak zaczyna, a jak kończy
Resident Evil: Remedium to jak na razie najgorsza próba przeniesienia świata bioHazard na język filmowy tudzież serialowy. Okropna padaka, dzięki której zatęsknicie za niesławną serią z Millą Jovovich.