Ultimate Spider-Man, tom 11 – recenzja. Potop marvelowski

Ultimate Spider-Man Tom 11. Kawał historii za nami. Czy Brian Michael Bendis zaskakuje w tym wydaniu przygód Ścianołaza? Poniżej recenzja.

Po wydarzeniach z nieco spokojniejszego Tomu 10-go przyszła pora na nomen omen falę wydarzeń i zwrotów akcji. Tom dzieli się na dwie części, opowiadające zupełnie inne historie. Na początku otrzymujemy wątek Venoma, który wraca wraz ze swoim żywicielem do miasta. Tymczasem Peter nadal stara się godzić życie nastolatka, odkrywającego życie z byciem superbohaterem. Nie jest świadom nadchodzącego zagrożenia…i kataklizmu. W drugiej połowie otrzymujemy bowiem marvelowską wariację na temat 2012. Jak wypada przy tym nasz bohater? Recenzja Ultimate Spider-Man Tom 11 Wam odpowie.

Może zacznijmy od tego, że owa kultowa seria to jedna z najprzyjemniejszych i najbardziej wiernych postaci mediów. Lekki, młodzieżowy ton, ukazanie problemów dorosłości i wkraczania w niej, a także początków w byciu herosem. Te kwestie łączyły każdy album i mimo gorszych momentów, sądzę że w najnowszym omnibusie seria wraca na dobre tory.

Zobacz również: Ja jestem Groot – recenzja krótkometrażówek. A niech kwitnie!

ULTIMATE SPIDER-MAN TOM 11
fot. Plansza z Ultimate Spider-Man Tom 11

Mimo chwilowego odejścia Marka Bagleya pod koniec Tomu 9-go, Stuart Immonen świetnie radzi sobie z powierzonym mu zadaniem jako jego zastępca. Jego kreska przypomina bardziej nowoczesne opowieści wydawane chociażby obecnie w serii Marvel Fresh. Chwilami co prawda wydaje się może zbyt mangowa, ale nie odczułem tego w takim stopniu, by się rozpraszać. Anatomia nie kuleje, płci bohaterów są jasno podkreślone, co cudownie jest widzieć w serii Ultimate. Podoba mi się, że rysownik dba, by postaci nie były przesadzone. To w końcu wciąż nastolatkowie, ich budowa nie przypomina groteskowych sylwetek prężących się dorosłych, a mimika podkreśla ich niejednokrotne zakłopotanie w obliczu świata dorosłych.

Cieszy również, że wspomniany już Mark Bagley powraca na kilku planszach, które pełnią funkcję retrospekcji. Taka mieszanka stylów świetnie wpływa na narrację, przypominając nam, że pewne wydarzenia działy się dawno temu. Jako ciekawostkę mogę dodać, że w oryginalnym przedziale premier zeszytów, zeszyt 133-ci, czyli ostatni z Tomu 11-tego debiutował 9 lat po premierze pierwszego z 2000 roku! W polskim wydaniu zbiorczym minęły 4 lata między tymi samymi wydaniami, więc mimo dwukrotnej różnicy również możemy odczuć ten upływ czasu. Historia zdecydowanie w tym pomaga.

Zobacz również: Sandman, tom 6 – recenzja komiksu

ULTIMATE SPIDER-MAN TOM 11
fot. Plansza z Ultimate Spider-Man Tom 11

Widać jak ta postać zmieniła się przez te lata. Nadal jest dzieckiem, ale wewnętrznie wychodzi z niego bohater, jakiego znamy. Na kolejnych planszach jego psychiczna sylwetka co raz bardziej się kształtuje. Wynik traum jakie przechodzi tylko to potęgują, a oglądając jego rozterki nie trudno o kibicowanie. Możliwe, że tego efektu nie otrzymalibyśmy, gdyby nie liczne, naprawdę liczne dialogi zawarte przez Briana Michaela Bendisa. Wiele osób może uznać to za minus, co jest absolutnie zrozumiałe. Ja jednak doceniam chęć zaakcentowania uczuć bohaterów przez scenarzystę. W zamian otrzymujemy jeden zeszyt kompletnie niemy, w którym w oryginalny sposób zaprezentowano katastrofę naturalną.

Manhattan ogarnia wielka powódź, miliony ofiar. W zasadzie to wydarzenie spływa na czytelnika nagle, bez żadnego wyjaśnienia, czy wstępu. Można odczuć zakłopotanie, a nawet oburzenie, że nie zostaliśmy w to jakkolwiek wprowadzeni. Ale czy gdyby nagle przyszło nam mierzyć się z gwałtowną powodzią, to czy byłoby inaczej? Sądzę, że ten brak wyjaśnienia jeszcze bardziej pozwala czytelnikowi dokończyć sławetne „Co do kur..” z Spider-Man: Daleko od Domu. Jesteśmy wmurowani, a dynamizm sięga zenitu. To działa na odbiorcę, szukamy rozwiązania i kibicujemy dosłownie każdemu.

Zobacz również: Rick i Morty. Długo i Szczęśliwie recenzja komiksu

ULTIMATE SPIDER-MAN TOM 11
fot. Plansza z Ultimate Spider-Man Tom 11

Mówiąc o kibicowaniu, Tom 11 charakteryzuje się motywami drugiej szansy. Najpierw wątek Venoma i Carnage’a, którego w tej wersji jeszcze nie było. Mimo wszystko historia ta wybrzmiała naturalnie, a rezurekcja, którą ze sobą niesie nie wydaje się zbyt sztuczna. Otrzymujemy też jeden z największych redemption arc w całej serii. J. Jonah Jameson przejrzał na oczy. Widząc Pająka niosącego pomoc podczas katastrofy dostrzega grzechy, które czynił względem niego przez lata. Wewnętrzny monolog redaktora to jedna z najlepszych rzeczy w całym tomie.

Najnowszy Tom oferuje wiele zwrotów akcji, a także postaci gościnnych. Dzieje się sporo, a my jesteśmy w momencie przełomu i niejakiej zmiany kierunku uniwersum. Potop tu może mieć więc dwojakie znaczenie. To co będzie po nim, nie będzie już takie samo. Do końca serii pozostały dwa tomy. Ostatni ujrzymy w 2023 roku. Większość fanów zna zakończenie. Mimo to czułem się chwilami kompletnie wciągnięty, kartkując wydarzenia z Ultimate Spider-Man Tom 11 i mam nadzieję, że ta recenzja zachęci Was, by sięgnąć po tę pozycję.

Zobacz również: Świat Mitów. Edyp. – recenzja komiksu

ŚLEDŹ NAS NA IG
https://instagram.com/popkulturowcy.pl

Plusy

  • Atrakcyjny wizualnie
  • Rozwój bohaterów

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Chwilami przegadany
Jakub Kwiatkowski

Grafik i ilustrator, który stara się z tego żyć. Jak to w życiu studenta, bywa różnie, więc z miłości do popkultury przekładam też swoje wrażenia na teksty.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze