Gra fortuny czyli najnowsza produkcja Guy’a Ritchiego już w ten weekend zaliczyła debiut w kinach. Każdy fan tego brytyjskiego reżysera wie jak radziły sobie jego ostatnie dzieła w kinach i przede wszystkim jak ciepło były przyjmowane wśród krytyków. Problem w tym, że raczej dość chłodno. Bezbarwny Alladyn, nietrafione pomysły w Królu Arturze: Legendzie miecza. Chociaż w ostatnich latach widać wyraźne odbicie to czy i tym razem się udało? Czy fortuna Ritchiemu sprzyja? Tego mam nadzieję dowiecie się z tej recenzji.
Fabuła, którą opowiada Gra Fortuny z Jasonem Stathamem w roli głównej, jest co oczywiste o przekręcie. Rząd ma pewnego rodzaju problem z nieznanym ładunkiem i chętnymi by położyć nań łapki adwersarzami. Zaangażowano w to od groma nacji co fanom amerykańskiej pulpy z pewnością się spodoba. W telegraficznym skrócie, mamy misję, grupę ludzi, którzy jako całość nigdy razem nie współpracowali i nastrój w którym każdy inny jest wrogiem. Gdzie pod względem skuteczności czy dyskrecji trzeba przebić samego Agenta 007. Jak poradzi sobie zatem ekipa złożona z bystrego zabijaki Orsona Fortune, hakerki wyposażonej w równie sprawne palce co cięty dowcip Sare Fidel (Audrey Plaza) i cichego wszechstronnie utalentowanego JJ Daviesa (Bugzy Malone), tego dowiemy się podążając za tą gęstniejącą, wciąż się rozrastającą, intrygą.
Zobacz również: Kot w Butach: Ostatnie życzenie – recenzja filmu. Boska animacja
Gdyby nasza brygada nie wydała się dość niestabilna, przez przepełnienie silnych charakterów, doklejono do tego wszystkiego filmowego gwiazdora Danny’ego Francessco. Po co jednak grupie najemników wsparcie hollywoodzkiego aktora? Otóż po to aby dobrać się do biznesmena, handlarza bronią Grega Simmondsa. W roli tej Hugh Grant, który gdy tylko się pojawia próbuje wypełnić swoim aktorskim performancem całą scenę. Przy tym wszystkim wychodzi z tego obronną ręką. Aktorstwo jest bowiem niewątpliwie mocnym atutem filmu Gra fortuny. Statham jak to ma w zwyczaju jest tu mocno sobą, ale ja w tej inkarnacji bezkrytycznie go kupuję. Audrey Plaza (pokochana przeze mnie za sprawą roli w Legionie) tutaj również wypada fenomenalnie. Absolutnie pociągająca bomba zegarowa z ostrym jak brzytwa językiem.
Początek filmu przywołał mi na myśl Tenet Nolana. Wszak wyjaśnienia odnośnie intrygi są szczątkowe, a do tego wszystkiego wraz z bohaterami skaczemy z miejsca na miejsce na mapie świata. To co jednak różni znacznie oba te dzieła na korzyść filmu Ritchiego to świetnie napisane postaci. Nie obserwujemy tu bowiem scenopisarskich kartonowych makiet z którymi siłują się odtwórcy głównych ról. Gra fortuny sprawia wrażenie dzieła gdzie aktorzy w swoich rolach czują się jak ryba w wodzie. Zwyczajnie świetnie się bawiąc. Przy czymś takim naprawdę można poczuć w kinie satysfakcję. Wartka akcja przez którą reżyser prowadzi nas jak po sznurku. Chociaż jest to linia przerywana, nie wybija to z rytmu ani na chwilę.
Zobacz również: Wikingowie: Walhalla – recenzja drugiego sezonu serialu
Myślę, że zarówno fani cichych sekwencji skradanych, jak również dynamicznych pościgów znajdą tu coś dla siebie. Nie powiem, że Gra fortuny was z miejsca rozpieści, ale na fotelu kinowym strzela w widza pokładami wartkiej akcji. Sam śledziłem ten kłębek intryg wiercąc się w fotelu i nie mogąc się doczekać dokąd to wszystko zmierza. Czuć wyraźnie, że jesteśmy wbici w środek jakiejś większej opowieści, jednak dla mnie to niejako wpisuje się w historie o awanturnikach. Tego mi było trzeba, zwłaszcza po dużej ilości seansów w ostatnim czasie, które nie były poświęcone strzelaninom i wybuchom. Nie sądzę jednocześnie by akurat ten film był jakimś większym przełomem w filmografii reżysera Przekrętu.
Mamy tu do czynienia z przyjemnym średniakiem, kinowym substytutem Cheesburgera z którego co jakiś czas wybija się jakiś bardziej łakomy kąsek (choć sam w sobie już smakuje nieźle). Fan kina akcji, doprawionego bezczelnym humorem z pewnością wyjdzie z sali syty i zadowolony. W rolii swoistej innowacji pojawia się tu również trend na meta żarty. Nie wypada to natomiast tak cynicznie jak w przypadku wielu współczesnych produkcji. Nie stanowi również esencji humoru tego filmu. Stanowi idealnie zbalansowany dodatek do całości, który dokłada pół oczka w górę do oceny. Gra fortuny dokłada też swoją cegiełkę do budowy frontu walki z kapitalizmem. Robi to jednak moim zdaniem nienachalnie i z przymróżeniem oka. Ewentualnie W trójkącie mnie w tych kwestiach do reszty znieczuliło…
Zobacz również: Velma – recenzja serialu (odcinki 1-2). Scooby Doo, gdzie jesteś?!
Gra fortuny raczej nie stanie się filmem kultowym. Nie dopiszę go pewnie nawet do mojej topki ulubionych filmów z Jasonem Stathamem. Czasu poświęconego na seans zdecydowanie jednak nie żałuję i mam szczerą nadzieję, że również ty nie pożałujesz zajrzenia na salę kinową. Jest to bowiem szczere i wyśmienite dzieło z gatunku komedii szpiegowskich przyrządzone przez mistrza w tym fachu. Wartka akcja, pogoń za walizką, dziesiątki postaci zamieszanych i nigdy nie wiadomo kto ciągnie w tym wszystkim za sznurki. Cieszy oczy i duszę kinomana. Bez przesadnego patosu czy ambicji za to z pokaźną dawką pikanterii charakterystycznej dla pieprzu cayenne. Bierzcie i delektujcie się tym nadzwyczajnie lekkostrawnym kinem. Ja zdecydowanie do filmu wrócę, niekoniecznie w kinie, za to na 100% na streamingach.