Assassin’s Creed: Miecz Shao Jun, tom 1 – recenzja mangi

Faza na komiksy na podstawie gier wciąż w pełni, a tymczasem coraz to kolejne studia poszerzają swój repertuar również o mangi. Redzi wypuścili serię Wiedźmin. Ronin, gdzieś kiedyś przewinęło mi się też zjapońszczone Resident Evil, a niedawno do tego zaszczytnego grona dołączył także Ubisoft wraz z mangową wersją Assassin’s Creed Chronicles: China.

Assassin’s Creed: Miecz Shao Jun to historia szesnastowiecznej chińskiej asasynki. Shao Jun, powróciwszy do ojczyzny dwa lata po tragicznej śmierci reszty jej bractwa, zostaje ograbiona przez Templariuszy z tajemniczej szkatułki podarowanej jej przez mistrza. Chcąc odzyskać swoją własność oraz pomścić poległych towarzyszy, dziewczyna stawia sobie za cel wytropienie i zabicie Ośmiu Tygrysów, najważniejszych członków wrogiego zakonu. Asasynka nie zdaje sobie jednak sprawy z prawdziwej wartości skrzyneczki – w przeciwieństwie do współczesnych Templariuszy, którzy chcą wykorzystać wspomnienia jej dalekiej potomkini do odszukania przedmiotu oraz zdobycia związanego z nim skarbu.

Zobacz również: Asassin’s Creed Valhalla – recenzja gry. Nie taki wiking straszny, jak go malują!

Gdybym miała opisać fabułę pierwszego tomu tej mangi jednym określeniem, brzmiałoby ono „niewyróżniająca się”. To po prostu typowa historia asasyna (i jego potomka) z tego uniwersum. Nic dodać, nic ująć. Jak dotychczas poznaliśmy mniej-więcej główne postacie, wyjaśniono nam funkcję Animusa (dla niewtajemniczonych: Animus to urządzenie, dzięki któremu można odtwarzać wspomnienia swoich przodków) oraz zaznaczono, czego dotyczy główna intryga. Później pewnie przez chwilę pośledzimy historię Shao Jun, dowiemy się, jak dotrzeć do tego całego skarbu, którego chcą Templariusze, a na koniec potomkini asasynki bohatersko powstrzyma zakon przed przejęciem go – et voila, historia gotowa. Uprzedzając pytania: nie, nie grałam w Assassin’s Creed: Chronicles China, na którym ten komiks bazuje, ale znam parę innych Asasynów, więc strzelam na ich podstawie. Póki co wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że właśnie tak będzie. Ale hej, może mnie jeszcze zaskoczą?

Żeby jednak nie było, nie traktuję tego schematyzmu jako duży zarzut. Jasne, oryginalności próżno tu szukać, aczkolwiek, jak już wspominałam, znam tę franczyzę i wiem, jak ona działa. Sięgając po mangę z serii Assassin’s Creed, głupio byłoby oburzać się o to, że używa wzorców z Assassin’s Creed. Zaznaczam to głównie ze względu na to, iż pewnie znajdą się tacy, którzy wierzyli, że dostaną tutaj coś zupełnie nowego. No więc – przykro mi, nie dostaną, więc nie ma sensu marnować kasy. Ci jednak, którzy znali zasady, powinni być raczej zadowoleni. Wątek główny póki co nie jest może wybitny, ale wciąż prezentuje się całkiem nieźle. Po zaakceptowaniu mało naturalnej ekspozycji można się przy nim nie najgorzej rozerwać.

Zobacz również: Między ukrytym ostrzem a wielkim miastem. Co Assassin’s Creed mówi o nas samych?

O głównych bohaterkach nie można jeszcze wiele powiedzieć (zwłaszcza bezspoilerowo), dlatego tym razem ominiemy sobie ten punkt. Na uwagę, niestety negatywną, zasługuje jednak sam tekst oraz jego tłumaczenie. Dialogi nieraz są drewniane jak cholera i zawierają mnóstwo ekspozycji, tak jak wspomniałam już wcześniej, czasem nawet naginając pod nią logikę sytuacji. Na domiar złego już na samym początku pojawił się dziwaczny błąd w przekładzie. Nie mam pojęcia czy tłumacz nie znał polskiej wersji słowa „prosperity”, czy co na świecie, ale… użył go po angielsku. I przez to zdanie brzmi dosłownie: „Przez następne dwa pokolenia Chiny cieszyły się okresem niebywałej prosperity”. Poważnie? Ten nieszczęsny „dobrobyt” był aż tak trudny do wrzucenia w Google Translate? Tyle osób siedziało nad redakcją i korektą tego tomu, jakim cudem żadna z nich nie zwróciła na to uwagi? Ech…

No nic, pozostaje tylko liczyć, iż w kolejnych tomach nie będzie już takich bubli. A tymczasem, dla kontrastu, warto wspomnieć jeszcze o sporym plusie Assassin’s Creed: Miecz Shao Jun, tom 1 – stylu rysunku. Panele mangi prezentują się, przynajmniej moim skromnym zdaniem, naprawdę ładnie. Co ważne, ilustratorzy nie unikają wizualnego pokazywania przemocy. Nie ma tu jakiegoś silnego gore, w końcu ten tytuł nie dostał ograniczenia wiekowego, więc nie mogli poszaleć, aczkolwiek kiedy trzeba przebić kogoś mieczem na wizji, to bohaterka to robi i tyle, nie ma uciekania poza kadr. Osobiście to doceniam i pozwolę sobie potraktować jako taki dodatkowy, mały plusik.

Zobacz również: Chainsaw Man, tom 12 – recenzja mangi. Szkolne życie półdemonów

W ostatecznym rozrachunku Miecz Shao Jun, tom 1 to całkiem porządny, ale wciąż średniaczek. Twórcy prezentują nam dość typową, ale przyjemną do śledzenia asasyńską historię okraszoną ładną grafiką i niemal wprost proporcjonalnie kiepskimi dialogami. Fani serii raczej nie będą zawiedzeni; póki co historia Shao Jun to dokładnie to, do czego Assassin’s Creed już ich przyzwyczaiło, tyle że w innej formie przekazu. Ci jednak, którzy oczekują czegoś świeżego, raczej się zawiodą.


AC Miecz Shao Jun, tom 1

Autor: Ubisoft, Minoji Kurata
Tłumaczenie: Alex Hagemann
Wydawca: Egmont
Premiera: 20 lutego 2023 r.
Oprawa: miękka z obwolutą
Stron: 154
Cena: 32,99 zł


ŚLEDŹ NAS NA IG

Grafika główna: materiały prasowe – kolaż

Plusy

  • Może nie zaraz dobra, ale wciąż całkiem w porządku, rasowo asasyńska fabuła
  • Nieukrywana brutalność
  • Ładna grafika

Ocena

6 / 10

Minusy

  • Drewniane dialogi upstrzone niezbyt naturalnie wypadającą ekspozycją
  • Drobne nielogiczności
  • Tłumacz chyba nie wiedział, jak spolszczyć słowo "prosperity" i zostawił je po angielsku...
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze