Tu była – wywiad z Darią ze Śląska. To są moje historie, obserwacje samej siebie i otoczenia

Niektóre debiuty pojawiają się na rynku muzycznym nagle i niespodziewanie. Na niektóre jednak trzeba cierpliwie poczekać, wiedząc przy tym, że efekt jest tego warty. Tak właśnie jest w przypadku Darii ze Śląska i jej debiutanckiej płyty Tu była, której premiera miała miejsce 21 kwietnia. Miałam okazję przeprowadzić wywiad z Artystką, w którym poznajemy proces twórczy oraz to, co kryje się za niektórymi z utworów.


Natalia Banaś (NB): Z tego co wiem praca nad płytą trwała 3 lata. Co było najtrudniejszym elementem podczas całego procesu?

Daria ze Śląska (D): Myślę, że fakt, że musiałam się odnaleźć w nowym środowisku wytwórni. Dotychczas działałam niezależnie — miałam swój zespół, zaś teraz wiele spraw było konsultowanych. To przedłużało cały proces. Również system pracy był inny niż ten, do którego przywykłam. W pewnym momencie w projekt zaangażowanych było wielu producentów, którzy byli zajętymi muzykami. Musiałam więc cierpliwie czekać na ich dostępność. Po drodze wpadła jeszcze pandemia, co sporo utrudniało.

NB: Czy było wiele zmian na krążku? Jednak tworzenie materiału przez dłuższy okres czasu często wiąże się z tym, że do utworów wprowadzane są poprawki lub są one całkowicie zmieniane.

D: Tak, było wiele wersji tych samych numerów. Spieraliśmy się często co do kształtu niektórych elementów czy brzmienia. Zależało mi jednak na tym, żeby zachować charakter moich pierwotnych zarysów. Były to minimalistyczne i chłodne szkice z elektronicznymi wpływami wcześniejszych muzycznych doświadczeń. W The Party is Over podział był wyraźny. Ja byłam od tekstów, a kolega robił muzykę. Tym razem melodie wychodziły ode mnie. Uczyłam się wszystkiego od zera, obserwując tutoriale na YouTube, a później zwyczajnie przeglądając instrumenty w bibliotece Garage Banda (narzędzie do produkcji muzyki). Przy tym trochę grałam na klawiszach i gitarze.

Zobacz również: Daria ze Śląska – Tu była – recenzja przedpremierowa płyty

NB: Czy i jak dużą część siebie zawierasz w tekstach? Jak się z tym czujesz?

D: To są moje historie, obserwacje samej siebie i otoczenia. Kiedy zdecydowałam, że przestanę ukrywać się za poezją w moich tekstach, na co spory wpływ miała Agata Trafalska, wiedziałam, że przekaz będzie jednoznaczny i nie będzie odwrotu. Ale nie bałam się. Czułam, że tak będzie najlepiej. Na przykład w przypadku Chinatown treść jest chwilami bardzo mocna i odwołuje się do trudnych doświadczeń z dzieciństwa.

NB: Powiedziałaś, że gdybyś nie zajmowała się muzyką, to zajęłabyś się pisaniem chociażby powieści science fiction. Wychodzi więc na to, że masz w sobie potrzebę opowiadania historii. Czy to ma wpływ na twój proces twórczy?

D: Chyba tak jest. Dużo łatwiej jest mi pisać na podstawie własnych przeżyć. Obrazy są wtedy bardzo jasne i łatwo dostępne. W przypadku kreacji alternatywnej rzeczywistości, jak w science fiction, trzeba mieć sporą wyobraźnię. Możliwe, że taką mam. Jednakże jeszcze nie próbowałam pisać dłuższych formatów — pewnie dlatego, że wydaje mi się to ogromnym przedsięwzięciem. Słyszałam, że pisarze zamykają się na długie miesiące, żeby doprowadzić projekt do końca. Trzeba dbać o wiele aspektów, uważać na logikę, być konsekwentnym. Choć w przypadku piosenek staram się zwracać uwagę na dokładnie to samo, to jednak tutaj efekt jest widoczny o wiele szybciej. Może jestem zbyt niecierpliwa.

Zobacz również: Przegląd muzyczny: odkrywamy nowości #1

NB: Skąd wziął się pomysł na piosenkę Chinatown? Sama historia w niej zawarta jest bardzo mocna, ale i poruszająca, a to wszystko opatrzone jednak dość niepozornym tytułem.

D: Nie mogę tu mówić o pomyśle. Któregoś dnia po prostu musiało się wydarzyć coś, co spowodowało, że mi się po prostu ulało. Materiał na tę piosenkę był sukcesywnie zbierany przez całe życie. Czułam, że któregoś dnia o tym napiszę. Sam tytuł powstał w nawiązaniu do filmu Polańskiego Chinatown. Atmosfera mu towarzysząca jest, łagodnie mówiąc, gęsta i mroczna, co odzwierciedla mój ówczesny stan. Ponadto chińskie dzielnice istniejące w wielu miastach na świecie, mają w sobie coś zarówno pięknego, jak i śliskiego. Świecą nocą, tak jak opisałam to w piosence, ale też kojarzą mi się z jakimś niepokojem. Zapewne za sprawą hollywoodzkiego kina, które pamiętam.

NB: Porozmawiajmy o Tarantinie, a konkretnie o piosence Kill Bill. Jestem pod ogromnym wrażeniem warstwy lirycznej tego utworu, a szczególnie refrenu. Czy mogłabyś opowiedzieć, jak powstawał ten kawałek?

D: Bardzo obrazowo widzę rzeczywistość. Filmy zostają we mnie w postaci plam oraz emocji. Rzadko jestem w stanie przywołać konkrety, niemniej w przypadku Tarantina mam trochę inaczej. To, w jaki sposób on widzi świat, jest dla mnie bardzo inspirujące. Mówi wprost, jak jest. Czasami przegina, ale w taki sposób, który mi się podoba — operując kontrastem. Przeżycie nieszczęśliwej miłości, szczególnie na początkowym etapie jest dla wielu końcem świata. Tak było i w moim przypadku. Nie jestem w stanie wyjaśnić, jak to do mnie przyszło. Po prostu widziałam wtedy w swojej głowie taki syf i masakrę, jak w jego filmach. Odtwarzałam sukcesywnie kadry z tych wydarzeń w postaci kolejnych wersów. Konsultowałam z Agatą tekst, co jak sobie teraz myślę, było ekstra. Ja byłam zbyt głęboko w tej historii, bo była moja, zaś Agata brała to na zimno.

Zobacz również: Lewis Capaldi – Broken by Desire to Be Heavenly Sent – recenzja płyty

NB: Osobiście poznałam Cię dzięki utworowi Falstart albo faul, a więc pierwszej upublicznionej piosence z płyty Tu była. Dlaczego padło akurat na ten utwór jako ten pierwszy, który wypuściłaś do streamingu?

D: Trochę przez przypadek wyszło z tym falstartem, nomen omen (śmiech). Utwór służył jako rodzaj tła do filmiku z trasy Korteza Holiday Tour, podczas której byłam gościem. Okazało się, że dobrze się to oglądało i puściliśmy to. Pamiętam, że długo numer nie był w streamingach, co później naprawiliśmy.

NB: Jak się czujesz w związku z tym, że już jest po premierze płyty i twoja twórczość ujrzała światło dzienne w pełnej krasie?

D: Często mówiłam o tym, że jak puszczę płytę, to w zasadzie nic już nie mogę zrobić. Ludzie przyjmą ją mniej lub bardziej przychylnie. Teraz, gdy jestem już po premierze, bardzo cieszę się z odbioru. Ludzie dali mi dużo dobrego. Chciałabym móc jak najczęściej widzieć się z nimi na koncertach. Mój pierwszy koncert odbędzie się 15.06 w Warszawie w Praga Centrum – już nie mogę się doczekać.

Zobacz również: Depeche Mode – Memento Mori – Wbrew i wspak

NB: Czy masz już jakieś dalsze plany? W swoim wywiadzie dla Pan Winyl powiedziałaś, że masz tyle materiału, że może on być użyty również przy kolejnych płytach, a więc masz też już perspektywę wydawania kolejnych krążków. Czy mogłabyś zdradzić nieco więcej na ten temat?

D: Tak przygotowałam 17 numerów, z których wybieraliśmy numery na debiutancką płytę. Na pewno znajdą się na kolejnym wydawnictwie. Tworzę już powoli zarysy nowych rzeczy. Na tę chwilę jednak chce się skupić na koncertach. Mam świadomość, że muzyka dociera z lekkim opóźnieniem do ludzi, szczególnie muzyka debiutanta. Jakoś siedzi mi w głowie tekst, który usłyszałam na jednym z warsztatów muzycznych: „Nikt na to nie czeka”. To pozwala trochę upuścić powietrza z tego balonika.

NB: Czy przy okazji kolejnych projektów chciałabyś coś zmienić albo usprawnić w swojej pracy.

D: Tak, chciałabym jeszcze bardziej zaangażować się w powstawanie muzyki. Co za tym idzie, dobrze byłoby wrócić do gitary i klawiszy.

Obrazek główny: Jazzboy Records // materiały prasowe


Wywiad z Darią został przeprowadzony dzięki współpracy z Jazzboy Records.

Serdecznie dziękujemy!

Natalia Banaś

Dumna psia mama, miłośniczka dobrej muzyki, kina oraz lisów. Dla relaksu ogląda i czyta horrory. Wiecznie z głową w chmurach i napiętym kalendarzem. Swoje popkulturowe zachwyty oraz frustracje przelewa na Worspressa i wiadomości głosowe do znajomych. Kiedy nie odpisuje, próbuje zrobić Ghostface'a na szydełku.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze