All That’s Left in the World. To, co zostaje po końcu świata – recenzja książki

Odkąd tylko pamiętam, uwielbiałam literaturę apokaliptyczną i postapokaliptyczną. Dlatego gdy dostałam propozycję zrecenzowania All That’s Left in the World, nawet się nie zawahałam – mimo że jego główna kategoria to romans, za którymi z kolei nie przepadam. Czy jednak sympatia wobec wizji wymarłej ludzkości dała radę przyćmić niechęć do historyjek o miłości? Cóż, o dziwo nawet tak.

Kiedy Andrew staje pod domem Jamie’ego, jest ranny, głodny i nie ma nic do stracenia. Śmiercionośny wirus wybił większość ludzkiej populacji, wliczając ich najbliższych. Obaj chłopcy mają świadomość, że zdesperowany człowiek może się posunąć do najgorszej zbrodni, więc dlaczego akurat oni potrafią zaufać sobie nawzajem? Kiedy bohaterowie ruszają w poszukiwaniu śladów cywilizacji, każdy z nich posiada głęboko skrywane tajemnice. Aby pokonać trudną drogę, będą musieli zmierzyć się nie tylko ze strachem, sekretami i konsekwencjami własnych działań, ale przede wszystkim stawić czoło prawdzie. Co pozostaje, kiedy jesteśmy zdani tylko na siebie? Jak walczyć o przyszłość, kiedy każdy dzień jest wyzwaniem?

Zobacz również: Girl in Pieces – recenzja książki. Głos nastoletniej samotności

Co ciekawe, mimo iż książka trafiła na rynek już po ostatniej pandemii, covid-19 nie był inspiracją dla autora All That’s Left in the World. Jak dowiadujemy się z posłowia, koncepcja supergrypy powstała już sporo wcześniej i nigdy nie miała robić za „ulepszoną” wersję koronawirusa. Pierwotnie powieść miała całkowicie ominąć ten temat, aczkolwiek, za namową wydawcy, Erik J. Brown zdecydował się zedytować tekst, by tu i ówdzie pojawiły się w nim wzmianki o wyżej wymienionym wirusie. Czy rzeczywiście było to potrzebne? Moim zdaniem niezbyt, ale skoro nie miało wpływu na główną oś fabularną, to w sumie co za różnica?

Fabuła książki skupia się przede wszystkim – oprócz relacji Andrew i Jamie’ego, rzecz jasna – na podróży po apokaliptycznym USA. O ile mogę się przyczepić do realistyczności niektórych elementów tej wycieczki krajoznawczej, to w całokształcie wypadła ona całkiem ciekawie. Szczególnie spodobało mi się wykorzystanie zwierząt z zoo. Nie będę oczywiście spoilerować, ale jedno mogę powiedzieć na pewno: wątek ten wniósł do akcji lekki powiew świeżości, którego miejscami mi brakowało. Większość fabuły wykorzystuje w końcu dość znane apokaliptyczne schematy; ten zaś, w porównaniu do reszty, wypada całkiem nowatorsko.

Zobacz również: Ścieżka Druida. Dungeons & Dragons – recenzja książki. Boże, miej w opiece tłumacza!

Osobiście należę do osób, którym klisze raczej nie przeszkadzają, jeśli dobrze się je wykorzystuje i nie ma ich zbyt dużo obok siebie, dlatego nie traktuję tego jako dużego zarzutu. Nieco bardziej przeszkadzało mi za to zakończenie. Moim zdaniem było ono za długo przeciągane. Po tym, jak osiągnęliśmy już ostatni punkt kulminacyjny akcji, powieść ciągnęła się jeszcze przez ponad trzydzieści stron, z czego plus-minus połowa to czyste wygaszanie historii. Szczerze mówiąc, na finiszu tej końcówki zaczynałam się nieco nudzić. Gdyby skrócić to tak chociaż o pięć kartek, moim zdaniem książka by zyskała.

W romansach oprócz fabuły liczy się też oczywiście chemia między głównymi bohaterami. W przypadku Andrew i Jamie’ego jest w tej kwestii całkiem dobrze, przynajmniej w moim subiektywnym odczuciu. Ze strony pierwszego z wymienionych wyszło to wprawdzie strasznie szybko, aczkolwiek, biorąc poprawkę na znane mi realne przypadki, potrafię uwierzyć, iż rzeczywiście tak się czasem zdarza. Połączenie zaprawionego w apokaliptycznym boju pechowca z naiwnie optymistycznym, idealnie czystym moralnie dużym dzieckiem okazało się naprawdę przyjemne do śledzenia. Co więcej, polubiłam ich obu na tyle, że faktycznie zdarzyło im się wzbudzić we mnie jakieś emocje – a to w nie-horrorach zdarza się nieczęsto.

Zobacz również: Pan Zły Numer – recenzja książki. Chodząca katastrofa

Z kwestii technicznych na pewno warto pochwalić okładkę. Wykonano ją w ładnym, dosyć charakterystycznym stylu, zaś różowo-zielona, stonowana kolorystyka nadaje jej swojskiego, ale wciąż apokaliptycznego klimatu. Na minus działa jednak niestety inny aspekt – korekta. Z tego, co widziałam, nie zastosowano jej w tej książce. I to widać. Mamy tu niemal pełen zestaw: parę literówek, nadgorliwe przecinki oraz całą zgraję niezamierzonych powtórzeń. Chociaż tyle, że ortografia trzyma się kupy. Tłumaczowi trudno jest skupiać się jednocześnie na dobrym przekładzie i poprawności językowej, więc nie mam do niego o to pretensji. Niemniej jednak ktoś zdecydowanie powinien był sprawdzić po nim ten tekst.

A skoro już o niuansach polonistycznych mowa, chciałabym poruszyć jeszcze jedną, zupełnie neutralną dla oceny książki kwestię. W powieści – ale nie tylko w tej jednej, widziałam to już gdzieś wcześniej – kilkukrotnie użyto słowa „heteryk” jako skrócona wersja zwrotu „osoba heteroseksualna”. Czy tylko dla mnie brzmi ono tak dziwnie? Strasznie trudno mi się do niego przyzwyczaić – brzmi bardzo podobnie do „heretyk” i przynajmniej dwukrotnie z rozpędu właśnie tak je przeczytałam, a potem musiałam się wracać, żeby zrozumieć, o co najlepszego mogło chodzić. Nie mam oczywiście nikomu za złe używania takiego określenia – po prostu jestem ciekawa, czy to wyłącznie moje odczucie.

Zobacz również: Sąsiednie Kolory – recenzja książki

Gdybym miała oceniać All That’s Left in the World w pełni obiektywnie, wystawiłabym pewnie sześć i pół, może w porywach do siódemki. Korekta nie istnieje, fabuła Ameryki nie odkryła (ha, ha), a wątek romantyczny zaczął się nad wyraz szybko. Ale hej – czy recenzowanie nie polega przypadkiem na tym, żeby wyrazić własną opinię, a nie tylko punktować suche fakty? Ano właśnie. I dlatego też ostatecznie wystawiam Temu, co zostaje po końcu świata siedem i pół na zachętę – bo prawda jest taka, że po prostu świetnie się przy tej książce bawiłam. Jasne, ma swoje mankamenty, ale wciąż zapewniła mi mnóstwo rozrywki. Gdyby nie przeciągnięte zakończenie, pewnie podciągnęłabym ocenę nawet i do ósemki.


All That's Left in the World

Autor: Erik J. Brown
Tłumaczenie: Miłosz Urban
Wydawca: Must Read
Premiera: 17 maja 2023 r.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Stron: 359
Cena: 44,90 zł


ŚLEDŹ NAS NA IG
https://instagram.com/popkulturowcy.pl

Powyższa recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Media Rodzina.
Grafika główna: materiały prasowe – kolaż (Media Rodzina).

Plusy

  • Przyjemna fabuła
  • Chemia pomiędzy bohaterami
  • Klimatyczna okładka

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Przeciągnięta końcówka
  • Korekta? A na co to komu?
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze