Zaginione z Willobrook – recenzja książki. Prawda sprzed lat…

Niedawno premierę miała kolejna książkę Ellen Marie Wiseman. Autorka bestsellerowej powieści To, co zostawiła tym razem przedstawiła straszną i okrutną rzeczywistość, z którą zmagało się tysiące ludzi, przebywających w nieludzkich warunkach w Willowbrook State School na Staten Island. Najnowsza książka Zaginione z Willowbrook została oparta na prawdziwych wydarzeniach.

To był w zasadzie obóz koncentracyjny, zbrodnia przeciwko ludzkości, w każdym zaułku, zakamarku i zakątku.

Sage myślała, że jej bliźniaczka Rosemary zmarła kilka lat temu. Szesnastolatka dowiaduje się, że tak naprawdę dziewczyna była zamknięta w zakładzie dla osób z niepełnosprawnością, a kilka dni wcześniej zaginęła. Nastolatka nie może pozwolić, by ktoś znów odebrał jej siostrę, szczególnie teraz, kiedy jest szansa na to, że znów będzie mogła ją zobaczyć. Kiedy przyjeżdża do placówki, omylnie biorą ją za zaginioną i bezprawnie zamykają w ośrodku. W miejscu, gdzie rzeczywistość wydaje się czystym koszmarem, Sage stara się zachować zimną krew.

Wśród nieludzkich warunkach, w których pacjenci wegetują i walczą o przetrwanie, Sage próbuje poznać prawdę o zaginięciu siostry i nie popaść w obłęd. Willowbrook okazuje się skupiskiem tysięcy ludzi – dzieci, młodzieży i dorosłych odrzuconych przez społeczeństwo lub rodziny. Lekarze przeprowadzają eksperymenty na pensjonariuszach, a sanitariusze znęcają się nad bezbronnymi osobami. Nikt jednak nie wyjawia prawdy, która dzieje się za drzwiami budynku.

Zobacz również: Bardzo spokojna okolica. Zbrodnia w Teksasie – recenzja książki. (Nie)idealna gospodyni domowa

Mimo rozgrywającego się w tle horroru nie można odłożyć książki. Ciężko oderwać się od niej i sama zarwałam noc, by skończyć czytać. Po prostu musiałam wiedzieć, jak skończą się losy Sage. Ellen Marie Wiseman wykreowała bohaterkę, która jest silna i zdeterminowana, by dociec prawdy. Jednak sama przebywając w murach ośrodka, zaczyna tracić poczucie rzeczywistości. Cóż, trudno się dziwić, kiedy ktoś na siłę wmawia ci bycie kimś, kim nie jesteś. A to właśnie obserwujemy w książce cały czas. Lekarze, sanitariusze i pensjonariusze cały czas twierdzą, że jest Rosemary, a tak naprawdę Sage nie istnieje, to tylko jedna z jej wymyślonej osobowości.

Podążając za bohaterką, która podczas większości książki, jeśli nie stara się dowiedzieć czegoś o siostrze, powtarza cały czas, że nie jest Rosemary. Niestety bez większych skutków. I jest to zachowanie co najmniej irytujące, ale jeśli spojrzymy na to z drugiej strony, to co innego można mówić w takiej sytuacji? Nie miała żadnych dokumentów czy innej rzeczy potwierdzającej jej tożsamość. Pozostało jedynie przekonanie kogoś do tego, iż nie jest swoją siostrą. Samo takie zachowanie powoduje, że bohaterka staje się jeszcze bardziej realna, tym samym stając się bliższa dla czytelnika.

Zobacz również: Trupia Otucha – recenzja książki

Kolejnym ogromnym plusem Zaginione z Willowbrook jest ciężki i przytłaczający klimat. W momencie, kiedy Sage pojawia się w ośrodku, czuć jak bardzo jest to mroczne i przerażające miejsce. Stary budynek od razu przyprawia o ciarki. Wszystko wydaje się zupełnie inne, niż wygląda. Fabuła przesiąknięta jest dwuznacznością, niehumanitarnym zachowaniem, fetorem i brudem odchodów, które towarzyszą bohaterce przez cały czas pobytu w ośrodku. A dodatkowo w tym wszystkim tajemnica: gdzie jest Rosemary? Uciekła, ktoś jej pomógł, a może ukrywa się przed kimś? Niemożność odkrycia prawdy doprowadza Sage do szaleństwa.

Jeszcze większej tajemniczości dodaje pojawienie się miejskiej legendy, Cropseya, która mogła stanąć za zniknięciem Rosemary. Nikt nie wie, jak wygląda, wiadomo tylko, że pozostawił za sobą sporo ofiar, a szczątek niektórych nie odnaleziono. Wiemy jak to bywa z miejskimi legendami, ale tutaj autorka pokusiła się o inspirację prawdziwą osobą – Alanem  Randem. Mężczyzna pracował przez pewien okres w Willowbrook, a został skazany za porwanie, gwałty i podejrzany o morderstwa. Musicie przyznać, że budzi to jeszcze większy niepokój, prawda?

Zobacz również: A jeśli jesteśmy złoczyńcami – recenzja książki. E tu, Brute?

Sage, oniemiała i przejęta grozą, stała jak wryta. Willowbrook – placówka, w której zamknięto jej ukochaną siostrę na sześć lat – przypominało obóz koncentracyjny. Z lekcji historii pamiętała fotografie skrajnie wychudzonych więźniów leżących, stojących i siedzących we wnętrzach przystosowanych do dwa razy mniejszej liczby osób. Ludzi brudnych, obdartych, o oczach, w których próżno szukać nadziei i rozsądku. Jak to możliwe, że w Stanach Zjednoczonych dopuszczono do takich potworności? I to w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, w epoce taśm ośmiościeżkowych i spacerów po Księżycu? To jakiś koszmar senny. Innego wytłumaczenia nie było. Jak można przetrwać w takich warunkach?

Wiedziałam, że będzie to ciężka lektura, zważywszy na przedstawione w niej wydarzenia. Nie sądziłam, że już na początku może tak mocno uderzyć w czytelnika. Willowbrook State School zostało porównane do obozu koncentracyjnego i sama myśl jest przerażająca. Oglądając zdjęcia lub nagrania z placówki, niestety można w taki sposób określić panujące tam warunki. Na pierwszych stronach książki widzimy cytaty dra Williama Bronsona, osoby, która w latach siedemdziesiątych pracowała w placówce i widziała horror, rozgrywający się za murami. Nie sposób sobie wyobrazić, co musieli przechodzić tamtejsi pensjonariusze i w jakich warunkach zostali pozostawieni przez najbliższych. Prawda wyszła na jaw dopiero po latach, a do tego czasu setki ludzi straciło życie na skutek skrajnego zaniedbania, braku wystarczającej opieki, chorób czy eksperymentów.

Zobacz również: Pamiątkowe rupiecie – recenzja książki. Dziarska Szymborska

Autorka Zaginione z Willowbrook zdecydowanie przeprowadziła świetny research na temat wydarzeń, które obejmowały lata działania Willobrook State School od 1947 do 1987 roku. Dzięki tym faktom ukazanym w książce, jesteśmy w stanie wczuć się jeszcze bardziej w historię. Sama po zakończeniu lektury szukałam nagrania, o którym była mowa czy chociażby zdjęć, by lepiej zobrazować sobie całe tło. Trzeba pamiętać, że nie jest to reportaż o placówce, a osadzenie fikcji w prawdziwym miejscu. Większość faktów została pominięta lub nierozwinięta na rzecz podążania za fabułą. Dlatego, jeśli nastawiacie się na dużo informacji o ośrodku, konkretnych nazwiskach czy wydarzenia, to niestety tego tutaj nie znajdziecie.

Podsumowując, Zaginione z Willowbrook na pewno jest to książka warta uwagi. Ellen Marie Wiseman w punkt oddała realia czasów oraz wydarzenia, które rozgrywały się w Willowbrook State School. W posłowiu możemy znaleźć również wydarzenia czy osoby, którymi została zainspirowana autorka. Tym sposobem obdziera ośrodek z okrutnych tajemnic, pokazując prawdę o tym miejscu, ubraną w otoczkę siostrzanej miłości i determinacji. Można uznać, że jest to portret, który ma nam przypominać, w jakich bestialskich warunkach żyło, a także zmarło setki osób, którzy przez lata mieszkali w placówce.

Powyższa recenzja powstała przy współpracy z Wydawnictwem Kobiece.

Źródło obrazów: materiały prasowe/ kolaż

Plusy

  • Research autorki na temat Willobrook State School
  • Realna główna bohaterka
  • Wciągająca fabuła i świetny ciężki klimat

Ocena

9 / 10

Minusy

Luiza Czarnecka

Zakochana w twórczości J.R.R. Tolkiena od dziecka (tak, trylogia Jacksona była zapalnikiem). W wolnych chwilach czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce, ale najbardziej cenię dobrą fantastykę z kubkiem herbaty. W międzyczasie studiuje i oglądam dobre filmy i seriale (fanka Darklinga numer 1). Zainteresowań i hobby nigdy nie mało, więc próbuję wszystkiego po trochu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze