Gran Turismo – recenzja filmu. Czarny koń wyścigu

Gran Turismo jest jedną ze szlagierowych serii Sony. Choć mnie osobiście symulatory jazdy nigdy nie kręciły (albo jeszcze nie zdążyły zakręcić), znam przynajmniej jednego wariata, który oszalał na ich punkcie. Wiem też, że nie jest on jedyny, a baza fanów GT jest najpewniej porównywalna do bazy tej drugiej, najbardziej rozpoznawalnej gry wyścigowej w historii – Need for SpeedZdziwiła mnie więc kampania reklamowa filmowej adaptacji Gran Turismo, a właściwie jej brak.

O przeniesieniu Gran Turismo na duży ekran mówiło się już od jakiegoś czasu i przyznaję, że byłem w niemałym szoku, gdy tydzień temu otrzymałem zaproszenie na pokaz prasowy tego filmu. Nie wiem, czy to wina sukcesu, jakim okazała się kampania Barbenheimer (zjawisko to ma już nawet swoją stronę na Wikipedii…), mała wiara pokładana w filmowe adaptacje gier wideo, za duża wiara w markę GT czy ot, polityka wytwórni, ale naprawdę jestem mocno zdziwiony, jak niewiele o tym filmie słychać. I nie mówię tego, bo lubię się czepiać wielkich wytwórni i patrzeć innym do portfela. Zwracam na to uwagę, bo ten film jest zwyczajnie bardzo dobry i szkoda by było, gdyby nie dotarł do szerszej publiki.

Zobacz również: Najlepsze filmy 2023 roku

Gran Turismo nie jest typową adaptacją gry jak ostatnie Uncharted czy Mortal Kombat, bowiem nie skupia się na znanych i lubianych, fikcyjnych bohaterach, a stawia na historię, która wydarzyła się naprawdę. Jann Mardenborough, nastoletni miłośnik serii wyścigowej od Sony, dostaje szansę zmierzenia się w Akademii GT, gdzie rywalizować będzie o niepowtarzalną możliwość zrobienia kariery jako prawdziwy, zawodowy kierowca. Ten pomysł wydawał mi się na tyle szalony, że podczas seansu wielokrotnie sam siebie przekonywałem, iż to nie może być prawdziwa historia i pewnie ją mocno podkoloryzowali, ale… Tak, trochę ją podkoloryzowali, jednak rzeczywiście, Akademia GT działała i odbiła się szerokim echem w świecie wyścigów.

Gran Turismo ma w sobie ogrom włożonego serca. Nie jest to typowy blockbuster, gdzie rozterki wewnętrzne bohaterów ustępują miejsca akcji, wybuchom i pędzącej do przodu fabule. Jest miejsce na zatrzymanie się, ekspozycję postaci i dialog, dzięki któremu dowiadujemy się więcej na temat przeszłości bohaterów, ich motywacji czy celów. I mimo, iż na pierwszym planie są przede wszystkim wspaniali Archie Madekwe jako Jann i David Harbour jako jego trener, Jack Salter i to ich relacja napędza ten film, to twórcy poświęcili również sporo czasu postaciom drugoplanowym. Bardzo mnie to cieszy, bo jeśli macie się wzruszyć na jakiejś scenie, będzie to jedna z końcowych scen z Djimonem Hounsou, wcielającym się w ojca głównego bohatera.

Zobacz również: Najlepsze gry na PlayStation 5

Nie nazwałbym go też typowym filmem sportowym, wiecie – od zera do bohatera, gdzie bohater chce jeździć, więc jeździ pod okiem trenera i staje się najlepszy. Jasne, są obecne schematy częste dla produkcji traktujących o wyścigach, niemniej twórcy filmu bawią się nimi na tyle umiejętnie, że człowiek nie ma uczucia znudzenia czy oglądania po raz setny tego samego. Sam się złapałem na tym, że w trakcie niektórych wyścigów naprawdę siedziałem jak na szpilkach, nie będąc pewnym tego, czy bohater rzeczywiście dojedzie na metę. Gran Turismo jest naprawdę dobrze wyważone i wydaje mi się, że spora w tym zasługa twórców – scenarzystów, Zacha Baylina (King Richard, Creed III) i Jasona Halla (Snajper) oraz jednego z najciekawszych reżyserów ostatnich lat, Neila Blomkampa. Tak, dobrze przeczytaliście. Koleś, który dał światu perełki sci-fi – Dystrykt 9, Elizjum oraz Chappie, po ośmiu latach kręcenia krótkometrażówek, powrócił na duże ekrany z Gran Turismo. Wyścigi samochodowe a horrory science-fiction z przerażającymi monstrami. Jak to się ma do siebie – nie wiem, ale najwyraźniej Blomkamp ma talent, bo GT spokojnie można uznać za jeden z lepszych filmów tego roku, jak i jedną z lepszych adaptacji gier w historii kinematografii!

Tytuł recenzji – Czarny koń wyścigu – bynajmniej nie odnosi się do sytuacji bohatera Gran Turismo na torze wyścigowym, nie. Tytuł ten dotyczy samego filmu w wyścigu o tytuł mojej ulubionej produkcji tego roku. Nie zniechęcajcie się więc znikomą kampanią reklamową czy tym, że to film na podstawie gry (co może się źle kojarzyć). Na Gran Turismo naprawdę warto się wybrać. To prawdziwa perełka pośród odpadów, którymi karmi nas dzisiejsze Hollywood.

Zdjęcie główne: materiały prasowe UIP

Plusy

  • Bardzo interesująca, wciągająca i emocjonująca historia...
  • Ma w sobie masę, masę serducha...
  • Świetni bohaterowie oraz wcielający się w nich aktorzy

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • ... choć w niektórych miejscach mocno podrasowana względem prawdziwej wersji zdarzeń
  • ... ale można się przyczepić, że ma kilka schematów typowych dla gatunku
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze