Najlepsze horrory w historii

Lśnienie (1980)

Pierwszy seans Lśnienia zaliczyłem, gdy termometr pokazywał u mnie dobrych 39 stopni gorączki. Jest to horror, który naprawdę wpisał się wielkimi zgłoskami w świat filmu – być może nawet jest to najważniejszy film z całego tego zestawienia. Mimo 40 lat na karku, o tym filmie wciąż się mówi. W 2012 roku dostaliśmy produkcję Room 237, gdzie Lśnienie zostało wzięte pod lupę w kwestii teorii spiskowych – ukrytych znaczeń, symboli, które Kubrick miał umieścić w ekranizacji powieści Kinga. Sięgając nieco bliżej – któż nie pamięta jednego z niewielu plusów filmu Ready Player One, sekwencji poświęconej właśnie Lśnieniu? To dzieło miało niewiarygodny wpływ na popkulturę (mimo, że Kinga pluje na ten film), a rola Nicholsona zalicza się do grona najlepszych aktorskich występów w historii horroru. Szkoda, że Shelley Duvall nie może powiedzieć tego samego o swoim występie… Spełnieniem marzeń było obejrzeć dzieło Kubricka na dużym ekranie, co kilka lat temu zorganizowało Multikino. (K. Wdowik)


Coś (1982)

John Carpenter miał iście owocne 10 lat od momentu stworzenia Halloween w 1978 roku. W tym okresie stworzył swoje najlepsze filmy, iście niezapomniane klasyki i perełki. Oraz film biograficzny o Elvisie… Całe szczęście jednak, że produkcja o Królu powstała, bo wtedy właśnie narodziła się miłość między Carpenterem a Kurtem Russellem, gwiazdą jego największych hitów. W tym właśnie filmu Coś. Niepokojący, klaustrofobiczny klimat z nutką paranoi oraz z genialnymi efektami specjalnymi. Coś zdecydowanie ma w sobie to coś, co zachęca mnie do rewatchu tego tytułu w każde Halloween. (K. Wdowik)


Piątek Trzynastego III (1982)

Czemu akurat wybraliśmy trzecią część Piątku 13-tego? Z kilku powodów. Najważniejszy z nich? To pierwsza odsłona, w której widzimy Jasona w swojej kultowej masce. Cała seria raczej nie należy do tych, co grzeszą wysokim poziomem. Part III należy do highiltów tej marki, choć zapewne wielu zgodziłoby się, że skoro już zamieściliśmy tu któryś z Piątków, to na to wyróżnienie zasługiwała część czwarta. (K. Wdowik)


Koszmar z ulicy Wiązów (1984)

Choć o Freddym Krügerze nie można powiedzieć, że jest najbardziej znaną postacią filmową ze zbyt długimi pazurami, to na pewno można go umieścić na podium, zaraz obok Wolverine’a i Edwarda Nożycorękiego, również pod względem charakterystycznego stroju. A sam film Wesa Cravena ma klasyczny horrorowy schemacik – grupa nastolatków ma problemy z dziwnie wyglądającym postrzeleńcem. Fabuła balansuje na granicy snu i jawy, a kultowość Koszmaru z Ulicy Wiązów potwierdza fakt w postaci ilości kontynuacji, remake’ów, czy nawet corssoverów z innymi, równie kultowymi filmami grozy. Dodatkowo mamy też to, co charakteryzuje slashery z lat ‘70 i ’80, czyli przesadzone, praktyczne efekty specjalne i rzucane na prawo i lewo wiadra ze sztuczną krwią. Wiemy jedno – po obejrzeniu tego dreszczowca każdy będzie chciał się porządnie wyspać. (K. Kołodziejczyk)


Dzień żywych trupów (1985)

Ostatnia część oryginalnej zombie trylogii Romero ukazała się w 1985 roku i nosiła tytuł Dzień Żywych Trupów. Romero raz jeszcze zagłębił się w odmęty ludzkich zachowań, przybliżając i rozwijając przy tym charakterologię zombie. To w tym filmie właśnie, po raz pierwszy przedstawiona została natura żywych trupów, nie tak prosta jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Dzień przedstawia pierwszego inteligentnego zombiaka, potrafiącego nawet wybełkotać proste słowa. Day of the Dead, choć fabularnie wypada chyba najsłabiej z trylogii, to na pewno może pochwalić się najlepiej zrobionymi zombiakami w historii kina. Charakteryzacja robi swoje i gdy myślę zombie, to przed oczami widzę ostatnie sceny tego filmu. (K. Wdowik)


Mucha (1986)

Najbardziej znany body horror z okresu fascynacji Davida Cronenberga tym gatunkiem i jeden z najbardziej znanych, biorąc pod uwagę całą bodyhorrorową historię kinematografii. Film przypomina, że warto zwracać uwagę na każdy detal podczas wykonywania nie do końca zgodnych z zasadami BHP eksperymentów naukowych, zwłaszcza w prywatnej kanciapie-laboratorium. Mucha przedstawia tragiczną historię ambitnego naukowca i to w tej roli Jeff Goldblum w końcu wypłynął na szerokie hollywoodzkie wody. Mnogość praktycznych i naprawdę dobrze wyglądających efektów specjalnych, połączona z odrzucającym wykorzystaniem deformacji ciała, cieknących wydzielin i postępującego dramatu pogodzonego z losem człowieka sprawia, że film zostaje w pamięci, choć pewnie nikt nie doda go do ulubionych. Mnie osobiście film kojarzy się z tym czymś, czego za dzieciaka nie chciało się oglądać, bo po prostu się bało – jak to tak? Człowiek zmienia się w muchę? Fuj. Nagrana przez Tatę na kasecie VHS Mucha czekała na półce niczym pulsująca kaseta w Wideodromie Cronenberga… I niech czeka dalej, tak raczej nie ma już na czym obejrzeć. (K. Kołodziejczyk)


Martwe zło 2 (1987)

Tym filmem Sam Raimi pobił rekord świata jeśli chodzi o pomysł na sequel. To co było przegiętym humorem w oryginale zostało kompletnie przedefiniowanie i podniesione do kwadratu. Zacznijmy od tego, że nie da się powiązać fabuły drugiej części z oryginałem. Głównym bohaterem znowu jest Ash, znowu przyjeżdża do domku w środku lasu i… znowu popełnia te same błędy. Niby nie ma to sensu, ale dlaczego miałoby mieć? To bezkompromisowe dzieło wychodzące poza wszelkie schematy. Historia pozornie się powtarza, ale nie ma mowy o wtórności samego filmu. Nie chcę nawet nic pisać o kultowych scenach drugiej części, bo to po prostu trzeba przeżyć! (D. Kurbiel)


Krzyk (1996)

Krzyk to w zasadzie film traktujący o horrorze. Zabawa kliszami i powielanymi w kinie grozy banałami oraz oddanie czci gatunku to nie wszystko. Ten film jest niczym teleturniej, w którym bohaterowie muszą wykazać się wiedzą na temat horroru żeby przeżyć. Bo wiadomo, że każdy kto myśli że Jason Voorhees zabija w Piątku trzynastego zasługuje na śmierć. I ciężko nie myśleć o tym filmie przez pryzmat wszystkich parodii, które powstały od jego premiery, ale nie bójcie się. Krzyk to połączenie horroru z komedią ale nie durnotą. Gdy sympatyczny morderca biega w swojej czarnej kiecce i potyka się o meble uświadamiamy sobie jak realnym jest zagrożeniem. To nie jest zjawa z zaświatów, czy jakaś pieruńsko klątwa. Realne starcia 1:1 po prostu robią większe wrażenie niż sukcesywne zbijanie pionków z planszy. Czarny humor idzie w parze grozą i wszystkimi nawiązaniami do klasyków. Po tym filmie nikt nie powie „zaraz wracam” wychodząc do kuchni po piwo.


The Ring: Krąg (1998)

Zanim Naomi Watts zaczęła widzieć wykrzywione ryjce ludzi na zdjęciach, taki sam przypadek spotkał jej japoński pierwowzór. Słysząc o horrorze The Ring, pierwszą myślą dla większości będzie amerykański remake z 2002 roku, a szkoda. Fajna obsada, nieznany jeszcze zbytnio na zachodzie Hiroyuki Sanada i samo osadzenie akcji w dość egzotycznym dla regularnego widza rejonie, powoduje zwiększone wrażenie wyobcowania, niepewności i grozy. Bo kiedy jedynymi znanymi japońskimi słowami są sake i hentai, a dla lepszych słuchaczy arigato i wakarimashita, każdy zwrot może oznaczać, że zaczesana zbytnio do przodu dziewczynka wyjdzie ze studni i zainteresuje się tymi, którzy oglądają podejrzaną kasetę. Oraz ten świetny film. (K. Kołodziejczyk)


Blair Witch Project (1999)

A oto jeden z największych komercyjnych hitów w świecie horrorów. Film, który wykreował nowy podgatunek horroru i rzucił branżę w całkowicie nowym kierunku. The Blair Witch Project, czyli historia trójki studentów, którzy zaginęli w lesie, a zapis z kamer, który oglądamy, to jedyne, co po nich pozostało. Film ma swoje momenty, ale znacznie ważniejszy od poziomu produkcji jest wspomniany wpływ na gatunek, o którym wspomniałem na początku. (K. Wdowik)

Kontynuuj czytanie naszej listy Najlepsze horrory w historii na następnej stronie

Strony: 1 2 3 4 5

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze