Pewnego razu…w Hollywood – perełka od Tarantino?

Quentin Tarantino to chyba najsłynniejszy „złodziej” w Hollywood. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta, ale wymaga ona chociaż pobieżnej znajomości biografii reżysera. Tarantino swego czasu pracował w wypożyczalni kaset wideo. Fascynacja kinem już wtedy była ogromna, a co za tym idzie, przebywając w takim miejscu pochłaniał ogromne ilości filmów. Zjadł on zatem zęby na praktycznie każdym rodzaju kina. Dlatego właśnie „złodziej”, ponieważ postanowił on przeróżne elementy z tysięcy filmów wpleść w swoje produkcje.

Myślę, że to jest jego najlepsza cecha. Jeśli przejrzymy filmografię Tarantino, możemy znaleźć wspólne elementy dla jego stylu jak fetyszyzacja przemocy, czy styl pisania dialogów. Owszem, są to środki, które możemy znaleźć w każdym dziele owego twórcy, ale jednocześnie te same filmy są diametralnie różne pod innymi względami. Chodzi mi tutaj właśnie o nawiązania, a raczej czerpanie pełną garścią z przeróżnych dziedzin kina. Dzięki temu każdy jego film w swojej strukturze jest jednak unikalny. Co więcej, każdy miłośnik kina znajdzie coś dla siebie w jego filmografii.

Gdybym miał wskazać jeszcze 3-4 lata temu, który film Tarantino uważam za najlepszy (a widziałem każdą jego produkcję), to bez wahania powiedziałbym Bękarty wojny (Inglourious Basterds; 2009). Na to samo pytanie zapytany 2 lata temu stwierdziłbym, że to jednak jego debiut pełnometrażowy, Wściekłe psy (Reservoir Dogs; 1992), jest najlepszym, co nam zaprezentował. O ile nadal Wściekłe psy, moim zdaniem, jest jego najlepszym filmem, o tyle jest jedna produkcja, która z biegiem czasu coraz silniej rośnie w moich oczach i mówię tutaj o Pewnego razu… w Hollywood (Once Upon a Time… in Hollywood; 2019).

Moja historia z tym filmem jest bardzo ciekawa. Doskonale pamiętam, jak w 2019 roku szedłem na niego do kina pełen zaciekawienia, bo w końcu to najpewniej przedostatni film Tarantino. Po seansie, zapytany przez mojego przyjaciela, co sądzę o filmie odpowiedziałem szczerze, że jest to dobry film, ale 2019 rok obfituje w świetne filmy. W samej filmografii reżysera był to wtedy dla mnie film środka i sądziłem, że w miarę szybko o nim zapomnę.

Zobacz również: Niezwyciężony – sezon 2 – recenzja 1. części

W tamtym okresie dużo bardziej chciałem rozmawiać o takich filmach jak Ból i blask (Dolor y gloria; 2019) czy Boże Ciało (2019). Układając wtedy listę najlepszych filmów 2019 roku, według mnie Pewnego razu… w Hollywood nie załapało się nawet do pierwszej dziesiątki. Wspominam to wszystko, żeby zaznaczyć, jak bardzo ten film urósł w moich oczach lub jak bardzo ja dojrzałem do tego filmu. Oczywiście dojrzałem nie w dosłownym rozumieniu jako upływu lat, chodzi mi tutaj bardziej o mój rozwój jako widza krytycznego. Najnowszy film Tarantino jest moim zdaniem drugą najlepszą produkcją jaką zrealizował i jedną z lepszych, jakie kino kiedykolwiek nam dało, ale po kolei.

O czym jest Pewnego razu w Hollywood? Los Angeles, rok 1969. Kariera aktorska Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio) stoi na skraju załamania. Wraz ze swoim przyjacielem Cliffem Boothem (Brad Pitt), który przy okazji jest jego dublerem, postanawiają zrobić cokolwiek, żeby wrócić na szczyt. Śledzenie historii Ricka i Cliffa nie jest jedyna rzeczą, która interesuje Tarantino w tym filmie. Czas akcji jest tutaj kluczowy. Przypomnijmy, jest rok 1969, zatem na przestrzeni całego filmu obserwujemy rozwój ruchu hipisów, zmierzch epoki klasycznego Hollywoodu i złotej ery telewizji. W międzyczasie sekta Charlesa Mansona planuje napad na willę Romana Polańskiego i Sharon Tate, którzy, tak się składa, są sąsiadami Ricka. Dodajmy jeszcze Bruce’a Lee oraz parę innych ówczesnych gwiazd i to chyba już wszystko.

Zobacz również: Polowanie na osy – recenzja spektaklu. Żądne żądło (nie)sprawiedliwości

Już na pierwszy rzut oka bardzo łatwo wskazać największe zagrożenia dla tego filmu – przesyt i niezrozumienie. Przesyt, ponieważ bardzo łatwo przy tak wielowątkowym scenariuszu stracić z oczu główny wątek czy bohaterów. Niezrozumienie z kolei może wynikać z dużego natłoku informacji dotyczących ówczesnego Hollywood, czy rodzącej się kontrkultury. Zwykły widz może poczuć się przytłoczony nieznajomymi kontekstami, a co za tym idzie film go odrzuci.

Przy niezrozumieniu chciałbym na chwilę się zatrzymać. Faktycznie, często bywa tak, że dane dzieło odrzuca część widzów przez brak znajomości jego kontekstów. Pewnego razu… w Hollywood tej pułapki w dużej mierze jednak unika. Z pomocą przychodzą nam tutaj główni bohaterowie, czyli Rick i Cliff. Rick jest aktorem, które swoje lata świetności ma już dawno za sobą. Jego najlepsze momenty w karierze działy się w klasycznej epoce Hollywood. Był on przyzwyczajony do tego, jak ówcześnie ten system wyglądał, jak funkcjonował.

Kiedy my poznajemy Ricka, ten jest, jak już wcześniej wspominałem, na samym końcu swojej kariery. Musi on się odnaleźć w ciągle zmieniającym się systemie, jeśli nie chce zatonąć. Jest on de facto tak samo zagubiony jak widz. Tarantino dzięki takiemu zbudowaniu postaci, granej wybitnie zresztą przez DiCaprio, może odhaczyć dwie kluczowe kwestie ze scenariusza. Po pierwsze mamy postać, której czyny i decyzje popychają fabułę do przodu. Po drugie ułatwiamy wejście widzowi w świat przedstawiony.

Rick uczy się tego, jak po zmianach funkcjonuje amerykański przemysł X muzy. Jego oczami widzowie dowiadują się, dlaczego okres lat 60 i 70 w Hollywood to czas ogromnych przetasowań. Rick jest furtką, czy może bardziej naczyniem, skrzętnie skrywającym w sobie ekspozycję, która zgrabnie przedstawi widzowi takie wątki jak zmiana systemu produkcji filmów czy powstanie fenomenu spaghetti westernu.

Zobacz również: Życzenie – recenzja filmu. Nieudany koncert życzeń

Cliff z kolei przedstawia widzowi ciężką sytuację dublerów i kaskaderów w Hollywood. Nie da się ukryć, że zarówno dzisiaj, jak i wtedy, zawód ten jest niedoceniany. Tarantino postanawia nam to przedstawić za pomocą przestrzeni. Rick, nawet pomimo powolnie kruszejącej karierze aktorskiej, mieszka w świetnie urządzonej willi. Cliff natomiast, po odwiezieniu swojego przyjaciela, wraca do siebie, czyli do kampera. Tam wszystko jest w nieładzie, sporo rzeczy wala się po podłodze. Po powrocie karmi swojego psa, po czym przygotowuje posiłek dla samego siebie. Pomińmy już fakt, że jego sprzęt kuchenny dawno powinien zostać wymieniony. Jego kolacją jest najtańszy mac&cheese z papierka, który wygląda tak, że nawet największemu wrogowi nie życzyłbym takiego jedzenia.

Strony: 1 2

Maciej Kulbat

Obecnie student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Krytyka i analiza filmowa to mój konik i największa pasja. Najbardziej interesuje mnie złota era Hollywood, historia filmu europejskiego oraz kino gatunkowe, na czele z b-klasowymi produkcjami, ponieważ to właśnie one stanowią sens kina i nie sposób ich nie kochać.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Kacper

Choć film już widziałem niedługo po jego premierze nie urzekł mnie za bardzo. Szczerze mówiąc wynudził. Artykuł skusił mnie do dania drugiej szansy tej produkcji. Pełen szacunek dla autora! Świetna robota!