Azul jaki jest każdy widzi. Gra odniosła ogromny sukces, tak w Polsce jak i na całym świecie. Na ten moment to seria kilku gier oraz edycji, a dzisiaj zajmiemy się jedną z nich, najmniejszą. Czy Azul Mini jest nam w ogóle potrzebny?
Zanim o Azul Mini, zacznijmy od początku. Serię gier Azul Michael Kiesling zapoczątkował w 2017 roku. Niemiecki mistrz abstraktów to autor takich gier jak m.in. Mexica, Tikal czy recenzowane na portalu Wędrujące Wieże. Nazwisko plus naprawdę zachęcające, przepiękne wykonanie, sprawiły że gra była wyczekiwana przez wielu graczy na całym świecie. No i chyba zawodu nie była. Azul do dzisiaj cieszy się wysoką pozycją w rankingach gier abstrakcyjnych. Kieslieng poszedł za ciosem i przygotował kolejne tytuły z serii, które świetnie rozwijają pomysł pierwowzoru.
Zobacz również: Disney Sorcerer’s Arena: Legendarne sojusze – recenzja gry planszowej. Wincyj Disneya!
Pierwszy Azul, o którym poniekąd jest ta recenzja, to gra o… układaniu kafelków, tytułowych azulejos, w Królewskim Pałacu w Evorze. Zadaniem graczy jest ozdabianie ścian pałacu mozaikami, oczywiście tak, żeby zdobyć jak najwięcej punktów.
O ZASADACH SŁÓW KILKA
Azul to naprawdę prosta gra i zasady można dość szybko wyjaśnić – nawet tutaj. Otóż najpierw musimy przygotować, w zależności od liczby graczy, kafelki pełniącej funkcje warsztatów. To z nich będziemy pozyskiwali kafelki. Każdy gracz otrzymuje własną planszetkę, na której układa kafelki oraz podlicza punkty. Na każdym warsztacie rozkładamy po 4 losowe kafelki i możemy zacząć pierwszą rundę.
Zobacz również: Revive – recenzja gry planszowej
W swojej turze gracz ma kilka możliwości. Jeżeli jest osobą rozpoczynającą to wybiera płytkę, z której pozyskuje wszystkie kafelki w tym samym kolorze. Reszta “spada” na środek stołu. Kolejna osoba może na tej samej zasadzie dobrać kafelki z innej płytki lub, jeśli chce, to może zabrać te, które wylądowały na środku. Pierwsza osoba, która zdecyduje się na taki ruch, dostanie również kafelek pierwszego gracza na kolejną rundę. Po tym jak już wszystkie azulejos zostaną rozdysponowane, gracze przechodzą do umieszczania ich w swoich mozaikach, punktując za to w odpowiedni sposób. W każdym rzędzie może znaleźć się konkretny kafelek tylko raz, podobnie jak w kolumnie. Kafelki najpierw umieszczamy na torach po lewej stronie, dopiero po ich uzupełnieniu możemy przenieść je na prawą stronę, czyli ścianę, za co dostaniemy punkty. Wszystkie azulejos, których nie uda nam się przenieść lądują na podłodze. Oznacza to, że marni z nas rzemieślnicy i tracimy punkty. I to mniej więcej wszystkie zasady.
WYKONANIE
Azul Mini nieco odstaje od starszej siostry w tym zakresie. Chodzi oczywiście o kafelki, które w “dużym” Azulu prezentują się przecudownie. Tutaj wykonane są z nieco innego materiału, ale swoją rolę spełniają bez zarzutów. To, co jest przewagą wersji mini jest oczywiście jej rozmiar i, a może przede wszystkim, specjalne nakładki na planszetki. Posiadają one przesuwny znacznik punktacji i specjalne wypustki, w które można wsadzić kafelki. Teraz nawet gra na pociągowym stoliku nie będzie problemem. Jest to zrobione naprawdę fajnie, do tego grę można zamknąć w świetnym woreczku materiałowym.
ROZGRYWKA
Lubię Azula jako takiego, chociaż nie jest to moja ulubiona gra z serii. Tutaj, póki co, króluje Letni Pawilon, chociaż partyjki w pierwowzór nigdy nie odmawiam. Głównie dlatego, że ta mieszanka prostoty, czasu rozgrywki i samej satysfakcji z rozgrywki jest naprawdę udana. Mimo, na pozór, niewielu decyzji, jakie mamy do podjęcia, to tutaj jest naprawdę dużo gry w grze, zwłaszcza kiedy zaczniemy analizować plansze przeciwników i ich potrzeby. Ostatecznie to jednak nadal prosty, dynamiczny abstrakt, w którym muszę dobrać kafelki i potem je ładnie poukładać. Czasami chciałoby się jeszcze jakiegoś twistu, ale to już dają kolejne części serii.
Zobacz również: Trio – recenzja gry planszowej. Co trzy karty, to nie jedna
To, co jest jednak największą siłą Azula, to jego uniwersalność. To gra fantastyczna dla początkujących, na wejście w świat planszówek, ale gracze też nie będą się przy niej nudzić. Sprawdzi się nie tylko w gronie znajomych, ale na spokojnie można ją rozłożyć przy rodzinnym stole i zaprosić do zabawy rodziców, dziadków czy dzieci. Gra ma na pudełku oznaczenie 8+ i myślę, że mogę się pod tym podpisać. Działa świetnie w każdym składzie osobowym, chociaż ja najbardziej lubię partie dwie osobowe. Są bardziej zaciekłe i bardziej wymagające, tym bardziej że po kilku kolejkach oczekiwania na naszą turę w większym gronie czasami już po prostu nie ma co brać, a każdy nasz plan ostatecznie nie wypalił.
Azul Mini to niby to samo, co pierwowzór. Nie ma ani jednej zmiany mechanicznej. Ale bajer w postaci nakładek i doczepianych kafelków to prawdziwy gamechanger. Oryginalny Azul, choć to też świetna gra, to jednak zamknięty jest w sporym pudle. Do tego, przez te fantastyczne kafelki, swoje waży. Teraz można go za to spakować do plecaka i rozłożyć nawet w pociągu.
PODSUMOWANIE I OCENA
Chociaż Azula oceniam ciut niżej, to Azul Mini dostaje ode mnie 8/10. Nie dlatego, że to lepsza gra, bo to zupełnie to samo. Podwyższam ocenę, bo teraz ten przelicznik cena/jakość/fun jest dużo bardziej korzystny + grę można zabrać ze sobą na weekend do plecaka. Ergo mamy wciąż te same minusy, ale dochodzą nowe plusy, a dzięki temu nowemu wydaniu po prostu gramy w Azula dużo częściej.