Mario vs Donkey Kong – recenzja gry. Dejta mi w końcu solową grę z Donkey Kongiem!

Uwielbiam Donkey Konga i nie rozumiem za bardzo, czemu bohater ten jest nagminnie ignorowany przez Nintendo. Ostatni tytuł z moją ulubioną gamingową małpą wyszedł 6 (!) lat temu, w 2018 roku – a warto nadmienić, że był to tylko lekko podrasowany port wersji z Wii U, z… 2014 roku. Ponad dziesięć lat bez jakiejkolwiek nowej gry z – bądź co bądź – kultowym Donkey Kongiem w roli głównej! 

A Mario? No to kochani… Stary hydraulik z wąsem ma wszystko na zawołanie. Ścigałki, bijatyki, piłka nożna, RPG-i, platformówki, a nader wszystko w ostatnich czasach – remaki i remastery. Czasami dobre – jak ten – a czasami nie do końca – jak tenMario vs Donkey Kong to kolejny remake, tym razem tytułu sprzed 2 dekad, wydanego wówczas na Game Boy Advance. Jest duchowym spadkobiercą oryginalnego Donkey Konga. Wiecie, tego, gdzie Kong porywa laskę Mariana i rzuca w niego beczkami. W omawianej tu odsłonie, historia ma się zgoła odmiennie, choć zamysł jest podobny. Otóż znudzonym oczom Donkey Konga ukazuje się reklama mini-figurek Mario. Nasza małpa dostaje na ich punkcie bzika, a jako, że wszystkim sklepom wyczerpał się już nakład obiektu pożądania Konga, w obsesyjno-kompulsywnym szale, okrada fabrykę figurek. Mario wyrusza w pościg za złodziejem – i tu zaczyna się nasza rozgrywka.

Zobacz również: Najlepsze gry z superbohaterami

Produkcja jest logiczną platformówką, składającą się z 8 światów, każdy liczący po 8 poziomów. Aby przejść level, wcielając się w najsłynniejszego hydraulika, będziemy musieli dotrzeć do klucza, a następnie otworzyć nim drzwi. W grze zaimplementowano ciekawy i znany system kolorowych klocków. Jeśli na planszy wdepniemy w przycisk koloru niebieskiego, na planszy pojawią się wszystkie klocki koloru niebieskiego. Jeśli wdepniemy w przycisk czerwony, niebieskie klocki znikną, a pojawią się czerwone, umożliwiające nam na przykład dojście do zablokowanej wcześniej części planszy. Proste? Ano proste. Oczywiście, wraz z każdym przebytym levelem, wzrasta poziom trudności, a co za tym idzie liczba przeszkód na naszej drodze. Z początku będą to tylko pojedyncze Shy Guye. Później – lawa, kolce, bomby I PEWNA ŚMIERĆ.

Zobacz również: Skull and Bones – recenzja gry. Cóż, Black Flag to to nie jest

Każdy świat składa się z takiego samego schematu. Po przejściu 6 podstawowych poziomów, odblokowuje się level będący swego rodzaju mini-grą. Musimy w nim doprowadzić uratowane zabawki do skrzyni z zabawkami na sprytnie zaprojektowanych planszach. Po tym, nadchodzi walka z bossem – Donkey Kongiem. A teraz najlepszy patent – z góry przepraszam za spoiler. Po przejściu gry, finałowym starciu z Kongiem i odzyskaniu skradzionych zabawek… Kongowi znowu odwala, znowu je kradnie, a my musimy je odzyskać, przechodząc poziomy nazwane expert levels! Jest to tak absurdalnie zabawne, tak irracjonalne i przy tym zwyczajnie dobre, że oficjalnie historia w tej grze ląduje w moim TOP3 najlepszych fabuł w grach.

Mario vs Donkey Kong gra się bardzo przyjemnie, pod warunkiem, że przyzwyczailiśmy się już do dwóch niezwykle frustrujących mechanik w rozgrywce. Mechanik, które w logicznym świecie powinny się wykluczać. Mario bowiem porusza się niezwykle ociężale. Po ostatnich wojażach w Wonder, bardzo ciężko było mi się przestawić na ślamazarne ruchy i nieporadne skoki bohatera. No, nieporadne tylko w momencie, gdy klikniemy przycisk skoku. Sytuacja jest zgoła odmienna, gdy przy wychylonej gałce w dół, wciśniemy przycisk skoku, a natychmiastowo po wylądowaniu, wdusimy go ponownie. Niesforny hydraulik robi wtedy takie salta, takie cuda na kiju, że aż ciężko uwierzyć, iż Mario jest tak wygimnastykowany w wieku 41 lat. Serio mówiąc, jest to dość uciążliwa mechanika, szczególnie dla takiego nieporęcznego, nieprzyzwyczajonego do malutkich joyconów boomera jak ja.

Zobacz również: Banishers: Ghosts of New Eden – recenzja gry. W imię miłości

Nie mogę powiedzieć, żebym czuł przesyt Marianem. Jak już pisałem przy okazji recenzji najbardziej narkotycznej przygody Mario, twórcy podchodzą do swojej flagowej marki z dużą dozą rozsądku (pomijając małą wpadkę w postaci kolekcji 3D All-Stars). Na pierwszy rzut oka, niedzielny gracz może stwierdzić, że to w kółko to samo – chodzisz starym hydraulikiem, skaczesz, bijesz grzyby i szukasz księżniczki, walcząc przy okazji ze spasionym żółwiem. Trochę w tym prawdy jest, ale tylko trochę. Wystarczy spojrzeć na szeroki wachlarz i spektrum, zarówno stylistyczne jak i gameplayowe, aby z całą pewnością stwierdzić, że Marianem – mimo niemal 40 lat na karku – po prostu ciężko się znudzić.

Nawet tutaj – niby remake gry sprzed 20 lat, niby nic specjalnego, a jednak zapewnia masę funu i wygląda przy tym fantastycznie. Mając na uwadze długość gry i gameplayową różnorodność, cena może jest lekko zawyżona, niemniej warto z tym tytułem zapoznać zarówno siebie, jak i swoją pociechę. A teraz, Nintendo, na Boga – dajcie mnie samodzielną grę z Donkey Kongiem!

Plusy

  • Przyjemna i satysfakcjonująca rozgrywka...
  • Bardzo ładna dla oka grafika
  • Absurdalna i zabawna fabuła

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • ... choć z początku dość frustrująca przez mechanikę skakania i ociężałość Mariana
  • Dość wysoka cena jak na długość i różnorodność gameplayową
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze