Współczesne kino akcji zdaje się coraz chętniej sięgać po sprawdzone przed laty motywy. Swój niebywały renesans przeżywa archetyp bohatera z mroczną przeszłością, który dociera do wioski zapomnianej przez świat, by uwolnić jej mieszkańców od ciemiężycieli. Ten koncept fabularny chętnie implementowali liczni reżyserzy westernów. I choć najnowsze dzieło Douga Limana radośnie odhacza wszystkie możliwe schematy z tym związane, momentami poziomem campu zbliża się bardziej do Meg 2 czy ostatnich części Szybkich i wściekłych.
Remake filmu Road House, w reżyserii Douga Limana, czerpie garściami z oryginalnej wersji z 1989 roku. Cała zapożyczona samoświadomość zaszyta w historii działa zdecydowanie na korzyść produkcji. Pomaga to uniknąć niepotrzebnych dłużyzn. Szczególnie w pierwszej godzinie, w której scenarzyści (Anthony Bagarozzi, Charles Mondry i Nick Cassavetes) spokojnie rozstawiają pionki na planszy. Ta luźna estetyka zapewnia satysfakcjonującą rozrywkę przez większość czasu. Jednak w pewnym momencie następuje niezręczny dysonans między konsekwentnym odpinaniem wrotek i traktowaniem kolejnych, szalonych zwrotów akcji przesadnie poważnie.
Zobacz również: Problem trzech ciał – recenzja serialu. 400 lat na zmiany
Bohater filmu Road House – Elwood Dalton (Jake Gyllenhaal), znajduje się na życiowym zakręcie. Jego fizyczna postura budzi lęk w przeciwnikach jeszcze przed wejściem na ring. Po jednej z walk odwołanych jeszcze w przebiegach Frankie (Jessica Williams) przychodzi do Daltona z propozycją pracy. Kobieta jest właścicielką zajazdu w Glass Key na Florydzie. Jej lokalowi od tygodni zagrażają lokalni awanturnicy z motocyklowej grupy. W celu uporania się z kłopotami poszukuje nowego ochroniarza, który będzie w stanie przywrócić porządek.
Szybko okazuje się, że w fabule Road House kryje się znacznie więcej niż zwykłe zapobieganie bójkom barowym. Za przemocą w barze Frankie kryje się znacznie większe zło. Potężny gracz na rynku nieruchomości Ben Brandt (Billy Magnussen) odziedziczył imperium po ojcu – kryminaliście. Teraz z pomocą bandytów na motorach próbuje zastraszyć właścicielkę i zmusić ją do sprzedania swojego lokalu pod gigantyczną inwestycję. Na miejscu pojawia się jednak Dalton, który wkracza do akcji i rozprawia się ze sługusami Bena w widowiskowy sposób. Po wszystkim odwozi poobijanych chuliganów do pobliskiego szpitala, gdzie zawiązuje się wątek miłosny z nowo poznaną lekarką Ellie (Daniela Melchior).
Zobacz również: Ted – recenzja serialu. Sporo serducha od wulgarnego miśka
Gdy zwykłe pachołki Brandta zawodzą w wykonaniu powierzonego im zadania, na scenę wkracza Knox (Conor McGregor). To niestabilny psychicznie socjopata, który ma szansę rzucić wyzwanie Daltonowi. Wprowadza on nową dynamikę, a występ McGregora z jego nieustającym szerokim uśmiechem jest wprost hipnotyzujący. Wchodzi do baru jak do siebie, gotów zaserwować każdemu obecnemu porządne szkockie powitanie. Dalton podnosi rękawicę, dzięki czemu dostajemy scenę walki, która jest zdecydowanym highlightem całego filmu.
Ta ciągła przepychanka między realizmem a kreskówkowym szaleństwem, na której opiera się występ McGregora, działa jedynie na plus dla filmu. Stanowi on idealny kontrast dla granego na jedną nutę bohatera Jake’a Gyllenhaala. Tym bardziej szkoda, że gdy docieramy do 3 aktu, jego postać jest zupełnie niewykorzystana. Punkt zwrotny w nastawieniu Daltona do całego konfliktu spycha Knoxa na dalszy plan do poziomu, w którym jego wątek jest zupełnie nieistotny, a jego rola sprowadza się do wytrzymałego final bossa. Dodatkowo pełni niewdzięczną rolę narzędzia fabularnego, na siłę domykającego nierozwiązane wątki. Jest to wciąż lepsze rozwiązanie niż pozostawić historię z licznymi niedopowiedzeniami, jednak tak rażące spłycenie jednej z barwniejszych postaci filmu może pozostawić pewien niedosyt.
Zobacz również: Young Royals – recenzja serialu. Sometimes love is not enough…
Road House to film niezwykle nierówny. Ma znakomicie zrealizowane sekwencje walki, dorównujące finezją tym z filmu Nikt, oraz kompletnie przesadzone sceny, zupełnie niepasujące do reszty. Wizja Limana prawdopodobnie zakładała coś jeszcze większego. Dlatego też pierwotnie była targetowana pod dystrybucję kinową dla masowego odbiorcy, a nie prostego uzupełnienia amazonowej biblioteki. Z kolei zdecydowanie sprawdza się jako niezobowiązujący akcyjniakowy wypełniacz wieczoru, który wyróżnia się na tle ostatnich produkcji z udziałem Jasona Stathama czy Liama Neesona. To głównie zasługa charyzmatycznych występów aktorskich i uroku Florydy, dzięki czemu można przymknąć oko na pewne głupotki fabularne. Czas jednak pokaże, czy zapisze się w historii z podobnym statusem, co oryginał z Patrickiem Swayzem.
Fot. główna: oficjalna grafika promocyjna filmu | Amazon